46. Anti - Hero

122 26 3
                                        


Moje serce, oddech, w zasadzie całe ciało drżało, gdy niespiesznie stawiałam krok za krokiem wspinając się po stopniach. Już w korytarzu słyszałam rozwścieczony głos Toma, ale gdy pchnęłam drzwi i wyszłam przed dom, Tom nagle ucichł. Bynajmniej jego mina nadal wyrażała skrajne wkurzenie. Zeszłam z ganku, blady księżyc powoli kładł się za horyzontem ustępując miejsca nisko wiszącemu na niebie słońcu, które nie dawało w ogóle ciepła. Mrużąc oczy od jaskrawych refleksów parłam dzielnie przed siebie, chociaż mój żołądek kurczył się i kurczył jakby ulegał procesowi samozniszczenia. Ani Pożeracz z Tartaru ani kanibale tak mnie nie przerażali jak w tej chwili Tom. Ubrany był w zwyczajowe taktyczne czarne spodnie i klasyczną koszulkę z długim rękawem opinającą jego umięśnione ciało. Ciemne blond włosy jak zwykle miał idealnie przystrzyżone, a na jego twarzy pozbawionej choć cienia zarostu odznaczały się mięsiste pełne usta i wielkie szare bystre oczy, które kiedyś patrzyły na mnie z miłością, nie jak teraz. Tom był przystojnym mężczyzną, na widok, którego moje serce zawsze gubiło miarowy rytm. Teraz również biło niepokojąco szybko, jednak powód był zupełnie inny.

W Terze, gdy człowiek nie zachowuje się w sposób powszechnie uznany za normalny, oddaje się go na terapię. Po ostatnich doświadczeniach, mimo faktu, że mój niegdysiejszy przyjaciel szedł w moją stronę formując dłonie w pięści, jakby chciał mnie uderzyć, wciąż żywiłam głupią nadzieję, że nie zamierzał mnie skrzywdzić. Ale gdy tak na niego patrzyłam, wspomnienia z trzydziestego korytarza powróciły gotowe zdławić mnie tym, co nigdy nie zostało wypowiedziane.

- No wreszcie! - warknął.

- Co tu robisz? - zapytałam zatrzymując się i krzyżując ręce w obronnym geście.

- Co ja tu robię? A to dobre? Co ty tutaj robisz? Znikasz bez słowa z tym... tym...- najwyraźniej zmiął przekleństwo. Rzecz jasna mówił o Gotfrydzie. Zanim zdążyłam się zdobyć na jakąkolwiek sensowną reakcję Tom chwycił mnie za ramię i pociągnął. - W tej chwili wracasz do domu.

Mimo woli zaśmiałam się głośno.

- Nie - wyszarpnęłam rękę - I to nie jest jedyna kwestia, która nas dzieli.

- Co znaczy nie? - zmarszczył brwi.

- Czego nie rozumiesz? Nigdzie z tobą nie wracam. – powiedziałam wyraźnie akcentując każdą sylabę.

- Ja nie rozumiem?! - wydarł się. - To ty zachowujesz się jak obłąkana!

- Może więc trzeba mnie zamknąć w psychiatryku- odwarknęłam. Powinnam się zamknąć, ale mój umysł nie zamierzał wyhamować. Mogłam udawać przed sobą i przed nim, że nic nie wiem, że nie jestem niczego świadoma, że to nie on mnie skrzywdził w trzydziestym korytarzu, ale po co? I tak tu przyjechał. Ewidentnie czegoś chciał. Mój wzrok padł na jego policzek, na którym widniała bladoróżowa szrama. Zazwyczaj jakiekolwiek zadrapanie czy delikatne skaleczenie w Terze nie pozostawia żadnych śladów czy blizn. Odpowiednio szybko podane serum regeneruje tkanki w błyskawicznym tempie. Przy naprawdę niewielkich skaleczeniach wystarczy posmarować nim zewnętrznie ranę. Na policzku Toma widniał jednak ślad, który jednoznacznie wskazywał, że z jakiegoś powodu nie użył specyfiku. Najprawdopodobniej nie miał go przy sobie w Dark Point.

- Skąd ta blizna? - zapytałam doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Sama mu ją zrobiłam orząc paznokciami w jego skórze podczas próby uwolnienia się z korytarza trzydziestego.

W oczach Toma zalśniła furia, jakiej nigdy przedtem nie widziałam.

- Sky – usłyszałam ukrytą w jego głosie groźbę.

- No co? - warknęłam. - To proste pytanie. O ile mi wiadomo mózg masz sprawny, w przeciwieństwie do Lola.

Posłał mi długie ironiczne spojrzenie.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz