Rozdział 67

1.2K 156 21
                                    

Lauren's POV:

- Czyli królowa wróciła do swojego królestwa, w którym już dalej nie rządzi. - zaśmiała się Normani, wkładając łyżkę z gęstą owsianką do ust.

- To nie jest zabawne. - westchnęłam. - Nie jest z nią najlepiej. 

- Nigdy nie było. - powiedziała Hamilton z pełnymi ustami. 

- Nieprawda. - stwierdziłam, a czarnoskóra spojrzała się na mnie wzrokiem mówiącym "jesteś tego pewna?".

- Mniejsza. - do naszej rozmowy przyłączyła się Ally. - Jak tam z Dinah? - zapytała najniższa, patrząc się na Normani.

- Nijak. - mruknęła. - Odwiedzi mnie pojutrze, ale takie odwiedziny to nie to samo. Powstał pomiędzy nami taki niewidzialny mur. - westchnęła, kręcąc głową. 

- Musisz z nią o tym porozmawiać. - stwierdziła Hernandez.

Dłubałam łyżką w potrawie, wsłuchując się w rozmowę dwóch kobiet.

- Nic nie jesz, Lauren? - zapytała Lexa, która nagle pojawiła się obok mnie.

- Nie lubię owsianki. - skłamałam, wzruszając ramionami.

- Zawsze możesz mi ją dać. - stwierdziła czarnoskóra, a ja się delikatnie uśmiechnęłam.

- Jasne, trzymaj. - powiedziałam, wyjmując kubek z tacy i podsuwając wszystko do Normani.

- Dzięki. - mruknęłam, zatapiając po raz kolejny łyżkę w potrawie.

- Jak się czujesz? - zapytała mnie Lexa, chwytając za kubek i podkładając go pod usta.

- W porządku. - stwierdziłam, a brunetka kiwnęła głową i upiła dwa łyki wody.

- Myślałam, że będziesz szczęśliwsza, jak Camila wróci. - oznajmiła Woods, a ja zmarszczyłam brwi.

- Czy już wszyscy o tym wiedzą? - zapytałam, a zielonooka kiwnęła głową.

Kilkanaście minut później wróciłam do swojego pokoju. Camila siedziała sobie na swojej pryczy i czytała książkę, którą poleciła mi kiedyś do przeczytania Dinah. Nic nie mówiąc usiadłam na własnej pryczy i spojrzałam się na brązowooką, której mimika wskazywała, że jest ona bardzo zła.

Chciałam coś powiedzieć, ale przypomniałam sobie, że brunetka nienawidzi, gdy jej się przerywa podczas czytania i mogłoby to jeszcze bardziej ją wkurzyć. 

Chwilę tak przyglądałam się skupionej na lekturze Cabello, po czym się podniosłam i wyszłam z pokoju. Poszłam do sklepiku, kupiłam z niego sok pomarańczowy w kartoniku i wyszłam na spacerniak, którego patrolowało czterech klawiszy i Clarke, która trochę spoważniała przez ostanie tygodnie. 

Spacerniak był większy niż na początku przypuszczałam. Był on otoczony trzymetrowym ogrodzeniem, na którym szczycie znajdował się drut kolczasty. Na ziemi była jasnozielona trawa, która była koszona raz w tygodniu. Znajdowało się jedno niskie drzewko i plac, po którym osadzone mogą pobiegać. Podeszłam do stolika, położonego niedaleko ścian więzienia i usiadłam na ławce obok. Starałam się wypatrzeć jakąś znajomą twarz w tłumie osadzonych i szybko ją znalazłam. Lexa stała niedaleko placu do biegania i rozciągała się. Pewnie wkrótce będzie sprintem przemierzać kilometry. Uśmiechnęłam się na myśl, że fajnie byłoby też mieć taką chęć do uprawiania różnych sportów jak ona.

Oderwałam słomkę, która była przyczepiona z boku kartonika. Zdjęłam z niej foliowe opakowanie i wbiłam ją w specjalne miejsce. Po chwili słomka znalazła się w moich ustach, a ja popijałam sobie spokojnie słodko-kwaśny sok pomarańczowy, patrząc się na przygotowującą się do biegu Woods.

DUИGЕОИ | CamrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz