"Jeszcze mi powiedz, że to był sok pomarańczowy"

7K 218 10
                                    

Jechałam na moim różowym rowerku podziwiając okolicę. Zauważyłam, że sąsiad ma nowego, dużego czarnego psa-dziwne, że nie widziałam go wcześniej. Kot sąsiadki jak zwykle siedział na środku drogi. Tak, dokładnie na środku drogi. Ten zwierzak jest niemożliwy. Robi tak przez całe swoje życie czyli około 7 lat, bo tyle wynosi jego wiek i do tej pory nic go nie rozjechało. Magia. On poprostu pojawia się i znika i tak przez cały czas. Czasami mam wrażenie, że może jednak go rozjeżdża ale być może to kot czarownicy i jest jakiś nieśmiertelny. Tak wiem, myślę jak przedszkolaczek. Oprócz tego minęłam dom pana Stean'a, który zawsze siedzi na ławeczce przed domem 15 godzin na dobę i czyta gazetę albo patrzy się na ludzi, którzy idą po ulicy. Jest bardzo sympatyczny i bardzo go lubię. Często zaprasza mnie do siebie na ławeczkę i zaczyna opowiadać różne historie a ja przy okazji najem się ciasteczek. Po kilkunastu minutach byłam prawie na miejscu. Im byłam bliżej, tym serce mi mocniej biło i się stresowałam choć nie wiem dlaczego bo nie było za bardzo czym. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi i dam mu tylko zeszyty a potem wrócę z powrotem do domu. Wyjechałam zza zakrętu i moim oczom ukazał się piękny duży dom. Wjechałam na plac, zsiadłam z rowera i zostawiając go pod murem podeszłam do drzwi. Jak zwykle stałam kilka minut przed drzwiami zanim zadzwoniłam dzwonkiem bo przecież musiałam obmyślić sobie dialogi na różne sytuacje w głowie. Kiedy stwierdziłam, że jestem gotowa nabrałam powietrza i zadzwoniłam. Czekałam ale nikt nie otwierał. Może on wogóle nie dotarł do domu bo coś mu się stało, albo polazł gdzieś z jakimiś panienkami i jeżeli jest to ta druga opcja to wytarmosze go za te cudowne kudły na głowie bo miał siedzieć w domu i jeszcze ja specjalnie do niego przyszłam. Cała nabuzowana zadzwonilam jeszcze raz i po minucie dostałam smsa.

Od: Mike
Wejdź do domu, drzwi są otwarte jestem w swoim pokoju, leżę i się nie ruszam. Mozart już pewnie tam jest.

Czyli jednak jest w domu. Ma szczęście. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka a po chwili przywitał mnie mokry nos Mozarta. Pies wesoło merdał ogonem, jak zawsze kiedy mnie widział.
-Cześć futrzaku! Co tam u ciebie słodziaku?-kucnęłam i wytarmosiłam go po głowie. Ten psiak potrafi poprawić mi humor, zawsze, w każdym momencie. Po skończonych pieszczotach ruszyłam w stronę pokoju bruneta. Pokonałam schody wiodące na pierwsze piętro ścigając się przy tym z Mozartem i zgadnijcie kto wygrał?... Oczywiście, że nie ja. Mój czworonożny przyjaciel zaprowadził mnie do pokoju mojego drugiego przyjaciela. Sami przyjaciele, no ciekawie. Po przekroczeniu progu pokoju dostrzegłam chłopaka leżącego w łóżku z słuchawkami na uszach i telefonem w ręku, nie wspominając o tym, że był przykryty kocem tylko do połowy a cała jego klata była goła i odkryta. No debil. Uniosłam brwi na ten widok. W końcu mnie zobaczył i oderwał wzrok od ekranu ściągając z uszu słuchawki.
-Cześć przyjac...-przerwałam mu nie pozwalając dokończyć. Nie będę się z nim tak cackać.
-Jesteś poważny?!-widać było, że jest zaskoczony. Podeszłam szybkim krokiem i tykając go palcem wskazującym w tors powiedziałam:
-Co ty sobie myślisz? Że będę specjalnie do ciebie przychodzić z lekcjami i sprawdzać czy żyjesz a ty nawet się nie przykryjesz tylko leżysz bez koszulki jak królewicz. Jeżeli tylko udajesz chorobę żebym tu przyszła to masz przekichane kochany, rozumiemy się?-patrzyłam mu w oczy ze zmarszczonymi brwiami. Otwierał buzię żeby coś powiedzieć ale się wtrąciłam.
-Masz się ubrać. Już.-skrzyżowałam ręcę.
-Em okej, ale jak mi powiesz co ci się stało w rękę.-wskazał głową na moją zabandażowaną dłoń.
-Jak się ubierzesz to ci powiem.
-Jak mi powiesz to się ubiorę.- nie dawał za wygraną.
-O nie, jak się ubierzesz to się dowiesz.-chciałam wyjść z pokoju i udawć odpowiedzialną i stanowczą ale brunet szybko wstał, złapał mnie za talię i pociągną na łóżko.
-Ja pierdole, nie bądź upartym osłem. Powiedz mi co zrobiłaś.-trzymał moją dłoń i przyglądał się to mi to opatrunkowi. Kiedy odwrócił ją na drugą stronę dostrzegłam, że przez bandaż przedostała się kropla krwi co znaczy, że jeszcze nie przestała się lać.
-Mów kto ci to zrobił?!-wydawał się być przejęty i zły. Poddaje się.
-Oh, nikt mi nic nie zrobił, sama sobie zrobiłam.
-Tniesz się?!-rozwarł oczy i spojrzał prosto w moje tęczówki.
-Co?! Pogięło cię. Przecięłam się szkłem ze szklanki.-odpowiedziałam.
-Jak? Co znowu wykombinowałaś?
-No po prostu nalałam Sarze soku a ona przez przypadek rozbiła szklankę i pomagałam jej zbierać szkła a jedno mocno przecięło mi skórę przez moje szczęście w kuchni.-opowiedziałam mu całą historię a on nadal trzymał mnie.
-Jeszcze mi powiedz, że to był sok pomarańczowy.- zaczął się śmiać a ja podrapałam się w głowę.
-No był.
-Nie no, poważnie? Ja pierdole ale masz szczęście. Ten sok chce po prostu trzymać cię blisko mnie księżniczko.-uśmiechnął się łobuzersko.-zaczerwieniłam sie lekko na te słowa.
-może-odrzekłam.
-Musimy to opatrzyć skarbie.-skarbie? Pierwszy raz usłyszałam to słowo z jego ust w moją stronę. Dlaczego mnie tak nazwał? Moje serce załomotałomocniej. Niech mi nie robi nadziei. Dla mnie takie słowo dużo znaczy. Ustaliliśmy przecież-przyjaciele.
-A-ale jest przecież opatrzona.-zwróciłam się do niego a on nadal trzymał mnie.
-Ale krew jeszcze leci. Muszę sprawdzić czy nie trzeba tego...-zaciął się. Ja wiedziałam co chciał powiedzieć ale pewnie przypomniała mu się sytuacja u pielęgniarki jak zemdlałam.
-szyć?-odważyłam się dokończyć.
-tak, tylko nie zrób teraz tego co ostatnio.
-spokojnie, nie zbiera się na to.-uśmiechnęłam się do chłopaka a on to odwzajemnił. Rozwiązał bandaż i przyglądał się rozcięciu.
-Jest dosyć głęboko ale nie trzeba szyć.-po tych słowach spojrzał na mnie i odetchnęłam z ulgą a on to widząc uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby.
-Ulżyło mi.
-Widzę. Teraz przemyjemy to dokładnie, zdezynfekujemy i posypiemy specjalnym proszkiem.-skąd on się na tym zna. Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zadziwia.
-Bawisz się w lekarza?-zapytałam a brunet lekko się spiął lecz po chwili odezwał się.
-Mama mnie nauczyła. Kiedy się biłem często miałem jakieś rany, które mi opatrywała i się od niej nauczyłem. Wiem, że sobie o mnie teraz pewnie źle myślisz ale taki byłem...poprostu. Teraz już się dawno nie biłem, naprawdę...-próbował się tłumaczyć. Był niespokojny ale wiedziałam, że nie kłamie. Wogóle byłam pod wrażeniem, że mi o tym powiedział.
-Mike...-złapałam go za ramiona.-ja ci wierzę.-patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Dostrzegłam w jego tęczówkach wiele różnych uczuć i niezwykły błysk. Wydawał się być wdzięczny za to co powiedziałam.
-Em pójdę po tą apteczkę.-po chwili ciszy przerwał jego głos. Wstał z łożka, nadal bez koszulki przez co czułam się niezręcznie i wyszedł z pokoju. Za ten czas Mozart wskoczył na łóżko i obwąchał miejsce gdzie była krew. Zaczął lizać moją ranę. Słyszałam kiedyś, że ślina psa szybciej goi rany. W sumie jest w tym dużo racji, nie tylko rany fizyczne ale też psychiczne bo gdy pies poliże cię po twarzy to odrazu masz lepszy humor. Mike wrócił z małą skrzyneczką w ręku i mokrą szmatką w drugiej. Usiadł na przeciwko mnie, chwycił moją dłoń i zaczął przecierać ściereczką ranę. Potem polał czymś z buteleczki. Zaczęło mnie lekko piec ale po chwili przestało. Na koniec posypał zranione miejsce tym jakimś proszkiem o, którym wcześniej mówił. Przygladałm się uważnie tym wszystkim czynnościom i stwierdziłam, że nasze dłonie razem ładnie wyglądają. Boże, dłonie co ładnie wyglądają- o czym ja myślę? Zabrał bandaż i owinął nim moją rękę.
-No, skończone.-powiedział z uśmiechem.
-Dzięki.-odparłam ale ten dodał jeszcze coś.
-Przydałoby się coś więcej w podziękowaniach.-poruszył brwiami. Chyba śni! Nie potrzebowałam wcale żeby mi to wszystko robił...choć nie ukrywam, że mi się to podobało.
-Tak? Na przykład co?
-Hmm...no nie wiem, może buzi?-uniósł brwi i zrobił głupkowatą minę.
-Co?
-No
-A może coś innego?- ajć chyba dwuznacznie to zabrzmiało.
-Może być też coś więcej niż buzi królewno.
-Mercy(litości)
-No dobra buzi wystarczy.-ohhh dlaczego? Wiem, że nie muszę tego robić no ale...no właśnie sama nie wiem co. Dobrz niech już mu będzie.
-Okej niech ci będzie.-nadstawił się a ja cmoknęłam go w policzek. Jego mina była bezcenna.
-Co to było? Usta mam trochę w bok.
-No miałam ci dać buzi i dałam. Nie powiedziałeś gdzie.-wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się zwycięsko.
-Ty skubana. Jeszcze nie skończyłem. Już niedługo nie będziesz się ode mnie odrywać. To tylko kwestia czasu.
-Taa jasne. A teraz ubierz się w końcu bo podobno tak źle się czułeś.
-Jak mnie przytulisz to nie potrzebna mi będzie koszulka bo będzie mi ciepło od ciebie.
-Bez koszulki się do ciebie nie przytulę na pewno. Nie popełnię tego błędu. A teraz nie możesz mnie dotknąć ani się na mnie patrzyć dopóki się nie ubierzesz i koniec a jak nie to teraz idę do domu. I zabieram psa.
-Co?!
-No-odpowiedziałam mu tym samym co on mi wcześniej.
-Jesteś bez serca-udawał lament a ja przewróciłam oczami i wyszłam z pokoju a potem zeszłam po schodach na dół i usiadłam na kanapie w salonie. Po kilku minutach usłyszałam jak ktoś schodzi po schodach. Był to oczywiście Mike. Posłuchał się i ubrał koszulkę. Wyglądał strasznie seksownie nawet gdy był "chory". Jego ciemne włosy były rozkopane na wszystkie strony. Kocham ten widok. A jego szare oczy spoglądały prosto w moje a potem przeskanowały mnie od góry do dołu i z powrotem. Zbliżył się i usiadł obok.
-No i jak? Mogę się już na ciebie patrzeć?
-Tak
-A dotykać też mogę? Bo mówiłaś, że jak się ubiorę to tak, a zrobiłem to więc...-wstrzymywałam oddech gdy wypowiadał te słowa. Racja, powiedziałam tak i teraz coś muszę zrobić żeby nie wpaść w sidła jego cudownwgo ciała. Ciężko jest mi się oprzeć. Najchętniej to rzuciłabym się teraz na jego usta i zatopiła w nich. Ohh głupia jestem. Nie oszukujmy się nie potrafię być w pobliżu niego. Wogóle nie potrafię tak siedzieć i udawać, że niczego nie pragnę bo pragnę i to bardzo ale wiem, że jek się złamię to nie będzie dobrze. On się ze mną prześpi i mnie zostawi jak każdą. Jeszcze głupia ja sama się podstawiam pod pretekstem zaniesienia zeszytów. Sarah ma rację. Całkowitą rację. W końcu się odezwałam.
-Więc możesz mnie dotykać tylko po przyjacielsku.-nic innego nie przyszło mi do głowy.
-Czyli mogę zrobić tak?-dźgnął mnie palcami nad biodrem w moje czułe miejsce i podskoczyłam.
-Uważaj kangurku bo do sufitu doskoczysz.
-Nie dotykaj mnie tam, to kićka-oburzyłam się i też go dźgnęłam w to samo miejsce co on mnie. Podskoczył ale niżej niż ja a zaraz potem rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać wszędzie. Ja próbowałam mu oddawać i tak sobie wierciliśmy się na kanpie, turlaliśmy i siedzieliśmy na sobie co było bardzo niezręcznie przez co zrobiłam się czerwona a ze śmiechu to już nas bolały brzuchy. Ostatecznie wyszło na to że on leżał a ja siedziałam na nim okrakiem i przytrzymałam mu nadgarstki po bokach głowy żeby nie mógł mnie połaskotać. Po kilku minutach zdałam sobie sprawę ze swojego położenia. Spojrzałam na twarz bruneta, który cały czas się we mnie wpatrywał z zaskoczeniem w oczach.
-Em ołh...sorki.- powiedziałam i szybko zeszłam z niego poprawiając kosmyk włosów za ucho. Troszeczkę za daleko się posunęłam. Chłipak podniósł się i przeczesał ręką włosy a potem wstał.
-Chcesz coś do picia? Soku pomarańczowego nie mam.
-Może być woda, gazowana.-odpowiedziałam nieśmiało. Może to już czas żeby iść do domu a ja jeszcze piję. Ogarnij się dziewczyno. Tak sobie siedziałam przez chwilkę i nagle b£yskotliwa myśl wpadła mi do głowy. Cholera. Czemu ja mu po prostu nie wysłałam zdjęć notatek? Kompletnie zapomniałam, że mamy takie czasy w, których prawie każdy ma telefon na którym można zrobić wszystko. A dlaczego on sam poprosił żebym mu przyniosła zeszyty choć pewnie dobrze wiedział, że mogę przesłać? No nie on to sobie zaplanował.

Kochani moi czy ktoś to wogóle czyta? Bo mam wrażenie, że nie. Chciałabym od was jakiś znak, że komuś się podoba to co piszę. Prawie wogóle nie ma komentarzy a ostatni był na począfkowych rozdziałach. To takie trochę przykre i mało motywujące do dalszego pisania. No ale co ja mogę? Nic. Ja tylko piszę i tyle. Do zobaczenia w rozdziale 29.

Change the bad boy (W TRAKCIE POPRAWY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz