O tej porze budynek komisariatu świecił pustkami. Większość pracowników albo już smacznie spała w swoich domach, albo udała się na ulice w celu przeprowadzenia nocnego patrolu. Kilka wybitnych indywiduów wolało jednak służbowe biurko niż własne cztery kąty. Takim kimś był właśnie Gotfryd,. Jego biurko stało w rogu dużego loftu, gdzie zlokalizowane było centralne biuro służb specjalnych komisariatu policji. Got uwił tam sobie przytulne gniazdko, którego za cholerę nie chciał opuszczać, nawet nocą. Na ostatnie urodziny otrzymał w prezencie od koleżanek i kolegów poduszkę, ponieważ żałość łapała za serce, gdy człowiek widział odciśnięte na czole Gotfryda pineski, spinacze i inne, bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Kącik Gotfryda był zresztą idealnym magazynem niechcianych przedmiotów. Jeśli tylko ktoś chciał się pozbyć czegoś z domu Got przygarniał wszystko z nieskrywaną wręcz radością i wdzięcznością. W ten sposób w kąciku Gotfryda zagościły: przedpotopowa farelka, pamiętający czasy Globalnego Niepokoju śpiwór, grzałka do wody, butla gazowa, zapas baterii alkalicznych, których nikt już nie używał, od czasu kiedy zastąpiły je baterie słoneczne, dalej lampka nocna i fotel bujany. Cały ten sprzęt walał się wokół biurka naszego kolegi bądź leżał na blacie. Resztę gratów Got upchnął do dużej pancernej szafy, również z wystawki. Czy nam to przeszkadzało? W żadnym razie. Przyzwyczailiśmy do tej dziwnej Gotfrydowej przypadłości. Facet był jak sklep wielobranżowy. Nie raz poratował mnie jakimś kocem czy peleryną przeciwdeszczową.
Minęłam jego kącik w drodze do biura szefa. Gotfryd zawinięty w śpiwór spał na bujanym fotelu. Rzuciłam przelotne spojrzenie na pogrążoną w półmroku i ciszy salę główną, ale oprócz kroków dreptającego gdzieś za mną Lola, zarejestrowałam jedynie blond czuprynę Zuli. No właśnie. Zula... Panna trwała wśród burz i zmian kadrowych dzięki bardzo wczesnemu romansowi z Hopsem. A skoro tu była, był i Hops, którego obecność w biurze o tej godzinie była dość zastanawiająca. Zula ujrzawszy mnie, wyszła zza biurka i zagrodziła mi drogę. No błagam. Chyba nie sądziła, że stanowię dla niej konkurencję? Nie zamierzałam wdziewać kombinezonu sensorycznego i bzykać się wirtualnie z Hopsem, by zatrzymać posadę. Chociaż, w moim parszywym położeniu powinnam wziąć tę opcję pod rozwagę.
- Co tutaj robisz? - zapytała, buńczucznie krzyżując ramiona na bujnej piersi.
- Mamy samobójstwo, muszę złożyć raport. Szef na mnie czeka.
Nie zważając na to, że stała tam niczym elektrobariera nie do przejścia, ruszyłam przed siebie przywdziewając na twarz maskę totalnego wkurzenia. Nie zlękła się ani przez chwilę. Dopiero widok zbliżającego się Lola sprawił, że odsunęła się uznając zapewne, iż Lolo idealnie wpasuje się w rolę przyzwoitki.
Gdy weszliśmy do gabinetu szefa, Hops siedział za swoim zagraconym biurkiem i najwyraźniej na nas czekał. Zwykle ślęczał z nosem wciśniętym w ekran monitora lub bazgrał w notatkach, tym razem było inaczej. Spokój, a w zasadzie bezruch i to spojrzenie świdrujących nas z niebywałą intensywnością oczu, przywodziły na myśl przyczajonego drapieżnika.
- Siadać - rzucił niskim, szorstkim tonem.
Klapnęliśmy na dwóch niewygodnych krzesłach.
- Raport. - Wyciągnął rękę, drugą poprawiając węzeł krawata przy szyi.
Nim zdążyłam się odezwać, przemówił Lolo.
- Problemik jest mały. Fules nie wyraża chęci podpisania, w ogóle żadnych chęci nie wyraża.
Łysa głowa Hopsa odwróciła się i złowieszcze spojrzenie ustrzeliło mnie niczym pocisk kuropatwę.
- Bo to są bzdury - wyjaśniłam naprędce, co by nie myślał, że miewam nieuzasadnione fanaberie. - Szef to przeczyta i sam zobaczy. Ja się pod taką niekompetencją nie podpiszę. - Na znak protestu skrzyżowałam ramiona na piersi. - Poza tym to nie było samobójstwo, tylko morderstwo. Ktoś tę kobietę zaprowadził na dach i z niego zepchnął. Zamierzam to udowodnić.

CZYTASZ
DYSHARMONIA
FantasyNiedoszła policjantka, seksowny lump, melodramatyczny wróżbita, stary psychiatryk, martwa pacjentka, zapomniana przez wszystkich, skrywająca tajemnicę fabryka, wyznawcy Różowego Penisa i miejsce, które rzekomo nie istnieje. Jedna noc, jedna z poz...