10. Korytarze

142 23 5
                                        


-Kim ona jest?! - powtórzyła Bunia drżącym głosem.

W ułamku sekundy przez głowę przepłynęło mi mnóstwo scenariuszy działania, ale to, co zrobiłam w żadnej mierze nie było przemyślane. Zadziałał instynkt. Zerwałam się błyskawicznie z krzesła, równocześnie wsuwając dłoń do kieszeni kurtki i ruszyłam w kierunku staruszki. Między palcami poczułam odłamany kawałek wazonu. Raniąc sobie dłoń wysunęłam go z kieszeni. Od krzesła, na którym siedziała Bunia dzieliło mnie raptem półtora metra. Hardy też podniósł się na nogi, ale ja byłam szybsza. Kawałek rzeczonego szkła już tkwił przy gardle kobiety.

- Niech nikt się nie rusza, albo zatopię to w jej szyi - zagroziłam.

Trudno mi było uwierzyć w to, co właśnie robiłam. Groziłam ostrym narzędziem bezbronnej, starszej kobiecie. Może Melinda miała rację, może posiadałam geny mordercy. Jeśli jakimś sposobem nie odbyłam podróży w czasie tylko wciąż tkwiłam w komorze poddawana testowi, w tej właśnie chwili, atakując niewinną kobietę, skazałam się na dożywocie spędzone na osiemnastym piętrze psychiatryka. Szczerze powiedziawszy głowa mi parowała od domysłów. Ba, byłam przekonana, że za chwilę usmaży mi się mózg.

- Dobrze ci radzę, odłóż to - warknął Hardy.

Wyglądał na wkurzonego do granic możliwości. Zacisnął dłonie w pięści, żyły nabrzmiały na jego karku, a oczy płonęły chęcią mordu.

- Będzie tak - zaczęłam - dasz mi teraz klucze i pozwolisz, bym wyszła z Bunią na zewnątrz. Jeśli za nami pójdziesz, zabiję ją.

- Nie zrobisz tego - oświadczył stanowczym głosem. - Jesteś policjantką, nie morderczynią.

- Zgadza się. W normalnych okolicznościach przeprowadzam staruszki na drugą stronę ulicy, ale biorąc pod uwagę fakt, iż jestem przetrzymywana wbrew mojej woli w jakimś paskudnym miejscu, torturowana i w dodatku nie mogę się umyć, moje ludzkie odruchy uległy wypaczeniu. Klucze do drzwi - ponagliłam. Kątem oka dostrzegłam Mela próbującego podejść do mnie z drugiej strony. - A ty się nie ruszaj - ostrzegłam. – Chociaż, w zasadzie wszystko mi jedno. Jeśli stąd nie wyjdę, najpierw zabiję szanowną Bunię, a później siebie. Dłużej z wami nie wytrzymam. Niech ten koszmar wreszcie się skończy. - Uczono mnie, że psychopatów, nieobliczalnych desperatów i innych odmieńców ludzie bardziej się boją. Postanowiłam więc wykorzystać tę wiedzę.

Na to wszystko wciął się Mel. Facet robił mi niezły PR.

- No niech mi jeszcze ktoś powie, że nie miałem racji. Przecież mówiłem, że nam Bunię wykończy i sama długo nie pożyje. Ona jest szurnięta. Wiecie jak brzmi wersja optymistyczna?

- Takiś mądry, co? - żachnął się Hardy - Ale tego, że Buni podczas śniadania gardło będzie chciała poderżnąć to już nie przewidziałeś. Do dupy te twoje wróżby jasnowidzu od siedmiu boleści.

- Panowie - Przerwałam im. - Klucze. Natychmiast.

Przycisnęłam kawałek szkła mocniej do szyi staruszki, aż syknęła z bólu. Wbrew pozorom nie chciałam jej skrzywdzić. Czułam odrazę do samej siebie, ale to był jedyny i jak się okazało skuteczny sposób na odzyskanie wolności. Hardy bowiem posłusznie położył na stole klucze.

- Dobrze. Pani Buniu - zwróciłam się do niej - proszę je wziąć. Obiecuję, że gdy tylko stąd wyjdziemy uwolnię panią i nikomu nie stanie się krzywda.

- Kogoś ty sprowadził do domu? - zapytała Bunia, biorąc klucze do ręki. - Co za niegodziwa dziewucha. Każda kolejna jest gorsza od poprzedniej.

Uniosłam brwi i pytająco spojrzałam na Hardego. Najwyraźniej gust musiał mieć zgoła paskudny.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz