Zajechałam na jedyny wolny parking w pobliżu sklepu i wyłączyłam silnik. Poinformowałam Neymara, że zaraz wracam i może na mnie poczekać w samochodzie, tak też więc zrobiliśmy. W pośpiechu wrzucałam produkty do wózka, bo za pięć minut zamykali. Sklep był już całkiem opustoszały, oprócz mnie i ekspedienta w środku znajdowała się jeszcze grupka chłopaków, na oko byli w moim wieku, może trochę starsi. Mijając ich, rzucili w moim kierunku niestosowne żarty, na co posłałam im jedno ze swoich lekceważących spojrzeń.
Dokończyłam zakupy w pośpiechu, aby nie musieć ich spotykać przy kasie. W ostatnim momencie wróciłam się po mleko i kiedy byłam tam z powrotem, zauważyłam, że było ich mniej. Dwóch stało przy ladzie głupkowato się uśmiechając, a tamta trójka gdzieś zniknęła. Zapłaciłam za wszystko, podziękowałam i wyszłam szybko, aby nie zdążyli za mną wyjść, miałam bowiem do pokonania kawałek drogi. Stwierdziłam, że bezpieczniej będzie jeśli pójdę dłuższą, ale trochę bezpieczniejszą drogą, którą późnymi wieczorami lubili spacerować ludzie. Niestety, kiedy skręciłam w uliczkę, nikogo nie było. Trzymając siatki w ręku stawiałam większe kroki, nie miałam ochoty wysłuchiwać kolejnych nieprzyjemnych komentarzy, a niestety często bywałam obiektem takich zaczepek. W Barcelonie było mnóstwo turystów, którzy przyjeżdżali tu aby się zabawić.
Usłyszałam za sobą szelest i odwróciłam się, a serce mi przyspieszyło kiedy ujrzałam kolesi ze sklepu, którzy podążali tuż za mną. Skręciłam w kolejną uliczkę... i to był mój błąd. Pod jednym z budynków stała kolejna trójka. A więc musieli specjalnie się rozdzielić. Przeklęłam się w duchu za to, że tak daleko zaparkowałam! Mogłam stanąć na chodniku i liczyć na to, że nie dostanę mandatu.
Wsunęłam rękę do kieszeni i coś ciężkiego spadło mi na serce, kiedy uświadomiłam sobie, że telefon zostawiłam w samochodzie. Byłam otoczona i bez wyjścia. Przełknęłam ślinę, pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, modląc się, aby jedynie mi podogryzali i będę mogła pobiec do auta. Jednak kiedy ich mijałam, zastąpili mi drogę.
- Przepraszam, chcę przejść. - westchnęłam, patrząc prosto w czarne oczy jednego z nich. Nie chciałam dać po sobie znać, że się ich boję, mimo iż serce waliło mi jak szalone.
- Poczekaj poczekaj, gdzie Ci tak śpieszno? - zapytał, a reszta głupkowato zachichotała. Zacisnęłam pięści i próbowałam przypomnieć sobie chwyty z kursu samoobrony na które tata zawoził kiedyś mnie i Lionela. Niestety i tak nic bym nie zdziałała, jedna na pięciu... Nie miałam szans. Pozostała mi tylko modlitwa.
- Odpowiedz, ślicznotko. - wyższy, o jasnych blond włosach zbliżył się do mnie niebezpiecznie blisko.
- Nie mam ochoty oglądać waszych żałosnych mord. - warknęłam, doprowadzając ich wszystkich do rozbawienia. Podjęłam ponowną próbę i dałam susa w bok, ale bezskutecznie. Któryś z nich złapał mnie w łokciu i przyciągnął do siebie. Serce podeszło mi do gardła i ze strachu miałam ochotę zwymiotować. Kiedy jeden przycisnął mnie do ściany i szepcząc "zadziorna" pochylił się nade mną, łzy cisnęły się do moich oczu i gromadziło się ich coraz więcej i więcej. Zaczęłam wołać pomoc, ale oni tylko wybuchnęli śmiechem, nikogo w pobliżu nie było, a nawet jeśli, to nikt by mnie nie usłyszał. Czyjaś ręka wsunęła się pod moją koszulkę, obrzydliwe palce sunęły w górę ku moim piersiom. Przekręciłam głowę w bok, chcąc się odsunąć, ale oni byli wszędzie. Wypuściłam zakupy z rąk, wszelkie próby wydostania się i uwolnienia były już bezsensu, a ja robiłam się bezsilna. Nie kontrolowałam dłużej łez spływających po moich policzkach. Chłopak zaczął całować mnie po twarzy, ścierając słone łzy, a ja zacisnęłam powieki i w myślach wzywałam Boga o pomoc. Nie wiem jak długo z nimi walczyłam, strach całkowicie mnie obezwładnił i nie miałam już siły na przepychanki. Czułam się brudna, ich ręce były wszędzie, pragnęłam w tym momencie umrzeć...
Wtedy stało się coś niesamowitego. Blondyn, który jeszcze przed momentem błądził palcami po moim udzie, padł na ziemię tuż koło moich nóg. Jego kumple od razu odwrócili się, aby spojrzeć kto im przeszkodził.
Gdyby nie krzyk jednego z nich, nie wiedziałabym kim był ów człowiek, bowiem nic nie widziałam spoza załzawionych oczu.
- Kurwa mać, to Neymar!
- Wiejemy! - zawołał drugi i zobaczyłam jak trzech ucieka w popłochu. Chłopak o bujnej, ciemnej czuprynie pochylił się nad leżącym kolegą, ale Neymar odciągnął go i zaczął okładać pięściami i to z taką siłą, że niemalże odczuwałam każdy, pojedynczy cios. Blondyn wstał na nogi i próbował mu pomóc, wtedy właśnie Neymar oberwał od niego tuż nad okiem. Szybko się otrząsnęłam i podbiegłam do nich.
- Zostaw ich, chodźmy stąd. - odciągałam go, ale on jedną ręką delikatnie mnie odepchnął, a drugą przybił tamtego do ściany. Niesamowite, że potrafił zrobić tak dwie różne rzeczy w tym samym czasie. Blondyn wciąż stał na nogach tylko dlatego, że brunet podtrzymywał go za koszulę. - Błagam, wystarczy! - zawołałam przestraszona widokiem krwi, a on dopiero wtedy, kiedy rozpaczliwie krzyknęłam, się opamiętał. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, wbijając wzrok prosto przed siebie.
- Mów do mnie cokolwiek, żebym tam nie wrócił i nie skrócił im życia. - rozkazał, ale ja jak na złość nie mogłam nic z siebie wydobyć. Stres, strach i lęk, wszystko to schodziło ze mnie jak nagła lawina. - Nic Ci nie zrobili?
- Nie, ale... Wszędzie czuję ten ich okropny dotyk. - zadrżałam, na przypomnienie sobie tego uczucia. Neymar ścisnął nieco mocniej moją dłoń i bez słowa zaprowadził do auta. Chciał usiąść za kierownicą, ale go powstrzymałam.
- Spójrz na siebie, złość aż z Ciebie kipi na wszystkie strony. Ja poprowadzę, będę jechała wolniej. - powiedziałam, a on kiwnął głową i usiadł ze strony pasażera. Drżącymi rękami zapięłam pas, ale szybko go odpięłam, przypominając sobie o jego ranie.
- Pokaż oko.
- To nic takiego. - machnął ręką, ale ja dłonią odwróciłam jego twarz w moją stronę i oświeciłam światło. Prawa brew była rozcięta i sączyła się z niej krew. Wyciągnęłam apteczkę i mimo jego protestu przemyłam ranę i zakleiłam plastrem.
- Jutro i tak Ci to zapudrują czy coś. Na razie ważne żeby zatamować krew.
- Proszę, jedźmy na jakąś stację. Muszę wypić coś gorącego i opanować emocje.
Spojrzałam na niego ukradkiem, faktycznie złość nadal nim targała, a niebezpieczne iskierki tańczyły w jego tęczówkach. Odpaliłam silnik i powoli wyjechałam z parkingu. Pięć minut później zajechaliśmy pod McDrive i z okienka odebraliśmy dwie kawy. Stanęłam gdzieś z boku i wyłączyłam silnik. Ciepły napój w mojej dłoni był lekarstwem na moje drgawki.
- Skąd się tam wziąłeś? - zapytałam w końcu, kiedy trochę ochłonął.
- Długo nie wracałaś, uznałem, że to trochę podejrzane. W sklepie sprzedawca powiedział, że wyszłaś jakieś dziesięć minut temu a za tobą jakaś grupka chuliganów. Zacząłem Cię szukać i wtedy usłyszałem jak wołasz o pomoc. - odpowiedział nad wyraz spokojnie. Pokiwałam głową, próbując wyrzucić to okropne przeżycie z pamięci. Wtedy uświadomiłam sobie jak dobrze, że Leo mnie wkopał i kazał zabrać ze sobą jego przyjaciela. Gdyby nie on... Kto wie jakby się to skończyło. I może to właśnie Neymar był tą pomocą od Boga o którą tak desperacko błagałam?
- Kilka lat temu dwójka podobnych do nich napadła na moją siostrę, to dlatego tak się wkurzyłem. Nie miałem okazji... dać nauczkę tamtym. - wyznał, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Już wszystko dobrze? Znowu nabrałaś kolorów. - oznajmił, a ja zdobyłam się na delikatny uśmiech.
- Tak, już w porządku. Jedźmy po ten twój samochód i wracajmy do domu. Obydwoje musimy się porządnie wyspać. - odpaliłam samochód i wyjechałam z powrotem na ulicę.
- Jest jeszcze coś. Ines wydzwaniała do Ciebie tyle razy, że w końcu odebrałem. Błagała żeby po nią przyjechać do Szalonego Johna, cokolwiek to znaczy... Ciężko ją było zrozumieć, strasznie się upiła. - powiedział, a ja westchnęłam. Nie chciałam pójść z nią, to poszła sama...
- Dobra, podrzucę Cię i potem po nią pojadę. - wypowiedziałam moje myśli na głos. Nie pragnęłam niczego innego jak tylko znaleźć się teraz w moim bezpiecznym pokoju, pod ciepłą i wygodną pościelą. Ale to niestety będzie musiało jeszcze chwilę poczekać.
- Lepiej będzie jak pojadę z Tobą. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
Nastała głucha cisza, jedynie wiatr szumiał nam w uszach, bo wszystkie okna były pootwierane. Po krótkiej chwili, rozpatrując wszystkie za i przeciw, zgodziłam się i zawróciłam.
CZYTASZ
Tempting
FanfictionLeżeliśmy na dachu jednego z budynków, wpatrując się w gwiazdy migoczące na ciemnym niebie. Delikatny, ciepły powiew muskał nasze twarze. To byłaby piękna, beztroska noc, gdyby z ust przyjaciółki nie wydostało się jedno pytanie. - Gdybyś miała możli...