40. Niefortunny telefon

139 24 12
                                    



Jasny prostokąt światła padającego z otwartych drzwi odznaczał się na mchu, wyłaniając z ciemności jego zielony kolor. Przed nami rozpościerał się las. Wysokie korony drzew przysłaniały ciemniejące niebo rozrywane zygzakami błyskawic. Z pewnością zmierzchało. Rzut kamienia od nas znajdowała się jakaś drewniana chata, w której oknach paliło się światło, a w środku kręcili się jacyś ludzie.

- Szybko, zamknijcie drzwi - poleciłam. - Musimy jakoś minąć tę chatę i uciec najdalej jak się da.

- Racja - przyznał Got. - Idźcie w prawo - powiedział, sam obierając przeciwny kierunek.

- A ty dokąd? - szeptałam bez sensu. Przecież tamci goście w domku nie mogli nas usłyszeć.

- Zamierzam zmylić nasz pościg. To kwestia kilku minut i tamte typy poradzą sobie z drzwiami. Jak nic ruszą za nami, a z Hardym raczej nie mamy szans im zwiać. Pociągnę ich za sobą i znajdę was później. Idźcie w kierunku gwiazdy polarnej, to...

- Wiemy co to gwiazda polarna - warknął Mel.

- Jasne - odparł Got. - Sky, upewnij się, że masz wyłączony telefon, żeby nikt cię nie namierzył.

- Ale... - chciałam zaprotestować.

- Nie bój nic. To dla mnie jak zabawa w podchody. Uwielbiam ganiać po lesie. - Odwrócił się i tyle go widzieliśmy.

- Za mną - rozkazałam. - Uważajcie, żeby nie zostawić żadnych śladów. Mel możesz iść na końcu i o to zadbać? Luke pomóż Westowi z Hardym. Jak mała?- Zerknęłam na Hanę.

- Szczęśliwie śpi.

To było cudowne dziecko, ciche, spokojne jakby wiedziało, że od tego, czy zachowa ciszę zależy jej życie.

Zagłębiliśmy się w leśną gęstwinę, chciałam dotrzeć jak najdalej, zanim zrobi się zupełnie ciemno i dopiero wtedy włączyć latarki. Poruszanie się po omacku po lesie pełnym kłód, nor i nierówności terenu było czystym szaleństwem.

- Luke czy dasz radę ponieść małżonka? Przynajmniej przez jakiś czas?

- Oczywiście pani - skinął głową.

Najchętniej ruszyłabym galopem, ale z wiadomych powodów poruszaliśmy się zdecydowanie zbyt wolno. Prześladowało mnie niegasnące uczucie, że wróg nie dał się zmylić Gotfrydowi i depcze nam po piętach. Każdy szelest liści wywoływany przez leśne zwierzęta, każdy strzelający patyczek przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Co gorsza nawet nie wiedziałam, gdzie się znajdowaliśmy i jak daleko było do najbliższego punktu ratunkowego, do którego musieliśmy jak najszybciej dostarczyć Hardego. Cudem nie wpadłam jeszcze w panikę.

- Sky. - Usłyszałam za plecami cichy głos Hany.

- Tak? - Odwróciłam się zaniepokojona. - Co jest? - Rozejrzałam się nerwowo dookoła, lecz nie ujrzałam nic więcej poza czarnymi powykręcanymi gałęziami i wysokimi konarami pnącymi się na tle grafitowego nieba, na którym jeden po drugim zaczynały się wyłaniać świecące punkciki gwiazd.

- Chciałam tylko powiedzieć, że tu jest pięknie. Czy to jest dżungla? - zapytała.

Zdębiałam, naprawdę. Dobrze, że było wystarczająco ciemno i nikt nie mógł zobaczyć mojego niebotycznego zdziwienia. Chwilę mi zajęło, nim sobie uświadomiłam, że zarówno Hana jak i inni mieszkańcy tamtego postapokaliptycznego świata nie widzieli tak bujnej roślinności. Jedyne co fundował im tamten świat to zgliszcza, zniszczenie i rachityczne roślinki w doniczkach, hodowane pod ziemią, w warunkach dalekich dla żyznej uprawy.

DYSHARMONIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz