Tej nocy nie zadzwonił do Liama, mimo wcześniejszej obietnicy. Czuł, że tego nie zniesie, nawet jeśli przez ostatnie dni nie miał z tym żadnego problemu – przeciwnie, po przebudzeniu odruchowo sięgał po telefon ze świadomością, że za chwilę wszystko znów będzie dobrze, że, gdy tylko usłyszy głos Dunbara, wizja Tary zniknie z jego umysłu, żeby powrócić kolejnej nocy i znów rozpłynąć się we mgle, pokonana przez zaspanego chłopca z obsesją na punkcie historii.
Tylko, że tej nocy to nie Tara była jego demonem...
Wszystko wyglądało inaczej. W jednej chwili leżał w łóżku, rozmyślając o tym, co wydarzyło się tego popołudnia, w następnej znajdował się znów w podziemnych tunelach, gdzie ukrywali się Doktorzy. Naprzeciwko niego stało stado McCalla, wszyscy z twarzami wykrzywionymi gniewem... Scott, Stiles, Malia, Kira... Liam. Patrzyli na niego tak, jakby nie stał przed nimi człowiek, ale wściekłe zwierzę, potwór, który może w każdej chwili się na nich rzucić. Theo w mgnieniu oka zrozumiał, co ma za chwilę nastąpić. Już raz to przeżywał.
Chciał się odezwać. Chciał krzyczeć, wyjaśnić im, że się zmienił, że jest teraz po ich stronie. Chciał upaść na kolana i błagać o litość, zapominając o swojej godności. Wszystko, byleby tam nie wrócić... Ale nie mógł nic zrobić. Stał i patrzył jak Yukimura z nienawiścią wypisaną na twarzy wbija miecz w ziemię. Szczelina zaczęła otwierać się u jej stóp i w mgnieniu oka przebyła odległość między nimi. Theo mógł tylko cicho płakać, gdy brudna, zimna dłoń chwyciła go za kostkę i wciągnęła w dziurę w ziemi. Dopiero wtedy krzyknął... Zdzierał sobie gardło błagając o pomoc, o odrobinę litości dla chłopca, którego największym grzechem było to, że dał się okłamać. Nic to nie dało. Nie zamierzali mu wybaczyć. Patrzyli na niego i widzieli tylko potwora. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet Dunbar... Ten, który pierwszy dostrzegał jego lepszą stronę.
Walczył, choć wiedział, że nie zwycięży. Przecież to już się stało... Równie dobrze mógłby po prostu się poddać i w ciszy pozwolić swojej siostrze wciągnąć się z powrotem do piekła, jednak jakaś jego cząstka dalej wierzyła, że w ostatniej chwili Liam ocknie się z koszmarnego otępienia i przypomni sobie złożoną mu obietnicę, że nie pozwoli mu tam wrócić. Nic takiego jednak się nie stało i kilka sekund później widział już tylko zamykającą się nad jego głową szczelinę, kiedy wpadał razem z Tarą w ciemną otchłań...
Zerwał się z krzykiem i łzami płynącymi strumieniem po policzkach. Nigdy wcześniej nie krzyczał przez sen... Nie miało to sensu. Nic nie mogłoby uchronić go przed jego siostrą wyrywającą swoje serce z jego piersi. Tym razem jednak, stojąc naprzeciw stada Scotta, mógł mieć jeszcze głupią nadzieję, że jego wołanie o pomoc przyniesie jakiś skutek. Oczywiście to nie miało prawa się zdarzyć...
Odruchowo sięgnął po telefon, ale zawahał się jeszcze zanim zdążył go dotknąć. W jego umyśle nieproszony pojawił się obraz Liama z jego snu, zimny błękit jego oczu wpatrujących się w niego bez żadnych pozytywnych emocji, jedynie z nieopisaną nienawiścią. I chociaż wiedział, że to tylko koszmar, nie umiał się zmusić, żeby zadzwonić. Bał się wyczuć chłód w głosie Dunbara...
Znów naszła go ta okropna świadomość, że wystarczy jeden błąd, a z powrotem trafi do piekła. Oni się nie zawahają, nie będą próbowali wyjaśnić sytuacji, nie uwierzą w jego dobre zamiary. Cokolwiek by nie zrobił, może to zostać wykorzystane przeciwko niemu. A wtedy nawet Liam mu nie pomoże.
Z tymi myślami położył się z powrotem i płakał tak długo, że zdawało mu się to fizycznie niemożliwe. Przez lata nie uronił ani jednej szczerej łzy. Płakał na zawołanie wiele razy, ale nigdy z prawdziwych emocji, a teraz, kiedy już zaczął, nie umiał przestać. Uspokoił się dopiero nad ranem.
CZYTASZ
Rules (Thiam)
Fiksi PenggemarKiedy mogłoby się wydawać, że wszystkie kłopoty w Beacon Hills zostały już zażegnane, Liam postanawia wyjść z domu w środku nocy, zaniepokojony przejeżdżającą pod jego oknem ciężarówką i wszystko zaczyna się od nowa komplikować... Akcja opowiadania...