Rozdział 39

9.3K 325 23
                                    

<Lilian>

- Eliza rodzi!

Usłyszałam przejęty głos Michaela po drugiej stronie. Serce zaczęło mi szybciej bić, z przejęciem na twarzy przyłożyłam dłoń do ust i uśmiechnęłam się szeroko. John szybko podszedł do mnie i zmarszczył brwi.

- Zaraz tam będę!

Odpowiedziałam do Michaela i rozlaczyłam się.

- Eliza rodzi!

Z wielką radością ogłosiłam tą nowinę,wiem że moja przyjaciółka długo czekała na ten dzień i napewno, długo go nie zapomni.

Alex ze zdziwienia otworzył usta ciągle je otwierając i zamykając jakby chciał coś powiedzieć, jednak w końcu nie udało mu się wyduśić ani słowa. Alison zdawała się jakby nie wiedziała co się dzieje, wcale jej się nie dziwię. Czekała na ostateczną decyzję Johna, ale jak narazie się chyba nie doczeka.

- Idziemy do niej!

Oznajmił John i próbował wstać jednak nie do końca mu się to udało.

- Zostań, ja do niej pójdę. Napewno wszystko będzie dobrze.

Powiedziałam szybko za nim wyszłam z pomieszczenia, pobiegła na dolne piętro, w końcu byłam w szpitalu i daleko nie miałam. Szybko pobiegłam prosto i wbiegłam do sali.
Wszystkich spojrzenia skerowaly się na mnie. Elizabeth leżała na łóżku i krzyczała, jej włosy były całe mokre, a twarz spocona i zmęczona. Nigdy nie widziałam jej w takim złym stanie. Zazwyczaj wyglądała zawsze idealnie, jednak w końcu rodzi. Michael siedział obok niej trzymając ją za rękę, pielęgniarka, która właśnie teraz mierzyła mnie wzrokiem wyglądała na poirytowaną moim zajściem, tak samo jak lekarz, który zakładał rękawiczki.

- Proszę stąd wyjść luno, teraz nie może pani tu być.

Chciałam już coś powiedzieć, ale Eliza nie dała mi dojść do słowa.

- Ona ma tu zostać! Ze mną! Inaczej wszystkich was stąd wyrzucę!

Krzyczała w niebo głosy blondynka patrząc wrogo na lekarza. Uśmiechnęłam się na ten obrazek i usiadłam z drugiej strony łóżka, łapiąc ją za rękę.

- Co się śmiejesz? Też tak będziesz wyglądać wtedy ja się będę śmiała!

Roześmiałam się i przyłożyłam jej rękę do czoła, przejeżdżając po włosach.

- Spokojnie jak na kobietę, która rodzi wyglądasz całkiem dobrze.

Uśmiechnęłam się pocieszająco, ale ona już nie patrzyła na mnie, tylko na pielęgniarkę, która wlepiała wzrok w Michaela. Myślałam, że blondynka ją zaraz zastrzeli. Za to Michel siedział blady jak śnieg. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleje.

- Spokojnie.

Lekarz ciągle to powtarzał, za to na Elizę działało to jak płachta na byka. W końcu nie wytrzymała i wybuchła.

- Jak mam być spokojna? Ja tu dupku rodzę!

Rozesmialam się na jej słowa. Najlepsze było to, że bardzo dobrze znała tego lekarza, w końcu razem pracowali. Po porodzie będzie go musiała przepraszać.

Poród Elizy trwał już pół godziny, jednak dla mnie była to wieczność. Chciałam już zobaczyć te małe diabełki, które tak broiły w brzuchu Elizy.

W końcu dało się słyszeć płacz dziecka, Eliza starała się jak mogła, ale miała już mało sił. Ja ciągle sciskałam jej rękę i krzyczałam, że jeszcze trochę i będzie po wszystkim. W końcu udało się, jedno dziecko było już z nami i był to chłopiec.
Elizie popłyneły łzy, nie wiedziałam czy ze szczęścia, czy że to jeszcze nie koniec. Lekarz podał chłopca pielęgniarcę. Na co Eliza nie była zachwycona. Na twarzy Michaela pojawiły się pierwsze łzy, za to ja także zaczęłam się wzruszać. Wszyscy czekaliśmy jeszcze na małą, a ja mocno trzymała za nią kciuki. Mocniej scisnełam dłoń Elizy, a ona krzyknęła ostatni raz. Wszystko było w porządku, oprócz tego, że dziecko nie płakało. Eliza od razu się ożywiła i podniosła głowę. Jej głos drżał, a z oczy już nie leciały łzy szczęścia.

- Nie oddycha?!

Spytała głośno, a łzy leciały jej już ciurkiem, ja tylko patrzalam tempo jak lekarz szybko bierze dziecko na łóżeczko i robi mu sztuczne oddychanie. Michael, przytulał do siebie Elizę, jednak sam płakał. Mi za to, zaczęły lecieć pojedyncze łzy po policzku. Jeszcze była nadzieja, może zapłacze. Nie lubię gdy dzieci, płaczą ale w tamtym momencie oddałabym wiele, żeby tak się stało. Mijały minuty, ale na sali panowała cisza, było tylko słychać głośny szloch Elizy.

- Przykro mi, nie oddycha.

Powiedział lekarz, a ja zakryłam usta dłonią. Eliza próbowała podnieść się z łóżka, krzycząc coś, jednak Michael powstrzymał ją. W końcu ja przytuliłam ją do siebie, a ona płakała w moją koszulkę.

Nikt z nas w to nie wierzył. Każdy jeszcze w głowie miał to, że przecież przed chwilą jeszcze wszyscy plakalismy ze szczęścia. Widziałam jak lekarz, chce wziąść dziecko z sali. Michael wstał i zaczął przypatrywać się swojej zmarłej córeczce. Pogładził jej główkę, a jego łzy spadały kolejno z jego policzków. Patrzyłam na tą scenę i zakreciło mi się w głowię. Dlatego oparłam się o krzesło. Jednak Eliza pod wpływem mojego ruchu zorientowała się co się dzieje, podniosła się z łóżka, jednak nie dała rady dalej nic zrobić.

Michel wziął małą na ręce i podszedł do Elizy, podał jej małą na co ona mocno zapłakała.

- Nie! To nie możliwe! Ona żyje napewno.

Płakała, a ja siedziałam jak słup, dalej do mnie to wszystko nie dochodziło.

Lekarz skierował się w stronę małżeństwa i z wielkim bólem w oczach stanął na przeciw nich.

- Przykro mi ale muszę już ją wziąść Elizo.

Powiedział, a ja od razu wiedziała, że musieli się dobrze znać jeżeli mowi do niej po imieniu.

- Nie nie! Ona żyje, ona musi odpocząć tylko!

Krzyknęła Eliza, na co jeszcze bardziej się popłakałam. Ona była lekarzem dobrze wiedziała, że jej córka nie żyje, jednak coś nie pozwalało jej w to uwierzyć.

- Elizo, dobrze wiesz, że nie oddycha. Znasz procedury. Przepraszam, ale muszę ją teraz zabrać.

Eliza na to, jeszcze bardziej się rozpłakała i zaczęła kręcić głową.

Michael kucnął przy niej i pocałował żonę w czoło, później spojrzał jej w oczy, w myślach musiał jej coś powiedzieć, na co Eliza oddała mu noworodka.

Skuliła się i padła na łóżku, płacząc i obejmując się ramionami. Od razu się do niej przytuliłam, ale ona mnie odepchneła.

- Lilian.. Może lepiej sprawdzisz co z małym, ja nie jestem w stanie.

Powiedział Michael ledwo słyszalnie.

Skinełam głową bo nie byłam, w stanie mówić. Wyszłam na chwiejacych nogach, z pomieszczenia i wszystkie moje tamy puściły. Szłam w stronę pediatrii i gorzko płakałam.

Stanełam przed szybką i zobaczyłam gdzieś około 10 noworodków, skupiła bardziej wzrok żeby, odnaleźć, napis na rączce dziecka. Wkoncu znalazłam małego chłopca owinietego w niebieski koc, leżał i wyglądał na zdrowego. Jego oczy były szeroko otwarte, a sam przypatrywał się sufitowi.

Odwróciłam się i osunełam o ścianę.
Zamknełam oczy i próbowałam się skupić, aby powiedzieć coś do Johna, bo chyba nie miałam siły wstać i iść do niego.

-Nasza chrześniaczka nie żyje.

---

Cześć kochani.

Smutny rozdział w naszej książce, nawet mi wpłynął na nastrój. 😢

Chciałam was przeprosić, że w tamtym tygodniu nic nie napisałam, ale wyjechałam do Warszawy i wczoraj dopiero wróciłam do domu.
Wiem, słabe wytłumaczenie, ale się poprawię💕

Chcę być sama.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz