Słoik

33 14 0
                                    

Mam taki słoik w sercu go trzymam
Zawsze wyjmuję gdy ból zarzyna
Tam kropla deszczu i dwa promienie
I ciężka praca, zwykłe leżenie
Gdzieś słodki wieczór, śniadanie z tacą
Chwilę którymi biedni się bogacą
Głos pełen barwnej koloratury
Płótno z czasów gdy nie znałem ludzi prawdziwej natury
Uśmieszek wroga, szept przyjaciela
Tygodnia orka, wolna niedziela
Kawałek marzenia; dziś obumarłe
Ten krzyk co sobie gardło nim zdarłem

Rozchylam wieko delikatnie
Choć prawie pełny to wciąż mi mało
I Ciebie proszę
Podchodzę
Ofiarę daj jak na tacę
Pot słony, swoją pracę
Przelotny uśmiech, nawet wymuszony
Gdy przewróciłeś jakiejś książki strony
...

I tak słoiczek mój znów ozłocę
Gdy nie pomogą słowa i koce
A z bólu nagle się zwiję, skręcę
Wtedy to wieko znowu odkręcę
Ze złotych rzeczy coś na mnie spłynie
Ból — choć potężny — szybciej przeminie

Niezgrabne Finezje Dnia CodziennegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz