24. Pogaduchy

130 23 3
                                    

We wnętrzu jaskini było stosunkowo ciepło i przytulnie. Ogień trzaskał wesoło, a cienie na ścianach poruszały się w rytm tańczących płomieni. Mój wzrok skupiony był tylko i wyłącznie na Hanie i niewielkim zawiniątku, które teraz spoczywało na jej piersi. Twarz Hany była czerwona i mokra od potu i łez, ale były to zdecydowanie łzy szczęścia. Przyklękłam obok świeżo upieczonej mamy i z podziwem, a także rozrzewnieniem, które zdradzały także i moje łzy, przyglądałam się małej główce wystającej spod koca termicznego.

- Spójrz - szepnęła Hana - to dziewczynka.

- Jest śliczna - z trudem mówiłam, gdyż wzruszenie dławiło mi gardło. - Prawdziwy cud.

Z twarzy Hany zniknął wyraz strachu i przerażenia, zastąpiły je wzruszenie, miłość i radość.

Cień Niebieskookiego padł na nas, gdy niespodziewanie wyrósł tuż obok.

- Wezmę ją na chwilę, jeśli oczywiście pozwolisz. Sprawdzę czy wszystko z nią dobrze.

Hana skinęła głową i dopiero wtedy Hardy wziął na ręce niemowlę. Delikatnie potarł zaróżowiony policzek maleństwa, zrobił to z taką czułością i delikatnością jakby dotykał stary pergamin, który pod najmniejszym nawet dotykiem może rozsypać się w pył. Tym razem ujrzałam inną, bardziej ludzką twarz Hardego i spodobała mi się. Może za sprawą tego dziecka. Było jak cud, jak świetlisty punkcik w morzu otaczającej nas ciemności tego świata.

- Jak ją nazwiesz? – zapytał Błękitnooki, odchylając kocyk i przykładając ucho do ciałka dziecka.

- Jeszcze nie wiem - sapnęła Hana. - Zresztą najważniejsze, by była zdrowia i to, że urodziła się wolnym człowiekiem. Dzięki tobie - utkwiła we mnie swoje wielkie sarnie oczy, mocno zresztą przekrwione - ma szansę na jakiekolwiek dzieciństwo. Nie wierzyłam w to. Bałam się, że mi ją odbiorą, zjedzą, albo... - głos jej się łamał, łzy napłynęły do oczu, więc szybko przetarła je wierzchem dłoni.

- Obie jesteście wolne - powiedziałam. - I zrobię wszystko żebyście były bezpieczne - obiecałam.

- Amelika - wypalił ni z tego ni z owego Hardy. Na chudego bociana, a temu o co chodziło? - Pasuje do niej? - Spojrzał na nas pytająco. - To imię - wyjaśnił, widząc nasze zdziwione miny. - Oznacza wolność. - Pochylił się i podał dziecko mamie. - Jest zdrowa.

- Piękne - wzruszyła się Hana. - Tak, pasuje do niej. Moja mała Amelika. Amelika - Rozkoszowała się tym imieniem.

Za sprawą tego dziecka wszystko co złe odeszło w zapomnienie. Świat czyhający tam, poza jaskinią wydał się taki odległy i nierzeczywisty. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale w tamtej chwili nabrałam przekonania, że wszystko będzie dobrze. Być może to za sprawa leków, które coraz mocniej wprowadzały mnie w stan poregeneracyjnego snu. A być może to zasługa małej Ameliki i jej dzielnej mamy, która urodziła tutaj, zdawałoby się na przekór wszystkiemu i wszystkim.

Oparłam się o ścianę. Powieki ciążyły mi coraz bardziej i nie zamierzałam z nimi walczyć. Ostatnie, co pamietałam to jęzory ognia wijące się pośrodku jaskini. Było ciepło, przytulnie, bezpiecznie.

Jestem karłem. To pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, gdy patrzę w dół. Jednak po chwili dostrzegam plastikowe sandałki i już wiem, że jestem dzieckiem. Rozglądam się po ciemnym pokoju. Jest zimny, moje stopy, dłonie, całe ciało pokrywa gęsia skórka. Nabieram przekonania, że jestem niewiele cieplejsza od trupa. Rozglądam się po tym obcym miejscu szukając jakiegoś okrycia i mój wzrok trafia na szybę; brudną, niemal czarną jak powietrze, którym oddycham. W drugim pomieszczeniu stoją dwie kobiety. Jedna z nich jest moją matką, pamietam ją. Druga wydaje się dziwnie znajoma. Wyglądają jakby się o coś sprzeczały. Moja matka, wymachuje dłonią. W zaciśniętej pięści trzyma plik papierów. Jest czerwona na twarzy, mam wrażenie, że jej głowa za chwilę spektakularnie eksploduje. Niemal widzę jak ciśnienie ucieka jej uszami. Nagle odwraca się i wychodzi. Po chwili drzwi do mojej sali otwierają się i wpada tam niczym pocisk. Instynktownie kulę się przyciskając do piersi pluszowy plecak. Mama klęka, szarpie za niego. Tracę równowagę, ale dzielnie nie upadam. Stoję dalej wpatrując się w jej rozszerzające się szybko nozdrza. Szeleszczą kartki papieru, które upycha do plecaka, a potem mocno je ugniata. Mam wrażenie, że próbuje mi je wepchnąć do środka, schować głęboko między trzewia. Boli mnie brzuch, boli mie brzuch. Ten ból mnie budzi.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz