4.Świry

168 20 5
                                        


Podziemia, około 24 godziny później

Siedziałam przykuta do łóżka, rozglądając się po obskurnej norze i rozmyślałam. Stwierdziłam, że gdybym wtedy nie poszła na dach z doktor Amandą Frost, tylko sporządziła ten pieprzony raport tak jak nakazał komendant nie musiałabym się teraz zastanawiać kim do cholery jest lumpiarstwo, które mnie więzi i jak się stąd wydostać?

Szarpnęłam ramieniem przykutym do wezgłowia łóżka. Kajdanki tylko mocniej wbiły mi się w przegub dłoni. Jeszcze raz rozejrzałam się po paskudnym pokoju i doszłam do wniosku, iż musiałam się znajdować w podziemiach fabryki. Działanie leku i adrenaliny powoli słabło. Gardło mnie piekło, ramię bolało, a bandaż zdążył przesiąknąć krwią, co znaczyło, że szew gdzieś puścił. Potrzebowałam mojego plecaka i leków, które zapakował mi Got. Potrzebowałam... Nagle na łóżku dostrzegłam jakiś ruch. Co jest?

Na chudego bociana!!! Ohydne, krwiożercze stworzenie wielkości mojego kciuka błyskawicznie sunęło w moją stronę. Sześć par odnóży stąpało po brudnym materacu. Wypukłe potrójne czerwone ślepia łypały na mnie dziko. Za nim lazło już następne. Wydarłam się niczym księżniczka w tarapatach. Chwyciłam wolną ręką poduszkę, by czymś zatłuc to robactwo, lecz w tej samej chwili paroksyzm bólu rozlał się od obojczyka aż po same koniuszki palców. Łzy napłynęły mi do oczu. Robactwo wyłaziło zewsząd. Chmara czarnych insektów zalewała przestrzeń przed moimi oczyma niczym fala przypływu. Mimo przeszywającego bólu waliłam na oślep poduszką, powtarzając sobie, że nie mogę teraz zemdleć, bo robale zeżrą mnie żywcem. Już oblazły moje nogi i chociaż wierzgałam nimi z całych sił, wbiły się w skórę i zaczęły dotkliwie kąsać. Panika podeszła mi do gardła, dławiąc krzyk. Raz za razem czułam silne ugryzienia. Wdech i uderzenie poduszką. Ukłucie, wdech i kolejny cios. Powoli ogarniała mnie niemoc, członki puchły od ukąszeń, a skóra na całym ciele napięła się do granic możliwości. Spod opuchniętych powiek z trwogą obserwowałam, co działo się z moim ciałem. Wyglądałam jak napompowany flakami balon. Z mojego gardła wydobywał się chrapliwy dźwięk przypominający stary rzężący silnik. Byłam przekonana, że jeszcze chwila i skończę jako karma dla insektów.

Wtedy drzwi otworzyły się z łoskotem i do pokoju wbiegł niebieskooki starzec. Między jednym mrugnięciem powiek, a drugim zdołałam zarejestrować, że mierzy do mnie z broni. Kolejne mrugnięcie i na jego twarzy odmalowały się szok, niedowierzanie i przerażenie. Mój histeryczny pokaz wreszcie odniósł pożądany skutek.

- Zabierz je ode mnie! - wychrypiałam. - Zjedzą mnie żywcem!

- West! - zawołał niebieskooki lump, zanim do mnie podszedł. - Co się stało? - zapytał autentycznie przejęty, robiąc unik przed poduszką.

- Ślepy jesteś? - rzęziłam. - Robale.

- Że niby fobia? - zapytał, strzepując ze mnie insekty.

Z tym grymasem zdziwienia na twarzy, wyglądał jakby męczyło go zaparcie.

- Zastrzel je! – zażądałam.

- Nie będę marnował kul na mrówki – odrzekł bezczelnie.

Chyba mrówkołaki.

- Duu... szę się.

Zapalczywie orałam paznokciami po szyi, próbując zerwać niewidzialną obręcz, która bezlitośnie zaciskała się wokół mojej szyi.

Krótki wdech.

- Po... - wydech - po... - świst powietrza - ...móż mi.

- Nie panikuj. West! - zawołał kumpla. - Pozwól z łaski swojej na chwilę! West!

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz