- Livia! Rafa! Gdzie jesteście?! - tuż po głośnym trzaśnięciu drzwi frontowych, usłyszałyśmy z dołu krzyki Neymara. Jego siostra wyszła na korytarz, by wskazać mu drogę. Nie minęło pięć sekund, kiedy wbiegł na górę i znalazł się przy moim boku. - Mój Boże, co się stało?
- Po prostu w nocy rozbolał mnie brzuch, to wszystko. - odpowiedziałam zmęczonym głosem, bo odkąd zbudziłam się o trzeciej, to nie zmrużyłam oka nawet na momencik.
- To może musimy pojechać do szpitala i tam lekarze...
- Lekarz Livii już tutaj był, od razu po niego zadzwoniłam. - Rafaella wtrąciła mu się w słowo, krzyżując ręce na piersi. - Powiedział, że to pewnie ze stresu i to nic poważnego... - Ona też ledwo stała na nogach, czuwała przy mnie przez cały ten czas i nie spuściła mnie z oka nawet na kilka sekund. Było mi głupio, że narobiłam takiego szumu i to zupełnie niepotrzebnie.
- No ale skąd może wiedzieć, zbadał Cię? - Brazylijczyk chwycił mnie za dłonie i usiadł na skraju łóżka. - Powiedział, że to normalne?
- Powiedział, że nie ma powodu do zmartwień, podał jakieś leki na złagodzenie bólu i kazał mi dużo wypoczywać. - ziewnęłam, po czym położyłam głowę na poduszce. - Zamierzam wcielić ten plan w życie właśnie teraz.
Neymar nie był przekonany tym, co mu przekazałyśmy, ale przy dwóch upartych kobietach nie miał szans. Rafa wzięła go na dół, bym mogła odpocząć, więc jak tylko zostałam sama, zasnęłam niemalże momentalnie.
W południe, kiedy się obudziłam, dowiedziałam się, że mama, Luis, Leo i Antonella przyjechali do nas zaraz po tym, kiedy się położyłam, więc nawet nie udało mi się ich zobaczyć. Mimo wszystko, słowa lekarza trochę mnie uspokoiły i postanowiłam ograniczyć już chodzenie do pracy, aby bardziej skupić się na sobie i dziecku.*
- Kotku, dziś po meczu jest impreza, wybierzemy się? Dawno nie wychodziliśmy się nigdzie rozerwać. - Kilka tygodni później, kiedy sprzątałam kuchnię, poczułam jak ręce Neymara oplatają mój brzuch, a jego ciepłe usta muskają moje odsłonięte ramię.
- Wiesz, że po dziewiątej zaczynam już padać. - odpowiedziałam, uśmiechając się z przyjemności, kiedy swoimi ustami kierował się w stronę mojej szyi. - Nie chcę psuć Ci zabawy, więc lepiej pojadę prosto do domu. Ale ty się mną nie przejmuj, musicie uczcić zwycięstwo.
-Jeszcze nie wiemy czy wygramy... - mruknął, całując mnie za uchem.
- To oczywiste, że wygracie. - odwróciłam się, odwdzięczając się pocałunkiem. - Jedź i baw się dobrze.A więc pojechał i bawił się dobrze, tak jak mu nakazałam, bo rzecz jasna mieli co świętować.
Neymar uwielbiał rozrywkę, zabawy, imprezy, głośne towarzystwo... Nie mogę go za to obwiniać, po prostu był już takim typem człowieka, i tego nikt nie zmieni, nawet ja. Z początku, za każdym razem prosił mnie, abym wybierała się z nim na różnorakie wyjścia. Jednak z czasem przestał to robić, bo moja odpowiedź za każdym razem była taka sama. Głośna muzyka przyprawiała mnie o ból głowy, a tańczyć i skakać nie mogłam, ponieważ lekarz nakazał mi jak najwięcej leżeć. Wolałam zostać w domu przed telewizorem, czy książką w dłoni, lub zaprosić do siebie dziewczyny i po prostu pogawędzić. Nie przeszkadzało mi, że wychodził beze mnie, taka była jego natura. Był urodzoną duszą towarzystwa.
- Wychodzę z chłopakami na pokera, nie czekaj na mnie z kolacją! - zawołał pewnego wieczora, wychylając głowę do salonu w którym podlewałam kwiatki.
- Właściwie to mnie też nie będzie. - odpowiedziałam, zanim zdążył wybiec z domu.
- O, a gdzie to się wybierasz? - zapytał zaciekawiony, opierając się o framugę.
- Wkrótce otwarcie kawiarni Ines, pomogę jej udekorować wnętrze. - odwróciłam się i zobaczyłam jego zmartwioną twarz. - Coś nie tak?
- Wolałbym, żebyś sama nie prowadziła samochodu.
- Napiszę do Ciebie zaraz, jak dojadę. A z powrotem poproszę Ines, aby mnie podwiozła i zostawię jej auto. - liczyłam na to, że moje słowa go uspokoją, ale jego mina wskazywała jednak co innego.
- Ostatnim razem, kiedy pożyczyłaś jej samochód, migacze były do wymiany, i kto za to wszystko zapłacił? Bo na pewno nie ona. - mimo, że mówił to pół żartem, pół serio i delikatnie się przy tym uśmiechał, to wiedziałam, że to wcale nie jest przyjazny uśmieszek. Zirytowana podniosłam się z podłogi i oparłam o pobliski fotel.
- Nie martw się, jeśli teraz coś stuknie, to ja to opłacę, nie ty. - westchnęłam głośno, ucinając rozmowę i wyszłam do ogrodu, zanim zdążył się ponownie odezwać.*
Tydzień później, gdy właśnie zabierałam się za robienie prania, usłyszałam głośne pukanie. Lekko zasapana zeszłam na dół i otworzyłam drzwi frontowe, za którymi ujrzałam nikogo innego jak Carolinę i Daviego.
- Dzwoniłam do Neymara, ale nie odbierał, więc sama go przywiozłam. - blondynka powiedziała w ramach przywitania. Na szczęście jej synek był bardziej wychowany niż jego matka, przytulił się do mnie, po czym pobiegł w głąb domu.
- Jest na treningu. - odpowiedziałam, zdziwiona ich obecnością. Kompletnie straciłam poczucie czasu, byłam pewna, że przyjeżdżają jutro, a nie dzisiaj. Carolina wraz ze swoim nowym chłopakiem przeprowadziła się jakieś trzy godziny drogi od Barcelony, więc Davi teraz częściej u nas przesiadywał.
- Tu są jego rzeczy. - podała mi mały plecaczek, a jej wzrok pozostał na mojej obcisłej koszulce. - O kurcze, czwarty miesiąc, a twój brzuch jest już taki, jak mój w szóstym. - zdziwiła się.
- Moja mama miała to samo przy mnie i Leo, prawdopodobnie to genetyczne. - uśmiechnęłam się lekko, gładząc się po brzuszku. Wymieniłam z nią jeszcze kilka zdań, po czym pożegnałyśmy się i poszłam szukać Daviego. - Twój tata wróci dopiero wieczorem. Myślałam, żeby dzisiaj pojechać po jakieś ubranka dla maluszka, co ty na to?
- Suuper, pomogę Ci! - zaoferował się, podskakując w miejscu.Tuż po obiedzie wybraliśmy się do centrum. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą ochroniarza, by nie musieć przejmować się możliwymi nieprzyjemnościami jakimi byli reporterzy, czy po prostu zwykli ludzie, którzy często zastawiali wyjścia. Przed zakupami wstąpiliśmy jeszcze na moment do Salonu, by zbadać sytuację, a następnie na wielkie, orzeźwiające lody. Około godziny dwudziestej, obładowani różnymi pakunkami, wróciliśmy do domu. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam salon pełen ludzi, głównie męską część koleżków Neymara, nie wspominając już o alkoholu i głośnej, dudniącej muzyce.
- Zassstanawiałem sie już gdzie sie mi podziałaś! - Pijany Neymar doskoczył do mojego boku i ucałował mnie w policzek. Dopiero gdy głośno odchrząknęłam, ujrzał swojego synka stojącego obok. - Ojeju, co ty tu robisz, chłopie? - zniżył się, by przybić mu żółwika.
- Czeeeeść Livia! - rozgrzmiał chórek przywitań w moim kierunku, na który jedynie uśmiechnęłam się sztucznie, i cofnęłam w stronę schodów, by położyć na nich dzisiejsze zakupy.
- Davi, leć przywitać się z wujkami! - Neymar pchnął małego w stronę salonu, a sam zatoczył się w moim kierunku tanecznym krokiem. - Nie chciałaś przyjś na impresę, to impresa przyszła do Ciebie! - wpoił się ustami w moją szyję, ale szybko go odepchnęłam.
- Mogłeś mnie chociaż uprzedzić o swoich planach. To nie jest odpowiedni widok dla dziecka. Z resztą jednego, jak i drugiego. - odpowiedziałam rozeźlona.
- O Jeeeezu, a ty znowu zaczynasz? Odkąd jesteś w tej całej ciąży, to zrobiłaś się strasznie nudna i taaka drażliwa...
- Spróbuj znosić te wszystkie zmiany humorów, zawroty głowy, zachcianki i wymioty, a wtedy pogadamy, dobra? - mruknęłam, irytując się jego słowami.
- No akurat o tych twoich wymiotach to ja dużo wiem, bo dzięki Tobie muszę codziennie je oglądać. - posłał mi bezczelny uśmiech, a ja nie wierzyłam własnym oczom. Miałam ochotę odwrócić się na pięcie i natychmiast wyjść, ale powstrzymywało mnie tylko jedno. Davi, którego na pewno nie pozwoliłby mi stąd zabrać.
CZYTASZ
Tempting
FanfictionLeżeliśmy na dachu jednego z budynków, wpatrując się w gwiazdy migoczące na ciemnym niebie. Delikatny, ciepły powiew muskał nasze twarze. To byłaby piękna, beztroska noc, gdyby z ust przyjaciółki nie wydostało się jedno pytanie. - Gdybyś miała możli...