23. Dziecko

119 24 11
                                        


- Ja właśnie o tym - odezwał się doktorek West i wskazał Hanę ręką. - Odeszły jej wody, ma skurcze. W najlepszym wypadku urodzi niebawem, w najgorszym potrwa to kilkadziesiąt godzin.

- Świetnie - warknął Niebieskooki i spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakby chciał powiedzieć „To twoja wina. Po co ją ratowałaś?". Następnie zwrócił się do Westa. - Będziemy potrzebować gorącej wody, jakichś szmat i tyle szczęścia, że się nim udławimy.

- To może być problem - zauważyłam. Panowie spojrzeli na mnie pytająco. - No ze szczęściem - oświeciłam lumpiarstwo.

- Bo? - mruknął Hardy, ostoja pozytywnych myśli.

- Wszyscy tu jesteście tak szczęśliwi, że sracie tęczą, a Mel to nawet sika.

Na usta Hardego wykwitł dawno już niewidziany seksowny uśmiech.

- No zobacz, a ja myślałem, że to kwestia pecha, którego przynosisz jako najbardziej pechowa laska wszech czasów. Może trzeba się ciebie pozbyć, albo odczynić urok wciskając na głowę wianek z czterolistnej koniczyny? - Palant. - Zrobimy tak - zakomenderował. - West idź do dziewczyny, sprawdź rozwarcie, częstotliwość skurczy. Mel!- wrzasnął, a nasz wieszcz w mgnieniu oka pojawił się w pieczarze przemoczony do suchej nitki.

- Co jest? Ktoś umarł? - zapytał, a później spojrzał na biedną Hanę. - Umiera?

- Rodzi, kretynie - odparł Niebieskooki.

- Czyli jednak wersja pesymistyczna - skwitował.

Hardy pokręcił tylko głową.

- Weź to - wcisnął mu w dłonie filtrum. - To urządzenie ponoć filtruje wodę. Zbierz deszczówkę i sprawdź jak to działa. Jeśli nie wiesz, zapytaj waćpanny. Tylko uważaj na pioruny.

- Spoko, znalazłem niszę, chociaż uważam, że jak ma mnie trafić to i tak trafi. Przeznaczenia nie oszukasz. I tak umrzemy.

- Jasne, tylko może nie dzisiaj. Ty - zwrócił się do mnie i na moment zamilkł. Omiótł moją twarz skanującym spojrzeniem, po czym przybrał beznamiętny wyraz twarzy - rozpal ogień. Jest tu jakieś naczynie, w którym możemy podgrzać wodę? - Wyjmował wszystko z plecaka.

- Mogę? - wyciągnęłam rękę i syknęłam z bólu, ale dźwięk ten utonął w krzyku Hany. Zajrzałam do plecaka, pogmerałam w nim i wyciągnęłam trzy zbite kostki.

- Po kontakcie z wodą, powstaną kawałki materiału, ale niewielkie. Możemy ich użyć jako ręczników. To - wyciągnęłam płaski, prostokątny przedmiot - naczynie. Podgrzejemy w nim wodę. - Wcisnęłam środek pięścią i w płaskim naczyniu zrobiło się wgłębienie.

- Małe - skwitował Hardy - ale dobre i to. Musi wystarczyć.

Następnie trafiłam ręką na przedmiot, który momentalnie wywołał uśmiech na moich ustach. Z czeluści mojego plecaka wydobyłam bowiem strzykawkę z regenerującym lekiem. Wpatrywałam się w nią jak w najcenniejszy przedmiot na świecie. I w gruncie rzeczy taki w rzeczywistości był. Mógł mi przynieść natychmiastową ulgę.

- Ostatnia - oznajmił Hardy.

Poderwałam głowę jak przyłapany na gorącym uczynku złodziej. Spojrzałam w oczy Hardego, które w tym świetle sprawiały wrażenie granatowych i dostrzegłam w nich jakiś cień nieokreślonego uczucia. Chwilę później usłyszałam żałosny płacz Hany.

- Będzie jej potrzebne - stwierdziłam i podałam lek lumpowi. - Jest jeszcze koc termiczny i kawałek taśmy plastycznej.

Wysoko uniesione brwi Hardego sugerowały, że nie ma pojęcia o czym mówię.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz