24. Kontrola

572 38 39
                                    

Niedługo później zaparkowali auta przy ruinach, które, jak Theo musiał przyznać, rzeczywiście nie sprawiały najmilszego wrażenia. Nie chodziło tylko o ich wygląd, ale o wszechobecną negatywną energię. Nawet powietrze wydawało się tutaj cięższe, a chmury ciemniejsze i Raeken był pewien, że nie tylko istoty nadprzyrodzone są w stanie to poczuć. A ponieważ cały czas był nieprzeciętnie uważny, zdołał również dostrzec, jak to miejsce wpływa na wszystkich innych.

Derek z każdym krokiem zbliżającym ich do jaskini zdawał się przygotowywać do walki. Na jego twarzy malowało się maksymalne skupienie, bez przerwy oglądał się, aby mieć pewność, że wszyscy trzymają się razem, jakby był gotów bronić ich przed każdym zagrożeniem. Scott i Kira trzymali się za ręce, z każdą chwilą coraz bardziej niespokojni, przytłoczeni wspomnieniami tego, co stało się tutaj zaledwie dwa lata wcześniej. Najbardziej zagubiony wydawał się jednak Liam, a Theo nie mógł mu się dziwić. Był zaledwie dzieckiem wepchniętym na siłę w nową rzeczywistość, kiedy po raz pierwszy musiał mierzyć się tutaj z czymś potwornym. Trudno było mieć mu za złe, że ledwo utrzymuje nad sobą kontrolę, jednak fakt ten był zdecydowanie niewygodny. Na szczęście nie tylko Theo zdawał się to dostrzegać.

Po zrobieniu zaledwie paru kroków, Scott odwrócił się nagle do idącego za nim Dunbara, jakby doznając jakiegoś przebłysku.

– Możesz zostać na zewnątrz – zapewnił łagodnie, ale zanim zdążył coś jeszcze dodać, Liam go uprzedził.

– Idę z wami.

W jego tonie było tyle pewności, że nikt nie śmiał dyskutować. McCall jedynie pokiwał głową, samemu nie wiedząc, czy jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, czy też nie, po czym ruszyli dalej. Od razu po wejściu do jaskini, Theo odczuł, że atmosfera jest tu jeszcze bardziej gęsta, jakby za każdym zakrętem czaiło się coś złego. Pozostali też to dostrzegali i nie trzeba było nadprzyrodzonych mocy, żeby to stwierdzić. Ciągle rozglądali się wokół i podskakiwali na każdy najmniejszy dźwięk. Raeken rozumiał, że reagują dwa razy bardziej intensywnie, niż on, ze względu na wspomnienia związane z tym miejscem, dlatego nie dziwił się specjalnie. Starał się po prostu być tym najspokojniejszym członkiem drużyny, aby trochę opanować nerwy innych. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo to się przyda...

Chodzili bez żadnego porządku zaledwie przez kilka minut, zanim doszło do tego, czego wszyscy się obawiali, a równocześnie każdy się spodziewał. Zapach niepokoju wokół nich nasilił się gwałtownie, aby szybko przekształcić się w złość, a potem w coś więcej – zwierzęcą furię. Nikt nie musiał myśleć ani pytać. Wszystkie oczy natychmiast zwróciły się w stronę Liama, który jednak zupełnie tego nie zauważał. Jego powieki były zaciśnięte i było oczywiste, że, gdyby je otworzył, jego tęczówki miałyby żółty kolor. Szedł na oślep za pozostałymi, ale, kiedy się zatrzymali, on również przystanął. Z jego zaciśniętych pięści kapała krew, wszystkie mięśnie wydawały się napięte. Mamrotał coś pod nosem na tyle niewyraźnie, że nawet Theo potrzebował chwili, żeby to zrozumieć.

Słońce, księżyc, prawda...

Jego słowa przechodziły w zwierzęcy warkot, ale widać było, że z całej siły próbował się trzymać.

– Liam... – odezwał się Scott, podchodząc bliżej i kładąc rękę na ramieniu młodszego chłopca. Wtedy właśnie coś pękło...

Nie mógł dłużej już dusić tego w sobie. Od początku się bał, ale teraz, w tej ciemnej, przepełnionej złą energią jaskini, atakowany ze wszystkich stron przez bliżej nieokreślone dźwięki, zapach strachu i cienie przesuwające się po kamieniach jak duchy, był po prostu przerażony. Przed wejściem wydawało mu się, że da radę, że już przepracował tamte lęki sprzed dwóch lat, że wyrósł z koszmarów o Berserkach przemieniających go w jednego z nich, ale, kiedy tylko światło słoneczne zniknęło i otoczyła go ciemność jaskini, zrozumiał, jak bardzo się mylił. Bądź co bądź dalej był tylko zagubionym dzieckiem, nie ważne, jak bardzo próbował udawać nieustraszonego, dorosłego wilkołaka. Musiał przyznać sam przed sobą, że się boi. A kiedy się bał, potrzebował sposobu, w jaki mógłby się obronić. To właśnie dawała mu przemiana – świadomość, że jest silniejszy i może walczyć, poczucie bezpieczeństwa, którego tak zawzięcie szukał. Dlatego ze strachu tracił kontrolę... I dlatego właśnie wyszarpnął ramię z uścisku Scotta, spoglądając na niego złotymi oczami pełnymi furii i warcząc dziko. McCall cofnął się o krok.

Rules (Thiam)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz