Dwójka czwartoklasistów biegała bez celu po łące. Jeden z nich - mały, ciemnowłosy chłopak trzymał w ręce czerwoną różę, która kuła jego długie palce, na co on sam nie zwracał zbytnio uwagi. Oderwał niedbałym ruchem łodygę z kolcami i wplótł kwiat we włosy swojej przyjaciółki, które jak sam określał były koloru drewna lipy. Dziewczynie bardzo podobało się to porównanie. Uwielbiała wszystko co związane z naturą.
Lara, bo tak nazywała się dziewczyna była dosyć wyjątkowa. Zaczynając od tego, że nazywała rośliny i miejsca w dosyć nietypowe sposoby, przyķładowo '"Aleja Tęczy" albo "Ścieżce Różanego Połysku" (cokolwiek to w ogóle znaczy), a kończąc na tym, że przyjaźniła się z Percym, bo w ten sposób nazywał się drugi chłopak. A może to on był wyjątkowy? Oboje byli uważani za wyrzutków, bo mieli mało pieniędzy i nie byli okrutni, tak jak inne dzieciaki z ich szkoły. Poza tym ciemnowłosy miał dysleksję, co również było powodem do wszelkich szyder.
- Gabe wydawał się być dzisiaj dość... Łagodny - Westchnęła brunetka, kładąc się na ziemi i wystawiając twarz na słońce. Jej ciemne oczy ładnie błyszczały.
- Jak na niego, to był potulny jak aniołek. Nawet mnie nie uderzył... To się nie zdarza - Morskooki również się położył.
- Na pewno był lepszy niż w poniedziałek... - Powiedziała ponuro Lara.
- Przepraszam, że musiałaś to oglądać - Powiedział chłopak patrząc jej w oczy.
- Uratowałeś mnie od niego! Chciał mnie zabić za to, że "wkroczyłam na jego terytorium". Przecież to jest twój dom, do którego mnie zaprosiłeś! - Mruknęła zdenerwowana. - Wygląda jak hipopotam.
Percy wzruszył na to ramionami, co robił bardzo często.
- Czemu twoja mama z nim jest, to chyba nigdy nie zrozumiem. To jest bez sensu. On na was nie zasługuje nawet w jednym procencie.
***
Było już ciemno, a gwiazdy świeciły na granatowym niebie. Chudy, już jedenastoletni chłopak chodził po lesie i rozglądał się, razem z jakimiś ludźmi krzycząc ciągle jedno imię. Lara.
Wcale nie powinien tam przychodzić, bo zabroniła mu to mama, a tym bardziej ojczym, ale Lara była jego najlepszą i jedyną przyjaciółką. Powiedział, że ma zostać po lekcjach przez karę. Wystarczyło przetrwać lekki opierdziel od mamy i już nie taki lekki od ojczyma. Ale przecież czym były siniaki w perspektywie znalezienia brunetki?
Usłyszał jakieś krzyki i zobaczył światła. Pogotowie. Podbiegł bliżej i schował się za drzewem. Jacyś ludzie wyjmowali drobne ciało z rzeki.
- Nie, nie, nie, ona nie może być martwa... - Pomyślał Percy. Ale była. Lara nie żyła.
Czarnowłosy poczuł jak grunt się pod nim zapada. Upadł na kolana, płacząc. Słyszał krzyki i szloch siostry Lary jak przez mgłę. Poczuł, że leci mu krew z nosa, ale jakoś nie miał siły się zastanowić czemu. Lara nie żyła. Został zupełnie sam. Zostawiła go na tym świecie zupełnie samego. Już nigdy nie usłyszy jej pięknego śmiechu, jej melodyjnego głosu. Nigdy nie zobaczy jak się uśmiecha na jego słowa. Już nigdy...
***
Syn Posejdona obudził się, oddychając ciężko. To był tylko sen... Ale o czymś co się naprawdę zdarzyło...
Usiadł, opierając się o ścianę. W ciemności ledwo co dostrzegał śpiących Nica, Willa i Franka. Przygryzł wargę.
Na dworze było czarno. Herosi i Rachel czekali na powrót Jasona, Piper, Kalipso i Leo, najlepiej z Hypnosem. Szybko zorientowali się, że nie wrócą jeszcze tej doby.
Z niewiadomych przyczyn pomyślał o Sadie i Carterze Kane. Ciemnoskóry chłopak i drobna, śliczna blondynka już od jakiegoś czasu plątali się w jego myślach. Ciekawe co teraz robią? Czy wszystko u nich w porządku? Wiedział, że Annabeth ma numer do Sadie. Może poprosi ją, żeby do nich zadzwoniła? Pewnie nie odbiorą od razu, co nie jest takie dziwne, bo przecież mają swoje obowiązki jako egipscy magowie, ale warto spróbować.
Podszedł do okna. Niebo było praktycznie bezgwiezdne. Gwiazdy kojarzył mu się przede wszystkim z Zoe i Bobem, co go trochę dobijało. Odruchowo spojrzał na blizny na swoich rękach.
Jego oczy już trochę się przyzwyczaiły do ciemności, wiec widział już lepiej. Dostrzegł, że Nico i Will trzymają się za ręce, pomimo tego, że śpią na innych piętrach łóżka. Uśmiechnął się na to.
Cieszył się, że Nico znalazł szczęście. Zasługiwał na to. Myśl, że kiedyś się w nim zauroczył wydawała mu sie tak odległa i niedorzeczna, że miał ochotę się śmiać. Nico? W nim? Zdecydowanie bardziej pasował do syna Apolla. Idealnie się dopełniali, będąc zupełnymi przeciwieństwami. Pomijając to, że Apollo jest synem Zeusa, czyli bratem Hadesa... Czyli Nico jest jakby dalszym wujkiem dla Willa...
- Nie, fuj. Bogowie nie mają DNA, czyli się nie liczy - Pomyślał Percy z nadzieją, że naprawdę tak jest. Okej, bogowie niech sobie wchodzą w kazirodcze związki, ale herosi już nie muszą. Chociaż w sumie bogowie też nie są w kazirodczych związkach... Mimo wszystko studiowanie drzewa genealogiczne bogów rozwala mózg. Jakby się zastanowić to w sumie Percy jest dla Annabeth dokładnie tym samym co Nico dla Willa... - Nie, nie, nie, stop!
W końcu wrócił do łóżka. Błagał swój mózg, żeby nie mieć już żadnych snów. Czuł dziwną pustkę, kiedy nie było nad nim Jasona.
- Dobranoc - Szepnął cicho sam do siebie. Nie wiedział jednak, że usłyszał to Frank i, że spowodowało to u niego uśmiech po raz pierwszy od śmierci Hazel.
☆☆☆
no hejka
ten rozdział to trochę moje rozkminy, ale nevermind
lara deserves better, bo to taka buba moja
tak, wiem, że sama jej to zrobiłam, ale pomińmy
CZYTASZ
[ZAWIESZONE] herosi vs szkoła / oh fanfiction
FanfictionGrupka herosów wbrew swojej woli, zostaje wysłana do szkoły z internatem. Jednego można być pewnym. To będzie ciekawy rok szkolny. © hejtulena, 2019/2020