38. Zakaz drapania

138 26 14
                                    



Powinnam odejść obojętnie, nie oglądając się za siebie, z uczuciem ulgi, że wreszcie wracam do Terry, do domu, tego co znajome i bezpieczne, ale nie potrafiłam. Stało się dla mnie jasne, że muszę, po prostu muszę wyleczyć moje serce z tego głupiego stanu zakochania, inaczej nie będę mogła normalnie funkcjonować. Zdecydowanie powinnam sobie zapodać kurację w psychiatryku i to znacznie silniejszą niż Amy Fitzgerard. Skoro jej wymazali wspomnienia, może i w moim beznadziejnym przypadku by zadziałało? Przy Hardym czułam się jak pijana, odurzona nim. Mój Stanley zawsze powtarzał, że do pomysłów i decyzji powziętych po pijaku należy się odnosić z rezerwą.

Cóż, najwyższy czas się otrząsnąć i wrócić do reszty. Uzmysłowiłam sobie jednak, że najpierw muszę nieco ochłonąć z wrażenia jakie pozostawił po sobie Niebieskooki. A oscylowałam między euforią a rozpaczą. Odnajdując w sobie dość siły, żeby się uśmiechnąć, podniosłam się na nogi i ruszyłam w kierunku ogniska, ocierając rękawem mokre od łez policzki.

Już z daleka zauważyłam, że przy Hanie kręci się zbyt wielu ludzi. Nie miałam pojęcia, co oni robią. Dopiero, gdy podeszłam bliżej i zauważyłam trzymany w rękach Gotfryda materiał, zrozumiałam, że tworzą prowizoryczny kombinezon kuloodporny. W normalnych okolicznościach, pewnie odetchnęłabym z ulgą, wiedząc, że Hana i Amelika będą stosunkowo bezpieczne, jednak wcześniejsze wyznanie Hardego sprawiło, iż nie czułam spokoju.

W końcu po niespełna kilku minutach byliśmy gotowi. Hardy ani słowem nie wspomniał pozostałym, że zamierza zostać. Ciekawe więc dlaczego tylko mnie kopnął ten zaszczyt? Mniejsza z tym. Grunt, że Hana i dziecko zostały dość szczelnie owinięte plastycznym materiałem, tym samym, z którego był wykonany mój kask. Wszyscy posiadaliśmy broń za wyjątkiem Gota, który nie mógł, a może nie chciał uwierzyć, że w tym świecie jest to rzecz równie niezbędna do przetrwania jak woda czy odrobina szczęścia. Zresztą w tym swoim białym wszystko - odpornym wdzianku, wyglądał jak dziwoląg, z którym nikt pewnie nie chciałby zadzierać. Zgasiliśmy ognisko, zebraliśmy rozstawiony przez Gota sprzęt i pełni nadziei, nie licząc oczywiście naszego etatowego pesymisty, który wieszczył nam niechybną śmierć, ruszyliśmy tunelem w powrotną drogę do centrum handlowego.

Wyszliśmy na ulicę zrujnowanego miasta. Niebo, ciemne i złowieszcze zawisło nad miastem. W powietrzu czuło się wilgoć i specyficzny zapach, jakby zaraz miał lunąć deszcz. Oby nie. Wiatr dął jak szalony, chłostał twarz i sypał do oczu drobinkami kurzu. Może przemawiała przeze mnie ta pesymistyczna część mnie, ale odebrałam to jako zły znak. Jakby matka natura chciała nas zawrócić. Tyle, że nie było innej drogi. Ulica była pusta. Szliśmy w miarę zwartą grupą.

- Wow! - wyrwało się Gotowi. - Na takie coś czekałem całe życie. - Uśmiechnął się do mnie szeroko zza swojej maski.

Mel kolejny raz poczuł się urażony, ale także zniesmaczony zachwytem kolegi.

- Nie wiem, co cię tak urzeka w tym syfie. Nie powinieneś się tak emocjonować, my tu naprawdę walczymy o przetrwanie, stary, a ty się zachowujesz jak na wycieczce w Disneylandzie. Nie masz pojęcia czym jest egzystencja w takich warunkach. Ty nic nie wiesz, absolutnie nic.

- Przepraszam, zdaję sobie sprawę, że jest wam ciężko i moja reakcja nie jest adekwatna do waszej sytuacji, ale stary, no weź, wcześniej tylko o czymś takim czytałem.

- Ok, naczytałeś się książek, może naoglądałeś filmów i to wszystko składa się na twój obraz postapokaliptycznego świata. Tylko widzisz, stary nawet nie wiesz, co to wszystko oznacza.

Gotfryd zdecydowanie nie powinien się aż tak ekscytować, ale znałam go na tyle, by wiedzieć, że dla niego to faktycznie było coś więcej niż wypad na najlepszą imprezę w mieście. Doszłam jednak do wniosku, że nie będę się wtrącać, bo panowie ewidentnie nie przypadli sobie do gustu. Spierali się na każdym kroku, głównie dlatego, że Mel zwyczajowo uważał, iż nastąpi apokalipsa, natomiast mój kolega twierdził, że wszystkiemu jest w stanie zapobiec, dzięki odpowiedniemu wyposażeniu. W ten sposób jednoznacznie podważał talent wróżbiarski naszego wieszcza, ale i jego umiejętność przetrwania w tym ponurym świecie. Być może, gdybym jakimś cudem odpowiednio potrafiła złagodzić rozczarowanie i żal jakie wywołały we mnie słowa Hardego, wówczas próbowałabym pogodzić chłopców, ale niestety, amortyzator po wstrząsie, którego doznałam nie zadziałał jak należy. Szłam zatem ramię w ramię z Toy, za nami kuchciki zamykając nasz orszak, a Ludojad Luke skutecznie osłaniał mnie piersią, jednocześnie zasłaniając widok na Niebieskookiego.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz