37. Żegnaj

129 21 9
                                        


Czułam się paskudnie. Nie z powodu Luke'a, którego Hardy chciał wykorzystać jako żywą tarczę. Po prostu różowy soczek Lucjana pochłonięty w horrendalnych ilościach, wychodził mi właśnie bokiem, w dodatku miałam sporych rozmiarów dziury w pamięci jeśli chodzi o poprzednią noc. Ponadto im bliżej końca tej podróży, tym bardziej się bałam. Jeśli ktoś zapytałby mnie czego, nie potrafiłbym jednoznacznie odpowiedzieć. Być może obawiałam się, że nie podołam celom jakie sobie wyznaczyłam. Tak bardzo chciałam ocalić Hanę, jej dziecko i cóż... moich kompanów również. Nie mogłam też oczywiście zapomnieć o całym plemieniu Dzikich. Nie wiedziałam jak to zrobić i szczerze mówiąc żaden pomysł nie narodził się jeszcze w mojej głowie. Co gorsza, z pełną premedytacją odsuwałam od siebie wizję przekroczenia granicy między „tu" i „tam". Tam rzecz jasna znajdowała się Terra. Nawet jeśli udałoby nam się bezpiecznie znaleźć się w mojej ojczyźnie, to co miałam począć z Haną i całą resztą nie posiadającą dokumentów i badań przesiewowych? Możliwe, że istniał jakiś dyskretny sposób, aby sfałszować dokumenty, ale nie badania. Zdawałam sobie sprawę, że system Terry jest zbyt szczelny i przy najbliższej okazji, chociażby podczas rutynowej kontroli ochrony w budynkach administracji czy użyteczności publicznej wyjdzie na jaw pojawienie się kilku nowych osób. A może nie? W końcu Stanley też mnie ukrywał.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym jak to możliwe, że moi rodzice nie wykonali mi przesiewowych badań zaraz po urodzeniu. Nie widniałam w kartotekach Państwowego Instytutu Genetyki. Kiedy Stanley mnie tam zaprowadził, system nie wyszukał mnie po moim indywidualnym kodzie DNA. Dopiero po wykonaniu testów wpisano mnie do ogólnego rejestru.

Kolejną rzeczą, która mnie przerażała była wizja zniszczenia Terry przez Kapelusznika, a raczej fakt, że nie będę potrafiła temu zapobiec. Jak miałam walczyć i przeciwstawić się tak wysoko postawionym ludziom? Myśl ta przyprawiała mnie o ból brzucha. Jednak prawdziwy lęk budziły we mnie moje pogmatwane uczucia do tego nieokrzesanego lumpa. Czasami odnosiłam wrażenie, że są tak intensywne, iż nie mogłam normalnie oddychać. Świadomość tego, że dla niego jestem tylko środkiem do celu, kimś, kto poprawi jakość jego życia, była okrutnie bolesna. Ale on przecież nigdy tego nie ukrywał. Szczerze mówił o swoich planach, więc nie powinnam mieć mu ich za złe. Mogłam się jedynie wściekać na siebie i swoje głupie serce.

Stałam oddalona od ogniska opierając się plecami o ścianę tunelu i przyglądając się z boku jak reszta zapoznaje się z ekwipunkiem Gotfryda. Cóż, był imponujący nawet dla mnie. Ekwipunek, nie Got.

- Sky. - Got widząc, że się w niego wpatruję podszedł do mnie, a na jego twarzy odmalował się wyraz troski. - Wszystko okej? - zapytał.

- Dawno nikt nie zwracał się do mnie po imieniu. Tym prawdziwym - zauważyłam z dziwnym uczuciem tkliwości. - Wszystko w porządku Got. Po prostu martwię się o... - westchnęłam - o nich. - Pozwoliłam sobie na krótki rzut oka w kierunku Hardego. Nawet teraz, gdy tylko na niego patrzyłam czułam jakby ciężkie, zimne obcęgi zaciskały się na moim sercu. Jakby coś było z nim nie tak i zaraz miało się rozpaść na kawałki. Może regeneracyjny lek, albo kapsuła regeneracyjna sprawiłyby, że na powrót zaczęłoby pracować normalnie? Musiałam odwrócić wzrok, więc utkwiłam go w moim koledze. - Martwię się o to, co zrobimy, gdy już wrócimy do Terry.

- Wiesz Sky, nie znamy się dobrze i nigdy nie kumplowaliśmy się jakoś szczególnie - rzekł - ale nie martw się. Pokonamy ich - powiedział z takim przekonaniem, że otworzyłam z niedowierzaniem oczy. - Wcześniej musiałaś sobie radzić tutaj sama, ale teraz masz mnie. Razem jakoś to ogarniemy. Chodź – wyciągnął do mnie ramiona. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała przyjacielskiego uścisku. - To powiedziawszy objął mnie i przygarnął do siebie. Poddałam się temu bezwolnie i wtuliłam w niego, oplatając go rękoma w pasie. - Szkoda, że Zula nas nie widzi - stwierdził, a ja parsknęłam śmiechem, gdyż wyobraziłam sobie bezcenną minę koleżanki z pracy. - I chyba powinnaś mi podziękować za plecak - dodał, odsuwając mnie od siebie.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz