Minęłam grupę natarczywych reporterów, którzy od samego rana nie dawali mi spokoju, łażąc za mną krok w krok. Jak tylko znalazłam się za drzwiami Salonu Sukien Ślubnych, ochroniarz zagrodził wejście i zamknął drzwi. Dzisiaj, z mojego powodu, musiał cały dzień pilnować wejścia, bo inaczej dziennikarze bez skrupułów wślizgnęliby się do środka i zakłócali zakupy klientom. Przywitałam go, po czym ruszyłam w głąb lokalu, gdzie ponura atmosfera wisiała w powietrzu. Konsultanci na co dzień musieli nosić czarne ubrania, była to poniekąd wizytówka naszego Salonu, ale dzisiaj ta czerń miała zupełnie inne znaczenie. Znaczenie żałoby i smutku. Pan Castellano, właściciel Salonu uśmiechnął się do mnie z wielkiego portretu wiszącego na ścianie. Był niesamowitym człowiekiem. Mimo, że pieniędzy miał jak lodu, potrafił się nimi bezinteresownie dzielić. Pojawiał się na różnych spotkaniach charytatywnych, składał hojne datki potrzebującym, wspomagał schroniska dla zwierząt, i wcale nie robił tego na pokaz. Był po prostu dobry. Z siwym włosem i bródką przypominał mi mojego dziadka mieszkającego w Argentynie, i rzeczywiście czasem jak dziadek się zachowywał. On również zdradził mi kiedyś, że przypominam mu jego jedyną córkę, która zmarła w wieku dwudziestu lat, co mocno ugodziło go w serce. Może dlatego często zwracał się do mnie per Lucia, i traktował tak, jakby znał mnie od zawsze. Mimo, że miał tu tyle ludzi, którzy czuwali nad jego interesem, sam uwielbiał z nami przesiadywać. Kiedy tylko wracał z podróży na jakie często się wyprawiał, to kilka razy w tygodniu przyjeżdżał, aby z nami pogawędzić, lub nawet pomóc w dobieraniu, czy przygotowywaniu sukni. Miał świetne oko, za młodu sam był projektantem. Wielokrotnie powiedział nam, że w naszym Salonie czuje się jak w domu. Jego żona również była złotą kobietą, choć nie odwiedzała nas aż tak często jak On.
- Trzeba pomóc Pani Castellano w zorganizowaniu pogrzebu. - oznajmiłam chwilę potem na zapleczu, gdzie razem z resztą konsultantów siedzieliśmy pogrążeni w smutku. - On był jej jedyną rodziną.
- Właśnie od niej wracam. - powiedział Lucas. - Msza święta w kościele już zamówiona, restauracja wynajęta, zostało jeszcze zatelefonować do dalszej rodziny i znajomych. Zadzwoniłem już do tych ważniejszych ludzi i projektantów z którym współpracował, ale z resztą musicie mi pomóc. - podał nam całą listę kontaktów, więc zabraliśmy się do roboty.*
- Hej hej, nie płacz już. - Neymar uniósł palcem mój podbródek, a drugą ręką starł łzy spływające po moich policzkach. - Spójrz, nie mógł wymarzyć sobie piękniejszego pogrzebu. Są tu wszyscy jego znajomi i osoby, które kochał.
Rozejrzałam się dookoła, faktycznie tak było. Przyszło mnóstwo ludzi, nie tylko Ci, do których osobiście telefonowaliśmy, ale również osoby z akcji charytatywnych, które wspomagał, wolontariusze dla których zawsze znajdował czas, sąsiedzi, a nawet kilka klientek. Wszyscy zapragnęli uczcić jego pamięć i złożyć bukiety nad jego grobem. Kiedy przyszła kolej na mnie, musiałam wesprzeć się Neymara. Odkąd byłam zmuszona iść tuż za trumną, w której nieśli tatę, przeżyłam ogromną traumę i pogrzeby były dla mnie okropnym przeżyciem. Wystarczyło, że przejeżdżał obok mnie karawan, a ja dostawałam gęsiej skórki. Myślałam, że zemdleję, gdy zobaczyłam białą trumnę w głębokim dole. Przed moimi oczami momentalnie ukazał się obraz nagrobka taty, równie ponurej dziury, którą po chwili zasypano, uświadamiając mi tym samym, że stamtąd nie ma już powrotu. Ścisnęłam mocniej dłoń Neymara, a on objął mnie w pasie. Pochyliłam się nad dołem i uniosłam przed siebie moją dłoń.
- Wreszcie zobaczy Pan swoją Lucię . - powiedziałam, po czym wypuściłam białą różę, która bezwiednie opadła w dół. Łzy momentalnie popłynęły ciurkiem, rozmazując przy tym cały mój makijaż, ale miałam to gdzieś. Wtuliłam się w mocne ramię Brazylijczyka i pozwoliłam mu siebie poprowadzić.*
Przez całą tą sytuację ze śmiercią Pana Castellano, kompletnie zapomniałam o braku odzewu ze strony Ines. Nagrałam się jej kilka razy na pocztę, z prośbą aby oddzwoniła, ale ona tego nie zrobiła, co było do niej w ogóle nie podobne. Zaczęłam się już poważnie martwić. Dzień po pogrzebie podjechałam do jej kawalerki, ale nikogo tam nie zastałam. Postanowiłam więc zapytać Luisa, czy ma jakieś informacje. Z samego rana zaparkowałam pod Kompleksem Gampera, gdzie klub odbywał poranny trening. Ochroniarze nie spytali mnie nawet o moją przepustkę, tylko od razu mnie przepuścili. Gdy znalazłam się już na boisku, podeszłam do trenera, który stał z boku i oglądał, jak chłopcy biegają w kółko. To znaczyło, że dopiero rozpoczęli rozgrzewkę. Dostrzegłam Neymara biegnącego u boku Rafinhi, a zaraz za nim Marca i wtedy poczułam jak coś ciężkiego spada mi na serce. Marc. Marc wypłakiwał mi się na ramieniu. Marc tuż przed wyjazdem mnie pocałował.
- O Boże. - jęknęłam.
- Nie, to tylko ja. - zachichotał Enrique. - Co jest?
- Muszę się schować. Zawołasz Luisa i powiesz mu, że czekam na niego w szatni? Błagam, tylko... - 'tylko nie mów Marcowi, że tu jestem' dopowiedziałam sobie w głowie, ale nie chciałam wciągać go w kolejną historię. - ...tylko szybko. - dokończyłam i czmychnęłam, starając się być niewidoczna.
Czekałam już jakieś pięć minut na ławeczce, nerwowo przygryzając wargę, kiedy do szatni wbiegł zziajany Pique.
- O, Livii! - zawołał zdziwiony na mój widok. - Co tu rob... Aaa! - na jego twarz wstąpił uśmiech i poruszał zabawnie brwiami. - Już rozumiem! Potajemne spotkanie kochanków, huh? Zawołam Neymara. Tak w ogóle to gratulacje!
- Ani mi się waż go teraz wołać! - wstałam szybko. - Mnie tu nie ma. Czekam na Luisa.
- Oto jestem. - zza pleców Gerarda wyłonił się brunet i stanął tuż obok nas, ciężko dysząc.
- Kilka dni w związku i już dopuszczasz się zdrady na Neymarze? Uuu... - Pique znany mi był z tego, że uwielbiał mnie denerwować, co z resztą skutecznie mu się udawało. Chciałam walnąć go torebką w bok, ale zrobił zwinny unik.
- Czy ja dobrze usłyszałem, ktoś mnie zdradza? - Brazylijczyk pojawił się nagle w drzwiach. Podszedł do mnie, cały mokry od potu, i cmoknął mnie w policzek.
- Kurde, nie jestem przyzwyczajony do takiego widoku. - zachichotał Suarez. - Kiedy to się stało?
- O, jeszcze Leo dołączył do naszego podziemnego stowarzyszenia! - zawołał Pique, a ja zrobiłam facepalma. Chciałam niepostrzeżenie pojawić się na boisku i zamienić kilka słów z Suarezem, nic więcej. Jeszcze tego brakuje, żeby Marc dowiedział się, że tu jestem. Wiem, że ten pocałunek coś dla niego znaczył, nie zdążyliśmy tej sprawy nawet wyjaśnić, a tymczasem wszędzie rozeszły się wieści o mnie i Neymarze.
Leo zmierzył nas wszystkich wzrokiem, podchodząc bliżej.
- Ludzie, ja wiem, że jesteście najlepszą drużyną na świecie, ale to nie zwalnia was z treningów! Więc do roboty, vamos vamos! I dajcie mi pogadać z Luisem! - zaczęłam wypychać ich z szatni, ale oni byli nieugięci i ciekawscy.
- A co się stało? - zapytał Leo.
- Jesteśmy jedną, wielką rodziną, Livii, a rodzina nie ma przed sobą sekretów. - Wyszczerzył się Pique, a ja westchnęłam zrezygnowana.
- Chciałam porozmawiać o Ines. Co się z nią dzieje?
- A co ma się dziać? - zdziwiony Luis uniósł do góry brew.
- Nie mam z nią kontaktu odkąd wyjechałam. - wyjaśniłam.
- Dziwne. Nie widziałem się z nią od jakichś dwóch tygodni, ale pisała mi, że ma zamieszanie na studiach i dlatego rzadko się odzywa. Może nie miała po prostu czasu? - wzruszył ramionami, a ja zamarłam. Nie miałam pojęcia, że jego siostra go okłamywała. Suarez widząc moją minę szybko wyłapał, że coś jest nie tak.
- Ines rzuciła studia jakieś pół roku temu. - powiedziałam cicho. Na jego twarzy zagościło ogromne zdziwienie. Reszta chłopaków również zmarszczyła brwi, słuchając naszej wymiany zdań. Wyciągnęłam telefon i ponowiłam próbę połączenia, ale nadal nic. - Ode mnie nie odbiera.
- Boziu... - brunet zamknął twarz w dłoniach, zastanawiając się nad tym. - Nie miałem bladego pojęcia. Dlaczego mi nie powiedziała? I czemu teraz skłamała?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Coś dziwnego musiało się stać, Ines jeszcze nigdy się tak nie zachowywała. Owszem, były takie sytuacje z których nie spowiadała się swojemu bratu, ale zazwyczaj ja o wszystkim wiedziałam. Musiała mieć jakiś powód dla którego się do mnie nie odzywała. Zrobiłam coś o czym nawet nie mam pojęcia?
- Przenieśliście sobie trening do szatni, czy co? - Trener nagle stanął w drzwiach. - Jazda na boisko! - klasnął w dłonie.
- Pojedziemy do niej razem po treningu, dobra? - Luis zwrócił się do mnie, a ja pokiwałam głową.
- Okej, zaczekam na Ciebie. - zgodziłam się.
- Na nas. - powiedzieli jednocześnie Leo i Neymar, po czym spojrzeli na siebie i zmierzyli się wzrokiem. Zamarłam, czekając na to, co się za chwilę wydarzy, ale Pique poklepał mojego brata po plecach i w dwójkę opuścili szatnię.
- Wszystko w porządku? - Enrique skierował to pytanie do mnie, a ja przytaknęłam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Będę czekać w kawiarence. - oznajmiłam pozostałej dwójce i nie czekając na ich odpowiedź, opuściłam szatnię. Teraz czeka mnie wielka burza mózgów: muszę pomyśleć nad tym co może dziać się z moją przyjaciółką, i jak załatwić sprawę z Bartrą, bo nie mogę wiecznie przed nim uciekać.*
O godzinie dwunastej opuściłam kawiarnię i zaczaiłam się za drzewem w pobliżu Kompleksu, skąd miałam dobry widok na parking. Jordi Alba, Mathieu i Sergi Roberto już odjechali, a Claudio Bravo, Rafinha i Mascherano właśnie wychodzili. Czekałam kolejne pięć minut w których zdążyła wyjść już większość zawodników. Neymar, Luis i Leo rzeczywiście w trójkę czekali na mnie tuż przed wejściem, ale Marca nadal nigdzie nie było widać. Chłopcy rozglądali się za mną dookoła, więc napisałam im smsa, że za chwilę będę. Kilka minut później, kiedy miałam się już poddać i wyjść z ukrycia, Marc wyszedł w towarzystwie Enrique i rozmawiał z nim o czymś zawzięcie. Obserwując ich, próbowałam wyczytać z ust o czym mówią, ale byłam trochę za daleko, więc nie dane było mi się dowiedzieć.
- O rany, no szybciej... - jęknęłam do siebie, i jak na zawołanie uścisnęli sobie dłonie i Marc skierował się do swojego wozu. Gdy wyjechał z parkingu i zniknął na drodze wśród innych samochodów, podbiegłam do zniecierpliwionych chłopaków.
- Przepraszam za spóźnienie! - zawołałam. - Możemy jechać. Leo, jesteś pewny, że jedziesz z nami?
- Jasne, też chcę się dowiedzieć o co chodzi. - odpowiedział, jakby troska o Ines była u niego najnormalniejszą rzeczą na świecie. (A prawda była taka, że jeszcze nigdy nie rozmawiali ze sobą dłużej, niżby to było konieczne). Wiedziałam, że chodzi mu jedynie o to, aby poobserwować mnie i Neymara.
- Rafa mnie tu przywiozła, bo pożyczałem jej auto, więc zabiorę się z tobą. - powiedział do mnie Neymar, a ja kiwnęłam głową i podałam mu kluczyki, aby prowadził. Leo, który często korzystał z podwózki Luisa, wpakował się do jego samochodu niezadowolony, że zostawia nas samych. No cóż, będzie musiał się przyzwyczaić do nowej sytuacji i po prostu ją zaakceptować.
- Teraz w prawo. - poinstruowałam chłopaka, a ten zauważył czekającego Suareza i Leo, więc zaparkował obok nich. Wspólnie skierowaliśmy się do mieszkania Ines. Luis zapukał i zadzwonił w dzwonek, ale zza drzwi dochodziła głośna muzyka, więc prawdopodobnie nie było nas słychać. Po jakichś pięciu minutach dobijania się, drzwi wreszcie się otworzyły, a w nich pojawiła się czerwonowłosa współlokatorka Ines.
- Nigdy bym nie pomyślała, że do mojego domu zapuka najsławniejsze trio na świecie. - zarechotała, i od razu poczuliśmy od niej odór alkoholu. Dziewczyna znana mi była z wielkiego imprezowania, zazwyczaj nie robiła tego w domu, bo Ines surowo jej tego zabraniała. Teraz tym bardziej wydawało się to podejrzane.
- Jest Ines? - zapytałam bez zbędnych ceregieli, a ona pociągnęła papierosa, zanim w ogóle zdobyła się na odpowiedź.
- Nie ma. Wyjechała. - skrzywiłam nos, kiedy śmierdzący dym buchnął prosto na nas.
- Jak to wyjechała? Gdzie i kiedy? - Luis zmrużył brwi.
- Do Argentyny. Wspominała coś o jakimś chłopaku, chyba się bidula zakochała. - parsknęła śmiechem. Nic z tego nie rozumiałam. Jakiego chłopaka miała na myśli? Przecież Ines nie była w żadnym związku, a już tym bardziej nie spotykała się z żadnym Argentyńczykiem. Sama pochodziła przecież z Urugwaju.
- Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć o własnej siostrze? - Suarez spojrzał na mnie pytająco, a ja przygryzłam wargę w zastanowieniu.
- Nie wiem nic o żadnym chłopaku. - przyznałam ze smutkiem. Leo wypytywał podchmielonej dziewczyny o jakieś dodatkowe szczegóły, a ja zastanawiałam się gorączkowo, czy czegoś nie przeoczyłam. Pozwoliłam sobie wejść do środka, Neymar podążył tuż za mną. Jej pokój był w miarę posprzątany, ale z szafy zniknęła spora część ubrań. Przejrzałam jej biurko i półki, ale niczego nie znalazłam. Zmartwiona usiadłam w fotelu i westchnęłam głośno. O co mogło jej chodzić?
Rzuciłam okiem na ścianę, gdzie wisiały jej zdjęcia. Na jednym widniało wspomnienie z dzieciństwa Ines i Luisa, na drugim obydwie uśmiechałyśmy się głupkowato na tle Starbucksa, a na trzecim... Wtedy mnie o l ś n i ł o. Trzecia fotografia przedstawiała Ines na plaży w Buenos Aires, którą obejmował wysoki brunet bez koszulki. Wstałam szybko i wzięłam je do ręki.
- Wiem gdzie ona jest! - zawołałam, a chłopcy szybko do mnie podeszli. Spojrzeli na zdjęcie, które trzymałam w dłoniach, a następnie na mnie. - Jadę do Argentyny. - postanowiłam.
CZYTASZ
Tempting
FanfictionLeżeliśmy na dachu jednego z budynków, wpatrując się w gwiazdy migoczące na ciemnym niebie. Delikatny, ciepły powiew muskał nasze twarze. To byłaby piękna, beztroska noc, gdyby z ust przyjaciółki nie wydostało się jedno pytanie. - Gdybyś miała możli...