czterdzieści dziewięć

235 15 24
                                    

- Wygrałam - Mruknęła Reyna sprawdzając na telefonie wyniki konkursu

- Gratulacje - Powiedział Will. Kilka osób dodało coś w stylu "tak, tak".

Wszyscy herosi siedzieli w pokoju chłopaków i czuli się jakby na coś czekali.

- Zaraz... Melanie ma drugie miejsce... Ty brałaś udział w konkursie? - Brunetka zwróciła się do zielonookiej

- Tak. Nie każda córka Aresa musi być głupia.

Nastała niezręczna cisza.

- Co masz na kostce? - Zapytała Piper patrząc na blondynkę, chcąc przerwać nieprzyjemną chwilę.

- To... Blizna, a co? - Powiedziała szorstko. Nie chciała być niemiła, po prostu nie umiała się przyzwyczaić do tego, że ludzie chcą coś o niej wiedzieć. O prywatnych rzeczach.

- Skąd ją masz? Oczywiście, jeśli chcesz o tym mówić...

- Nie no, okej. Jak uciekałam i ukrywałam się przed... Uh, sama nie wiem kim. Ludźmi...? Dosłownie wpadłam w kontener ze śmieciami. Nie pytajcie jak. Nie odpowiem. - Leo z trudem stłumił śmiech. - Była tam rozbita butelka - Skrzywiła się. - Reszty już można sie domyślić. Krew i te sprawy.

- Wygląda kozacko - rzekł syn Hefajstosa

- Kozacko?

- No wiesz. Fajnie.

- Ja wiem co to znaczy... - Melanie chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej krzyk Hazel.

- Co się stało? - Spytał Percy

Ciemnoskóra wskazała na okno, a raczej to co jest za oknem. A byli to jacyś ludzie i strzały, mnóstwo strzał, które były wystrzeliwane przez jednego z tych ludzi.

- Co tam się dzieje? - Annabeth podeszła bliżej okna.

- Poznaję ich. - Powiedziała Melanie przełykając ślinę. - To... Słudzy farnomii.

- Co robimy? Idziemy tam? Musimy z nimi przecież walczyć.

- Idziemy.

***

Okazało się, że armia Farnomii to potwory, których jest bardzo dużo. Herosom udało się zabić jakąś ich część, ale było to trudne.

Nagle jedna ze strzał wbiła się w ramię Hazel. Dziewczyna złapała je, krzyknęła z bólu i upadła na ziemię.

- Hazel! - Zawołali Frank i Percy, po czym podbiegli do córki Plutona. Była nieprzytomn i dygotała, krew leciała jej z nosa.

- Musimy ja stąd zabrać. I uciekać. Jak najszybciej. - Syn Posejdona był roztrzęsiony.

- Wiem - Kanadyjczyk wziął złotooką na ręce.

Annabeth do nich podeszła.

- Co jej się stało?

- Dostała tą strzałą. Chyba była zatruta.

- Źle wygląda.

W oczach syna Marsa wezbrały się łzy, które jednak szybko ukrył.

- Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze - powiedział sam do siebie.

- Will się nią zajmie - Zapewnił go Percy, mimo że sam ani trochę nie był przekonany co do tego faktu.

- Wiem...

***

Znacie to uczucie, gdy stracicie kogoś na zawsze? Ta bezsilność. Płaczecie, płaczecie, aż nagle łzy wam się kończą i uświadamiacie sobie co straciliście i, że już tego nie odzyskacie.

Tak czuł się Frank.

Gdy dowiedział się, że Hazel nie żyje.

Właściwie stratę dziewczyny najbardziej odczuli Frank, Percy i Nico. Frank stracił dziewczynę, Percy najlepszą przyjaciółkę, a Nico siostrę. Kolejną.

Śmierć była taka trudna do przyjęcia, do zrozumienia. Ktoś był, czuł, kochał, a teraz zwyczajnie go nie ma? To wydawało się zwyczajnie niemożliwe. Dlatego tak trudno było się z tym pogodzić.

Ostatnie słowa córki Plutona znał tylko Frank. I nie chciał ich nikomu zdradzić. Nie teraz.

Percy za pozwoleniem Franka sięgnął po zdjęcie, które kiedyś stworzył. Z ich trójką. Stworzył w ten sam sposób zdjęcia Hazel, całkiem dużo zdjęć Hazel. Głównie z Frankiem. A potem dał te zdjęcia Frankowi. I oboje się popłakali. A potem przyszedł Nico. I też się popłakał.

Bo oni wszyscy byli tylko dziećmi, które nie zasługiwały na to wszystko.

***

it's time to die
od tego rozdziału, będę się starała, żeby rozdziały miały od 500 słów





[ZAWIESZONE] herosi vs szkoła / oh fanfiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz