Uwaga! Będzie ździebko drastycznie!
Metr osiemdziesiąt wzrostu i sto kilo tłustego mięcha wylewającego się niczym wielki glut spod paska spodni, paskudna morda, łysa głowa i zdecydowanie za dużo chromosomów. Nagą klatkę piersiową i wystający brzuch mojego przeciwnika pokrywały tatuaże przedstawiające czerwone, wijące się jęzory ognia. Facet wyglądał jakby płonął żywcem i prezentował się, krótko mówiąc, przerażająco. Najgorszy był jego wzrok. Jeszcze nigdy nie widziałam tak dzikich oczu, jakby w ich wnętrzu skrywało się coś nieludzkiego. W moim sercu zaczęło narastać dobrze mi znane uczucie strachu. Przełknęłam głośno ślinę. Kraty za moimi plecami zamknęły się z trzaskiem, odbierając mi resztki odwagi i odcinając drogę ucieczki. Zostałam uwięziona w klatce z potworem, który chciał mnie pożreć. Dosłownie. Mimowolnie wzdrygnęłam się. Dostrzegając to, mój przeciwnik uśmiechnął się chytrze, odsłaniając poczerniałe zęby.
Pożeracz z Tartaru stał na drugim końcu areny, zaledwie dwadzieścia metrów ode mnie. Wiedziałam, że muszę utrzymać jak największy dystans między nami, by przeżyć, ponieważ jego wielka niedźwiedzia łapa, mogła mnie pozbawić przytomności jednym ciosem.
Wokół zgromadziły się setki ludzi, którzy zapłacili za tę prymitywną i barbarzyńską rozrywkę Z sufitu sączyło się oślepiające światło. Co jakiś czas dało się słyszeć dochodzący z zewnątrz potężny huk, który przypominał burzowy grzmot lub dźwięk eksplozji. Piasek na arenie przybrał purpurowy kolor juchy - świadectwo okrucieństwa jakie się tutaj rozgrywało. W powietrzu unosił się trudny do zniesienia fetor brudnych, spoconych ciał, krwi i czegoś niezidentyfikowanego. Z każdym oddechem wciągałam przez nos unoszący się piach, który drażnił również i moje oczy. Serce podeszło mi do gardła, w głowie szumiało, a posępne myśli zagłuszał jazgot podnieconego tłumu, który wrzeszczał „Zabij, zabij".
Pożeracz z Tartaru nie drgnął ani o milimetr. Nie spuszczałam z niego wzroku. Nerwy miałam napięte jak postronki. Nagle zabrzmiał gong. W tej samej chwili na środku piaszczystej areny wylądował lśniący metalowy pręt. Pożeracz rzucił się do przodu. Na trybunach zawrzało. Ludzie podnieśli się z miejsc. Podjęłam błyskawiczną decyzję. Musiałam dobiec do broni szybciej, a to oznaczało, że znajdę się niebezpiecznie blisko przeciwnika.
Biegłam ile sił w nogach. Trzy metry, dwa, jeden... Wślizg. Orząc butem w podłożu wyrzuciłam tumany piachu prosto w twarz mojego wroga. Jednocześnie złapałam koniec pręta i przeturlałam się na bok, po czym skoczyłam na równe nogi i zaczęłam uciekać. Krzyki przybrały na sile. Tłum buczał z niezadowolenia. Obejrzałam się przez ramię. Pożeracz biegł w moją stronę przecierając rękoma oczy. Na jego paskudnej mordzie malował się wyraz totalnego wkurzenia, z mocno zaciśniętych szczęk, niczym u wściekłego zwierza, kapała piana. Nie wiem czy coś widział, może biegł na oślep. Postanowiłam to wykorzystać. Zatrzymałam się i obróciłam. Ponownie przeturlałam się na bok, oddalając się jakieś półtora metra od toru ruchu mojego przeciwnika. Ścisnęłam drąg mocniej i czekałam przyczajona w półprzysiadzie. Kiedy rozpędzony Pożeracz znalazł się wystarczająco blisko wzięłam zamach i wyprowadziłam cios. Pręt uderzył potwora w kolano. Sukinsyn zawył z bólu, lekko się zgiął. Nie dokładnie o to mi chodziło. Facet miał upaść. Przez tłum przetoczył się gremialny pomruk rozczarowania.
Pożeracz zorientował się w sytuacji, wyhamował i ponownie zwrócił się w moją stronę. Na jego poczerwieniałym ze złości czole odznaczały się fioletowe, wybrzuszone żyły. Oczy błysnęły zimnym ogniem. No to go wkurzyłam. Ruszył na mnie, ale znowu odskoczyłam na bok. Kibice ryczeli: „Zabij ją! Zabij! Giń suko!" W stronę areny poszybowały butelki i puszki. Nagle zasypał mnie deszcz śmieci. Byłam przerażona. Coś uderzyło mnie w ramię. „Giń szmato! Pożeracz! Pożeracz! Pożeracz!"

CZYTASZ
DYSHARMONIA
FantasyNiedoszła policjantka, seksowny lump, melodramatyczny wróżbita, stary psychiatryk, martwa pacjentka, zapomniana przez wszystkich, skrywająca tajemnicę fabryka, wyznawcy Różowego Penisa i miejsce, które rzekomo nie istnieje. Jedna noc, jedna z poz...