Liamowi kręciło się w głowie i przez pierwsze minuty po przebudzeniu nie był w stanie myśleć o niczym innym – skupiał się jedynie na tym, aby nie zwymiotować. Dopiero, gdy już trochę doszedł do siebie zaczęło do niego docierać, że coś jest bardzo nie w porządku. Wilkołaki nie powinny mieć zawrotów głowy... No chyba, że zostały potraktowane całkiem przyzwoitą ilością wilczego ziela lub jakiejkolwiek innej trucizny.
Ta myśl podziałała jak zimny prysznic, przywołując wszystkie wspomnienia sprzed utraty przytomności. Auto Theo pod jego domem. Propozycja przenocowania. Nieznośny ból w ramieniu. Nie trzeba było nic dodawać, wszystko było jasne. Łowcy wrócili do Beacon Hills, a Liam i Theo mieli nieszczęście być ich kolejnymi ofiarami.
– Żyjesz?
Chłopak przez dłuższą chwilę musiał zastanawiać się, czy pytanie jest skierowane do niego. Powoli podniósł głowę w obawie przed atakiem mdłości i napotkał spojrzenie Raekena, który wpatrywał się w niego z mieszanką zaciekawienia i zniecierpliwienia.
– Ledwo – mruknął w odpowiedzi – A ty?
– Staram się nie orzygać moich ulubionych spodni, ale poza tym się trzymam.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zapadła cisza. Liam w końcu był w stanie rozejrzeć się po miejscu, w którym zostali uwięzieni. Było pozbawione okien, jedyne źródło światła stanowiły słabo świecące lampy. Pomieszczenie było duże, zastawione półkami pełnymi broni, zamkniętych skrzyń i słoików z mordownikiem. Chłopcy siedzieli naprzeciw tych zapasów, przykłuci kajdankami do kraty za nimi. Było jasne, że znaleźli się w kryjówce całkiem nieźle przygotowanych łowców. Więc jednak nie odeszli. Kombinowali za ich plecami, a oni nie dostrzegali tego zaślepieni radością z pozornej wygranej. Jak mogli być aż tak nieostrożni?
Dunbar czuł, że dobrze byłoby coś powiedzieć. Cisza wydawała się nieznośna, tym bardziej, że tam, gdzie przebywali razem Theo Raeken i Liam Dunbar nie mogło być cicho. To się wydawało po prostu nienaturalne. A jednak oboje milczeli przytłoczeni i wściekli z powodu swojej beznadziejnej sytuacji. Nagłe otwarcie drzwi w końcu przerwało tę niezręczność, kiedy do pomieszczenia wkroczyła dumnym krokiem kobieta, której Liam najbardziej na świecie nie chciał tutaj zobaczyć. Monroe.
– Czyżby kundle zaczęły znów skomleć? – zapytała, podchodząc do chłopców bliżej. Za nią podążało dwóch uzbrojonych mężczyzn wyglądających, jakby nie stronili od bijatyki.
– Jestem chimerą, nie wilkołakiem – odparł natychmiast Theo, za co łowczyni wymierzyła mu cios pięścią prosto w twarz. Liam skrzywił się, słysząc dźwięk pękającej kości i jęk Raekena. Łamanie mu nosa to była jego robota, nikogo innego...
Monroe wydawała się mieć wręcz dziką satysfakcję z tego czynu. Uśmiechała się niczym opętana, patrząc na zakrwawioną twarz Theo, który odpowiedział jej kpiącym uśmiechem. Wiadomo było, że to tylko rozgrzewka ze strony łowców. Bawili się nimi przed ostatecznym ciosem, który pewnie był już dokładnie zaplanowany. Jednak Raeken od początku nie zamierzał dać się zdominować.
– Widzę, że jeszcze nie pojąłeś, jakie panują tu zasady – zaczęła łowczyni – Pozwól, że wyjaśnię. W tej budzie psy nie szczekają, dopóki nie powiem im, że mają dać głos.
Liam poczuł, jak jego mięśnie się napinają, w miarę jak narasta poziom gniewu. Nie chciał stracić panowania, naprawdę, to było najgłupsze, co mógłby w tej chwili zrobić, ale nie potrafił słuchać czegoś takiego. Chyba trudniej mu było znosić oszczerstwa i kpiny, niż fizyczny atak.
– Słońce, księżyc, prawda – wymamrotał najciszej, jak to możliwe, próbując się uspokoić – Słońce, księżyc...
Przerwał mu mocny cios w policzek.
CZYTASZ
Rules (Thiam)
FanfictionKiedy mogłoby się wydawać, że wszystkie kłopoty w Beacon Hills zostały już zażegnane, Liam postanawia wyjść z domu w środku nocy, zaniepokojony przejeżdżającą pod jego oknem ciężarówką i wszystko zaczyna się od nowa komplikować... Akcja opowiadania...