Pomimo strachu, jakim darzyłaś swój wykreowany scenariusz niedopuszczenia do misji, zdawało się, że kłótnia wcale nie miała znaczenia w kwestii Twoich umiejętności. Już następnego dnia stałaś w zbrojowni, a Shikai i Fusagaru biegali tam jak oszalali, przekrzykując siebie nawzajem. Na jasnym obliczu lodowca widniała niespotykana przez Ciebie radość.
— To ostrze miałem na swojej pierwszej misji! — Fusagaru wychylił się zza sterty mieczy, trzymając jeden z nich.
— On jest tak świetnie naostrzony! — Oczy Shikaia zaświeciły się z entuzjazmem. Dotknął błyszczącej się klingi i przejechał gładko po niej palcem, a jego wzrok wręcz czcił to jak bóstwo.
— Albo ten toporek! — Fusagaru porzucił swoją wcześniejszą świętość dla nowej zabawki. Właśnie podrzucał ogromniasty "toporek". Odsunęłaś się trochę z obawą, że możesz przez to stracić głowę.
— A te łuki! — Białowłosy znalazł się na samym końcu zbrojowni. Nawet nie zauważyłaś, kiedy się przemieścił. — Idealna długość żyłki i jej napięcie... Arcydzieło!
— I jeszcze te strzały do nich. — Tuż obok niego znalazł się jego nauczyciel. Wziął jedną strzałę i pochylił się nad nią z namaszczeniem. Po twarzach ich obu praktycznie lały się łzy zachwytu.
— Te, patrz na tę kosę! — Shikai szeroko się uśmiechnął. Wskazywał palcem na zawieszoną wysoko nad jego głową broń. Tytan podszedł i z łatwością wziął kosę. Podał ją chłopakowi. Ten z błyskiem w oczach zaczął nią wywijać, dopóki nie zahaczył o jakiś stosik motyk, które Cię przysypały.
— [imię]-chama! — zawołał w panice Fusagaru. Zaczął odkopywać Cię spod stosu, a gdy Twoja twarz ukazała się spod góry drewna, został obdarzony Twoim zirytowanym spojrzeniem.
— Trzeba było mu nie dawać tej kosy — warknęłaś i wygrzebałaś się spod stosu.
— Kosa Śmierci Shikaia! — wrzasnął lodowiec, ponownie nią wywijając. Wymieniłaś porozumiewawcze spojrzenie z Fusagaru, a ten wstał, spojrzał z powagą na niskiego dwudziestolatka.
— Konfiskuję. — Wyciągnął otwartą dłoń w jego stronę. Shikai spojrzał na niego jak na idiotę i przytulił kosę do siebie ponownie.
— Kosa śmierci Shikaia! — wrzasnął niczym małe dziecko, któremu chcą zabrać ukochaną zabawkę.
Westchnęłaś cierpiętniczo, ale wtedy Twój wzrok padł na pewne ostrze. Sięgnęłaś za uchwyt i z brzdękiem oraz pieśnią chwały w tle wyciągnęłaś świecący się nieziemskim blaskiem miecz obosieczny.
— Weź się nie gap na to jak na ósmy cud świata, babo. — Shikai, tuż po odebraniu mu kosy, wrócił do swojego normalnego, obojętnie chłodnego stanu, a wszystkie dźwięki anielskiego chóru w Twojej głowie ucichły.
— Po prostu... — Przyjrzałaś się gładkiej, ostrej klindze miecza z zachwytem. — Tym mieczem próbowałam cię posiekać. Przywiązałam się do niego.
— Jak widać, jestem w jednym kawałku — mruknął i posłał tęskne spojrzenie w kierunku trzymanej przez Fusagaru kosy. Czarnowłosy, napotkawszy wzrok kompana, wyrzucił broń gdzieś na stosik innych kos.
— Ale teraz wolałbyś się ze mną nie mierzyć. — Wyciągnęłaś miecz przed siebie tak, aby ostrze dotykało gardła lodowca. Ten tylko spojrzał na Ciebie jak na idiotkę.
— Wynik pojedynku nie zależy od miecza, a od umiejętności tego, kto je dzierży — powiedział ze stoickim spokojem, palcem odsuwając koniec miecza. Jego wzrok, pomimo, że chłodny i obojętny, zdołał wyrazić, że wcale się Ciebie nie boi. I Ty również wiedziałaś, że pomimo tego, jak długo ćwiczyłaś i jak silna się stałaś, nadal nie mogłabyś wygrać z Shi Yukim.
— Uhh, na kazania świętych ci się zebrało. — Wywinęłaś fikołka oczami i przytroczyłaś miecz z pochwą do pasa.
— Nie ja wyobrażałem sobie chór aniołów i nieziemskie błyski swojego miecza — odparł.
— Wcale sobie tego nie wyobrażałam! — krzyknęłaś oburzona. — Mówiłam już, że szukałam go, bo się za nim stęskniłam. Ta idealna długość, cudowna rączka, błysk, to naostrzenie, majstersztyk! — Udawałaś ton głosu Shikaia, nabijając się z jego ekscytacji bronią.
— Macie już wszystko? — spytał zniecierpliwiony Kabuto z kąta pomieszczenia.
— S-Skąd ty tam?! — Odskoczyłaś przerażona. Na Twoją twarz wpłynęły dorodne rumieńce, kiedy uświadomiłaś sobie, że już od dłuższego czasu może przyglądać się Waszym poczynaniom.
— Jestem shinobi — odpowiedział sucho, jakby to było czymś oczywistym. — Idę z wami jako opiekun nowicjusza.
Słysząc to, odwróciłaś wzrok. Przypomnienie sobie wczorajszej rozmowy pozbawiło Cię całkiem humoru, więc nawet nie zwróciłaś uwagi, kiedy Fusagaru wychylił się spod sterty różnych broni z jakimś pordzewiałym żelastwem i ogłosił wszem i wobec, że znalazł katanę swoich snów i marzeń.
Całą trójką ruszyliście za Yakushim. W Twojej kaburze pobrzękiwały kunaie i shurikeny. Kiedyś Twoim skrytym pragnieniem było poznać drogę do wyjścia, ale teraz, gdy właśnie on Ci ją wskazywał, nie byłaś pewna, czy chcesz wyjść. Przyzwyczaiłaś się, poznałaś nowych ludzi i nauczyłaś się przydatnych rzeczy. A przede wszystkim: to tu poznawałaś nową siebie.
Przełknęłaś gulę w gardle, gdy Kabuto przekręcał klucz w zamku. Zacisnęłaś zęby. Nie mogłaś się już teraz cofnąć. Musiałaś poznać resztę świata poza kryjówką Orochimaru. Czterooki otworzył drzwi, a Ty dumnie przekroczyłaś próg, wychodząc naprzeciw światu.
— GHAAA! MOJE OCZY! MOJE OCZY! TO ŚWIATŁO JEBIE PO MOICH OCZACH! — zaczęłaś się wydzierać, gdy tylko promienie słoneczne dotarły do Twoich przyzwyczajonych do egipskich ciemności kryjówki źrenic.
— To się zdarza za każdym razem! — Fusagaru nie mógł powstrzymać śmiechu na widok Twojej reakcji. Po chwili jednak zaczął panikować, bo umilkłaś, a z Twoich oczu zaczęły lecieć łzy, które zawzięcie ocierałaś. — Uaa, nie trzyj! Nie trzyj oczu!
— Kabuto, jakaś reakcja uczuleniowa! — zawołał Shikai, któremu udzieliła się panika jego mistrza. — Rusz dupę, medyku, i ją ratuj! Nie może nam zejść tuż przed wejściem do kryjówki, kto potem będzie zwłoki sprzątał...?
Yakushi natychmiast podbiegł, gotów jak najszybciej ulżyć Ci w cierpieniu, gdy Ty nagle oparłaś się o jego klatkę piersiową, i, pociągając nosem, przytuliłaś go.
— Dzię-Dzięku-kuję — wychlipałaś. Byłaś mu wdzięczna. Tak cholernie wdzięczna, że nie wiedziałaś, co zrobić, aby się mu odwdzięczyć. — Za to, że mnie wyciągnąłeś z klatki, że się mną opiekowałeś, że przy mnie byłeś, kiedy tylko mogłeś. Dziękuję, że pozwoliłeś mi ujrzeć słońce. I przepraszam za wczoraj.
Kabuto musiał być prawdziwie zdezorientowany, że zapomniał się chronić przed Twoim czytaniem w myślach. Uniósł zdziwiony głowę na równie zaskoczonych Shikaia i Fusagaru, próbując poradzić się ich spojrzeniem, co powinien w tym momencie zrobić. Ty ryczałaś jak bóbr, bo zobaczyłaś słońce, i dziękowałaś mu za to, czego totalnie nie rozumiał, bo nigdy nie mówiłaś, że chcesz je zobaczyć. Po chwili poczułaś, jak nieporadnie obejmuje Cię ramionami i przez chwilę trwaliście w takiej pozycji.
Pociągnęłaś nosem, odetchnęłaś na uspokojenie i uniosłaś głowę, aby spojrzeć na Kabuto. A potem zadałaś pytanie, które całkiem zniszczyło klimat:
— Tak właściwie, to co to za misja?
¦°¦°¦°¦°¦
Wzięło mnie trochę na komedię. Zastanawiam się, jak wyglądają Wasze [imię]. Jaki ma wygląd, wzrost czy kolor stroju? Jakiego imienia używacie?
CZYTASZ
Medyk ¦ Kabuto x Reader
Fanfiction"Gdybyś znała prawdę, już dawno by Cię tam nie było. Jedynie chęć poznania swojej tożsamości trzymała Cię w tych zatęchłych korytarzach. Potem nadeszła kolej na eksperymenty, treningi i zlecenia, aż w końcu zdałaś sobie sprawę, że nie opuściłaś Oroc...