55. To nie twoja wina

379 29 64
                                    

Szarpnął się gwałtownie, usiłując uciec przed dotykiem, ale ponownie im bardziej się wyrywał, tym mocniej był trzymany, najpierw tylko z jednej strony, a potem z dwóch. I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że skoro jest więcej rąk, to musi być i więcej postaci... W takim razie poprzedni sen się nie powtarzał. Ktokolwiek go teraz trzymał, nie była to ta przerażająca zjawa. Dopiero, kiedy to sobie uświadomił, zaczęły docierać do niego kolejne fakty. Po pierwsze wszystkie te dłonie były ciepłe, bez wątpienia należące do żywych ludzi. Po drugie, poza dotykiem towarzyszyły mu dźwięki, chociaż potrzebował dłuższej chwili, żeby pozwolić im dotrzeć do jego zszokowanego, zdezorientowanego umysłu, jednak kiedy zaczął powoli rozróżniać głosy i słowa, natychmiast poczuł się spokojniejszy na tyle, aby przestać się wyrywać.

– No już, już, spokojnie...

Scott. No jasne, mógł się go tu spodziewać, w końcu on pilnuje każdego, jak przystało na prawdziwego alfę. Nawet tego człowieka, który sprawił, że jego prawdziwa beta dostała cztery kulki i omal nie umarła, nawet tego, który kiedyś nie zawahał się go zabić. Nawet dla Theo miał dobre serce...

– Theo?

Z tym głosem miał nieco większy problem, ale po krótkiej chwili również go rozpoznał. Deaton. Oczywiście, w końcu był ranny, co znaczyło, że musiał trafić pod jego opiekę. I mimo że normalnie obecność tej dwójki dałaby mu jakieś poczucie bezpieczeństwa, to w tym wypadku nie było to takie łatwe. Nadal bał się otworzyć oczy. Bał się na nich spojrzeć i zobaczyć na ich twarzach... Co właściwie mógłby zobaczyć? Strach? Gniew? Obrzydzenie? Zawód? Może wszystko na raz. W końcu zawalił po całości, naraził Liama i zachował się jak potwór pozbawiony wszelkich ludzkich odruchów, rzucając się na Monroe. Jeśli mógł jeszcze chociaż przez chwilę oszukiwać się, że wszystko jest w porządku i nie wracać do tej okrutnej rzeczywistości, to tak właśnie zamierzał zrobić. Dopóki nie poczuł jeszcze jednej dłoni... Tym razem mniejszej, delikatniejszej, kobiecej, która łagodnie zaczęła przeczesywać jego włosy. Wzdrygnął się odruchowo, mimo że gest ten wydał mu się znajomy, jakby już kiedyś go doświadczył. Zdawał się taki... Bezpieczny. Kojący. Stanowił zapewnienie, że nie spotka go żadna krzywda. A kiedy dołączył do niego głos, wszystko stało się już jasne i Theo w końcu ogarnęło upragnione poczucie bezpieczeństwa.

– Już dobrze, moje słonko – zapewniała pani Geyer, delikatnie przeczesując chłopcu włosy – Nic się nie dzieje, możesz otworzyć oczy. Już jesteś bezpieczny.

Dopiero, kiedy Jenna o tym wspomniała, Theo rzeczywiście zebrał się na odwagę, żeby spróbować otworzyć oczy. W końcu jej mógł zaufać... Skoro była tu po tym, co się stało jej synowi, to chyba nie mogła być na niego zła... A nawet jeśli, to był jej winien wyjaśnienia. I koniecznie musiał dowiedzieć się, co z Liamem, nawet jeżeli cholernie bał się tego, co może usłyszeć. Dlatego właśnie postarał się unieść powieki, które wydawały mu się wciąż wyjątkowo ciężkie, jednak gdy tylko mu się udało, zacisnął je natychmiast z powrotem. Cholerne lampy... Zaraz potem usłyszał polecenie pani Geyer, aby zgasić światło i po chwili rzeczywiście oślepiający blask przestał przedzierać mu się przez zaciśnięte powieki. Spróbował otworzyć oczy jeszcze raz i tym razem poszło o wiele łatwiej, kiedy pomieszczenie było pogrążone w półmroku rozpraszanym jedynie przez niewielką lampkę. Mimo to potrzebował paru chwil zanim obraz przed jego oczami złapał ostrość na tyle, aby dał radę rozróżnić twarze całej trójki, którą słyszał do tej pory. McCall nadal przytrzymywał jego ramię, ale tym razem w zupełnie innym celu. Raeken kątem oka dał radę dostrzec czarne żyły pod jego skórą i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że okropny ból głowy i oczu wywołany ostrym światłem zniknął. Przeniósł wzrok na Deatona, który musiał iść wcześniej wyłączyć lampy i dlatego puścił jego rękę, a teraz po prostu stał obok, pochylając się nad chłopakiem. Tuż przy nim, na brzegu łóżka siedziała Jenna, która nadal spokojnie i miarowo głaskała Theo po głowie. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, na jej twarzy pojawił się uspokajający uśmiech.

Rules (Thiam)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz