Veinticuatro

7.4K 325 22
                                    

- Twoja mama i... Lucho? O niech mnie kule kręcą, ja Cię biję! - Ines popluła się swoim frappuccino, obryzgując też przy tym moją twarz.
- Na odwrót.
- Co na odwrót?
- Niech mnie kule biją i ja Cię kręcę. - poprawiłam ją, a ona machnęła ręką.
- Opowiadaj jakieś szczegóły! To musiało być dla Ciebie chyba nie małe zdziwko, co? - wstała, podeszła do stolika dwóch dzieciaków i porwała im serwetki prosto sprzed nosa, po czym wróciła z powrotem.
- Przyznaję, byłam w szoku i do teraz wciąż nie potrafię w to uwierzyć. Ale i tak nic nie pobije miny Leo, kiedy ich razem zobaczył. - zachichotałam na to wspomnienie.
- Jak wyglądał? - zaciekawiła się, wycierając stół i przy tym również samą siebie.
- Raczej elegancko, ale nie jakoś do przesady. - upiłam łyk swojej kawy i starałam się przywrócić w pamięci wczorajszy wieczór.
- Nie, nie pytam o strój. Jak wyglądała jego mina?
- Hmm... - zastanowiłam się nad ubraniem tego w słowa. Dla mojej przyjaciółki bardzo liczyły się szczegóły. - Mniej więcej tak jak Harry w Komnacie Tajemnic...
- ...kiedy Ron zaczynał wymiotować ślimakami? - weszła mi w słowo, a ja pokiwałam przecząco głową.
- Nie, jak Harry dostał tłuczkiem i spadł z miotły. - dokończyłam spokojnie.
- A potem Lockhart pozbawił go kości w ręce i była bardzo giętka. - dodała, a ja przytaknęłam. Harry Potter był naszą wielką miłością i potrafiłyśmy posłużyć się nim dosłownie w każdej sytuacji. Nawet słowa wypowiedziane przez Hagrida: " Co ma być, to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć. " stały się moim mottem życiowym.
Chłopcy z sąsiedniego stolika ze zdziwieniem przysłuchiwali się naszej poważnej wymianie zdań.
- To już wszystko sobie wyobrażam. - oznajmiła. - Jak przebiegło to spotkanie?
- No wiesz, na początku było trochę niezręcznie, bo w końcu dowiedzieliśmy się, że nasza mama spotyka się z trenerem, którego tak często widujemy, a szczególnie Leo. W życiu nie pomyślelibyśmy, że to będzie On, już prędzej spodziewałabym się... Baracka Obamy, albo... Księcia Filipa! - zawołałam.
- Najwyraźniej twoja mama woli chłopców w dresach. - zachichotała i odwróciła się do chłopaków, którym ukradła serwetki bez ich zgody. - Ej, gnojki, może byście tak przestali podsłuchiwać, co?
- Ines... - skarciłam ją, a oni przyłapani na gorącym uczynku, wystraszyli się i udali, że o czymś rozmawiają. Rozglądnęłam się dookoła, ale nikt inny już się nam nie przysłuchiwał. Jeszcze tego by brakowało, aby informacja o Enrique i mojej mamie przedwcześnie dostała się do prasy.
- Dobra, i co dalej?
- Później atmosfera trochę się rozluźniła, bo wszyscy wypiliśmy po kieliszku wina. - No, wszyscy oprócz Anto, ale wolałam zachować tą informację dla siebie. Dziewczyna na jej szczęście mogła bez zbędnych nalegań wytłumaczyć się tym, że prowadzi samochód.
- Ej, a czy nasz Lucho nie miał przypadkiem żony i dzieci? - Ines zauważyła słusznie.
- Miał. Dopóki ta żona nie zrobiła mu skoku w bok. - skrzywiłam się.
- Żartujesz! - wybałuszyła oczy, a ja niestety pokiwałam głową. Kiedy wczoraj mama i Luis po kolacji przekazali nam tę wiadomość, cała nasza trójka nie mogła w to uwierzyć. Ilekroć ich razem widziałam, on i jego żona wyglądali na szczęśliwe małżeństwo, zupełnie nie rozumiem dlaczego mogła go tak skrzywdzić. I przy tym oczywiście dzieci, którym w prezencie sprawiła rozbicie rodziny. Ich sprawa jest w sądzie, Luis nie może się już doczekać, kiedy wreszcie otrzyma rozwód. Wyznał, że zupełnie stracił szacunek dla tej kobiety i cała miłość, którą ją darzył, już z niego uleciała. Po tych słowach zrozumiałam jak wiele łączy jego i mamę. Obydwoje stracili osoby, które kochali nad życie. Może i nie z tych samych powodów, ale jednak ból z powodu utraty i odejścia pozostawał taki sam.
- Dałam im moje błogosławieństwo, mama po prostu przy nim promienieje, a i On nie spuszczał z niej oka. Niech się dzieje wola nieba. - skwitowałam i nagle zadzwonił mój telefon. Przygryzłam dolną wargę, patrząc na wyświetlacz i szybko odłożyłam go na stół, jakby w obawie że sam się odbierze.
- Co się dzieje? - zapytała przyjaciółka, wychylając się. - Kto dzwoni?
- Marc. - westchnęłam. - Wczoraj zadzwonił podczas kolacji, kiedy nie mogłam rozmawiać. Powiedział, że pozwoli mi się spławić tylko pod warunkiem, że pójdę z nim na randkę.
- Chyba się nie zgodziłaś? - jej pytanie zabrzmiało raczej retorycznie, bo spodziewała się mojej odpowiedzi. Jednak kiedy uciekłam od niej wzrokiem i spuściłam głowę, wybałuszyła oczy. - Livii! Nie wolno umawiać się z przyjaciółmi, zapomniałaś? - skarciła mnie.
- Ale ja nie wiedziałam na co się zgadzam, automatycznie powiedziałam, że tak, a dopiero później...
- ...uświadomiłaś sobie w co się w kopałaś. - westchnęła i pokręciła głową. - O tobie serio można by nakręcić wenezuelską telenowelę. Wiesz, że jeśli on zrobi sobie jakieś nadzieje, to już nigdy nie będzie między wami jak dawniej?
Tymi słowami wbiła mi sztylet prosto w serce. Oczywiście zdawałam sobie z tego sprawę, ale dopiero teraz, kiedy ona wypowiedziała to na głos, doszło do mnie jaki błąd popełniłam.
- Odbierz i powiedz mu prosto z mostu, że nie możesz nazwać tego randką. - podała mi telefon a ja jęknęłam. Zanim jednak zdążyłam choćby się przywitać, po drugiej stronie zabrzmiał jego wesoły głos.
- Już myślałem, że mnie olałaś! Jak tam, gotowa na dzisiejszy wieczór?
Zmrużyłam brwi, a Ines gestami wskazywała mi, że mam mu powiedzieć. Tylko jak niby miałam to zrobić, skoro on wydawał się taki radosny?
- Jasne. - powiedziałam cicho, a dziewczyna uderzyła się dłonią w czoło.
- Świetnie, będę po Ciebie punktualnie o osiemnastej. - oznajmił, a ja rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki.
- Powiem mu jak się spotkamy! - uprzedziłam przyjaciółkę, gdy już otwierała usta, aby mnie skarcić. - To nawet lepiej, że poruszę tę kwestię na żywo, twarzą w twarz. Tylko będziesz musiała wyświadczyć mi jedną przysługę. - na moje słowa Ines posłała mi pytające spojrzenie. - Obiecałam wczoraj Leo, że przypilnuję znowu Thiago, bo on i Anto gdzieś się wybierają... Potem zadzwonił Marc, a mnie kompletnie wyleciało z głowy, że miałam już plany, no a przecież nie mogę powiedzieć bratu, że idę na randkę i to z tym samym chłopakiem na którego cały czas ma oko! - wyjaśniłam na jednym wdechu. - Musisz zająć się Thiago na kilka godzin, prooszę. - zrobiłam maślane oczka.
- Twój bratanek to mały manipulator! Ostatnim razem jak go ze mną zostawiłaś, to wysępił ode mnie połowę mojej pensji! - poskarżyła się, a ja zaśmiałam się na jej wyolbrzymianie.
- Dzieci mają swoje potrzeby. - uśmiechnęłam się szeroko, bawiąc się rureczką od swojej mrożonej kawy. Posiedzenia w Starbucksie stały się już dla nas tradycją.
- No pewnie, najlepiej wydaje się cudze pieniądze. - mruknęła, ale mimo to kąciki jej ust uniosły się ku górze. - Luis i Sofia też mieli gdzieś dzisiaj iść, to zaoferuję się, że mogę przypilnować dzieciaków. Urządzę sobie domowe przedszkole, może przynajmniej zabawią się sobą nawzajem.
Pochyliłam się na stolikiem i pocałowałam ją w policzek.
- Dziękuję, jesteś kochana. A teraz lecę się przyszykować! - zawołałam i skierowałam się ku wyjściu. Może ten wieczór wcale nie będzie należał do najgorszych i właściwie będziemy się świetnie bawić? Nawet jeśli będę musiała wyjaśnić Marcowi na czym stoimy, to wiem, że jako mój przyjaciel doceni moją szczerość i nie będzie mnie o nic obwiniał.

*

Jeszcze raz przeglądnęłam się w lustrze i głośno westchnęłam. Jeśli Marc był moim przyjacielem i miał to być niezobowiązujący wieczór, dlaczego tak się denerwowałam przed spotkaniem z nim?
Być może... być może dlatego, że bałam się zranić jego uczucia. Nie mogę go stracić, nie po tym jak opuściły mnie już dwie dotychczas najważniejsze osoby w moim życiu. Założyłam za ucho zabłąkany kosmyk moich czarnych włosów i przyjrzałam się sobie. Założyłam prostą, bordową sukienkę, beżowe platformy, a na szyję zawiesiłam złotą kolię, którą dostałam od Leo na urodziny. Przejechałam jeszcze śliwkową szminką po ustach i gotowa zeszłam na dół, gdzie mama tkwiła z głową w oknie.
- Mamo, mówiłam Ci żebyś się tak nie gapiła, bo to wszystko widać. - upomniałam ją, schodząc z ostatniego schodka. Odwróciła ku mnie swoją głowę i rozdziawiła na mój widok usta.
- Ulala! Kochanie, wyglądasz cudownie! - zawołała i przyłożyła złożone dłonie na sercu. - Moja córeczka idzie na randkę... kiedy ty tak wyrosłaś?
- To nie jest żadna randka, tylko czysto przyjacielskie spotkanie. Pewnie pójdziemy gdzieś potańczyć i tyle, wielkie rzeczy... - powiedziałam nonszalancko, chociaż obydwie - mama i ja wiedziałyśmy, że to nie do końca jest prawda.
- Gdyby to nie była randka, to byś się tak nie wystroiła. A teraz idź i baw się dobrze. - pocałowała mnie w policzek i uśmiechnęła się. Zabrałam przygotowaną reklamówkę z ubraniami na zmianę i pomachałam jej. Musiałam założyć coś na siebie, kiedy odbiorę Thiago, bo swoim teraźniejszym strojem na pewno wzbudzę podejrzenia brata i Anto. Już zmierzałam do samochodu Marca, kiedy usłyszałam za sobą głos mamy.
- Livii...
- Tak? - odwróciłam się. Stała na ganku, opierając swoją głowę o kolumnę i spoglądała na mnie z góry swoim zatroskanym wzrokiem.
- Tata byłby z Ciebie bardzo dumny.
Tymi słowami nałożyła miodu na moje serce. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele, a zdenerwowanie prysnęło niczym mydlana bańka. Tata byłby ze mnie dumny.

TemptingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz