¦19.¦ Dwóch idiotów i jedna idiotka!

202 24 24
                                    

— [imię]! [imię]! Do boju, dasz radę! Whaaa! — krzyczał Fusagaru.

Zacisnęłaś oczy, zdekoncentrowana dopingiem mężczyzny. Zaznaczyłaś tylko kunaiem miejsce, do którego doszłaś i odbiłaś się, wiedząc, że inaczej spadniesz.

Wylądowałaś na ziemi, lekko się chwiejąc. Spojrzałaś do góry. Szczyt zrobionych przez te dwa tygodnie kresek sięgał połowy ściany.

— Pięć metrów! Haha, świetny wynik, [imię]-chama! — Poczułaś obejmujące Cię ramię Fusagaru. Spięłaś się, chociaż zdążyłaś się do tego przyzwyczaić.

— Tsaa — mruknęłaś niechętnie. Wyzwoliłaś się z uścisku Fusagaru, po czym znów ruszyłaś biegiem na ścianę.

— Dasz radę! Whooo! Dalej, dalej! Nie poddawaj się! — Kibicował, podskakując w miejscu w pełnym stroju, który wytrzasnął znikąd. Na głowie miał czapkę z Twoją podobizną, która wyglądała bardziej jak ziemniak. Wymachiwał trzymaną w lewej ręce flagą z Twoim imieniem, a prawą ubraną miał w żółtą rękawiczkę z numerem "#1".

Westchnęłaś, po czym skierowałaś czakrę do stóp. Była ona powolna, dlatego pchałaś ją myślami. Barwiła się żółtym kolorem, a kiedy mieszała się energia duchowa z fizyczną, otaczały ją błyskawice. Przepływała zimna, sprawiając u Ciebie cel wypchnięcia jej dalej.

Wbiegłaś na ścianę, robiąc kilka kroków. Z uśmiechem wbiegłaś na wysokość pięciu metrów, gotowa wspiąć się dalej, kiedy nagle straciłaś przyczepność.

— Ratuj mnie ktoś! Ja spadam, ja spadam! — krzyczałaś jak opętana. Wylądowałaś na śnieżnym puchu.

Shikai prychnął. Z jego twarzy wyczytałaś irytację, chociaż usilnie próbował zachować obojętność.

— Za niedługo będziemy tu pływać w kałuży z roztopionego śniegu — mruknął. Uśmiechnęłaś się przepraszająco.

— Ale przecież możesz ochłodzić temperaturę...? — zasugerowałaś, kiedy w Waszą rozmowę wciął się Fusagaru.

— Nie ma mowy! — krzyknął. — Już sama jego obecność przyprawia mnie o dreszcze.

Zmarszczyłaś brwi. Skoro są tak różni, jakim cudem zostali ze sobą sparowani?

Shikai, lodowiec, niczym uosobienie samej śmierci, tworzył wokół siebie nieprzyjemną aurę. Temperatura spadała, jego wzrok ciskał pioruny, a twarz pozostawała bez wyrazu. W jego towarzystwie czułaś się nieswojo. Kompletnie introwertyczny, zimny i nieczuły. Obojętny na cierpienie. Oaza śmiertelnego spokoju. Wiedziałaś jednak, że pod nim czai się demon.

Fusagaru, tytan, zupełne przeciwieństwo, uśmiechał się prawie cały czas. Rozpierała go energia, mówił ile wlezie. Niczym promień słońca, zmieniał niemal każdy nastrój na radosny. Biło od niego ciepło, jednak zdecydowanie był zbyt ekstrawertyczny. Przytulałby na swojej drodze każdego, co nie bardzo Ci odpowiadało, gdyż ceniłaś prywatność oraz przestrzeń osobistą.

I oczywiście, byłaś Ty, katastrofa. Zagubiona, nieogarnięta, chłodząca kraksa imieniem [imię]. Alias Izumi z klanu Kamimūn, która utknęła z dwójką idiotów.

Wznowiłaś trening, chociaż myślami byłaś gdzieś indziej. Zupełnie rozkojarzona wbiegałaś na wysokość pięciu metrów, po czym spadałaś w topiący się śnieg. Miałaś już mokre ubrania, bolała Cię głową od krzyków Fusagaru i robiło Ci się niekomfortowo w towarzystwie Shikaiego.

Nie chciałaś już z nimi trenować. Chociaż towarzystwo Kabuto często Cię irytowało, w tym momencie miałaś nadzieję, że szybko wróci. Spędziłaś z nim miesiąc, który był morderczym treningiem na przesłanie czakry. Na początku nie zwracałaś na to uwagi, ale słowa Fusagaru o Kabuto przekonały Cię, że nie jest do końca tym, za kogo się podaje.

Z zawzięciem wspinałaś się raz po raz. Nie miałaś pewności, czy Kabuto wróci. Jeśli ostatni raz widziałaś go dwa tygodnie temu, to nie mogłaś na niego czekać. Musiałaś to opanować. Musiałaś się tego nauczyć, z nim, czy bez niego.

¦~¦~¦~¦

— No ale w końcu chyba wrócił, co nie? — pyta Itami, siorbiąc gorącą herbatę.

—Jakby nie wrócił, to nie byłoby dalszej historii — odpowiadasz. — Wiesz, gdyby nie on, wiodłabym życie zwykłej dziewczyny, może nawet nie kunoichi.

— Ee? — jęczy. — Ale w końcu byłaś spadkobierczynią techniki klanu Kamimūn i-

— Spotkałam go dwa dni później — przerywasz jej twardo.

¦~¦~¦~¦

Czułaś się swobodnie, nie będąc zamykana w pokoju. Chociaż nie wolno było Ci kręcić się po kryjówce, lepiej czułaś się ze świadomością, że nie jesteś zamknięta w klatce.

Na trening z Orochimaru wyszłaś zaraz po zjedzonym posiłku. Mężczyzna oczekiwał Cię w swoim gabinecie, do którego drogę przemierzałaś każdego dnia, ale...

Tak, tym razem znowu się zgubiłaś. Z roztargnieniem przemierzałaś kolejne, podobne do siebie korytarze. W głowie panował chaos, panikowałaś, że nie uda Ci się znaleźć drogi powrotnej. Godzina spędzona w wąskich, słabo oświetlonych korytarzach odebrała Ci nadzieję na wyjście, a każda kolejna minuta tam spędzona utwierdzała Cię w przekonaniu, że zostaniesz tam na zawsze.

Samotna, umierająca z głodu i pragnienia. Nieświadoma samej siebie. Każda taka myśl kazała Ci przyspieszać, aż w końcu biegłaś, nie zważając na nic, z tylko jednym celem: wydostać się stąd.

Nie byłaś pewna, jak długo trwał Twój bieg, przerwany nagłym zderzeniem. Byłaś pewna, że to ściana, jednak to, co zobaczyłaś, całkowicie Cię sparaliżowało. Nikły blask światła pochodni odbijała metalowa blaszka z symbolem Konohy.

Ogień. Powietrze wokół Ciebie przybrało monstrualnie wysoką temperaturę. Języki płomieni próbowały Cię dosięgnąć, jednak zwinnie im umykałaś, jednocześnie stojąc w jednym miejscu. I patrząc, jak umierają pozostali.

Jak w jednej sekundzie przebija ich strzała, aby w następnej chwili spłonąć i pozostawić za sobą jedynie popiół i czyiś krzyk. Twój?

— [imię]-san? [imię]! - zawołał ktoś, potrząsając Twoimi ramionami. Wszystko ucichło, a Ty ponownie znalazłaś się w korytarzu.

Przed Tobą stał Kabuto. Na jego twarzy pełno było zadrapań, gdzie niektóre były zalepione plastrami. Jego ubranie było poszarpane, a ręce oplecione bandażami. Najbardziej przejęłaś się jednak ochraniaczem, który okularnik miał na czole.

— Wszystko w porządku? — spytał z przejęciem. Spojrzałaś mu prosto w oczy, próbując znaleźć w nich chociaż trochę kłamstwa.

— Konoha — wycedziłaś z nienawistnym spojrzeniem wycelowanym na wygrawerowany znak. Połączenie wiru i liścia, nieco przypominające kształtem ślimaka.

Kabuto westchnął i zdjął ochraniacz. Spojrzał na blaszkę, po czym uśmiechnął się do Ciebie.

— Po twoim spojrzeniu sądzę, że wiesz, że jestem szpiegiem — mruknął. Kiwnęłaś głową.

— Ale nie myślałam, że w Konohagakure — mruknęłaś. Odwróciłaś wzrok. — Fusagaru wypaplał.

— Chodź, odprowadzę cię do pokoju — powiedział, a Ty zrozumiałaś, że wyjaśni Ci sprawę później.

— Mam trening z Orochimaru... — powiedziałaś, ale pod jego krytycznym spojrzeniem, kontynuowałaś — ...-sama.

— W laboratorium?

— Yhym. — Potaknęłaś.

Cisza między Wami była niezręczna. Nie chciałaś się do tego przyznać, ale tęskniłaś.

¦°¦°¦°¦°¦

Taak, trochę mi to zajęło xd
Wolne się skończyło, trzeba iść do szkoły i w ogóle, czas wrócić do rzeczywistości. A mi się tak nie jest chcee ;-; Co u Was? Też nie chciało Wam się wracać?

Medyk ¦ Kabuto x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz