Gdy Esteria zaczęła odzyskiwać ostrość wzroku zorientowała się, że znajduję się w silnych męskich ramionach. Światło dzienne drażniło jej oczy, gdy uniosła głowę spotkała się twarzą w twarz z George'em.
- No co? - zapytał z uśmiechem. - Ratuje moją damę w opresji.
- Trafiłam? - zapytała.
- I to z jakim skutkiem - odpowiedział, całując dziewczynę w czoło. - Teraz za to twoje poświęcenie idziemy do pani Pomfery.
- Postaw mnie, na pewno nic mi nie jest - zażądała.
- Dobrze, postawię cię, jak dotrzemy na miejsce - odparł nieugięty.
- Typowy, uparty gryfon - prychnęła.
- Typowa, nad ambitna ślizgonka - odpowiedział, nie pozostając dłużny.
- Kto mnie trafił?
- Montague - wycedził George przez zęby. - Zrobił to specjalnie.
- Tego mu niestety nie udowodnisz - westchnęła.
- Ale mogę sprawić, że spotka go rozstrojenie żołądka - uśmiechnął się do dziewczyny na myśl o swoim genialnym planie.
Pani Pomfery zakazała przez najbliższe dni grać Esterii w Quidditcha, gdy zauważyła, że żebra dziewczyny są połamane. Tym samym Ślizgonka nie mogła zostać kapitanem drużyny, który był natychmiast potrzebny i do tego sprawny. Cieszyła się jednak, że została przyjęta na pozycje ścigającej. Dodatkowo udowodniła całej ślizgońskiej drużynie, że dziewczyny również potrafią grać w Quidditch'a. George czuwał cały czas przy łóżku dziewczyny i donosił jej coraz więcej słodyczy.
- Przez ciebie przytyje i nie będę mogła wsiąść na miotłę - zaśmiała się.
- To moja strategia na wyeliminowanie przeciwnika, którym się stałaś - puścił oczko, a dziewczyna wydała z siebie głośny śmiech, który dla Gryfona był jak muzyka dla uszu. - Jak się czujesz?
- Prawie nic nie czuje, może to i lepiej - odpowiedziała, pozbawiając cukierka z papierka i wsadzając go do buzi.
- Mam nadzieje, że szybko dojdziesz do siebie - powiedział z chyrtym uśmieszkiem.
- Boooo? - zapytała, marszcząc brwi.
- Bo nie mogę się doczekać aż ja skopie ci tyłek na meczu - zaśmiał się, mażąc policzek Esterii toffi, które właśnie jadł.
- Zamorduje cię - powiedziała i ochlapała George'a sokiem dyniowym, który jej przyniósł.
- Teraz ci odpuszczę, ale poczekaj aż wydobrzejesz, wtedy źle skończysz - odgryzł się wycierając ubrania ścierką.
- Jak bardzo źle? - zapytała czując jak jej poliki zaczynają palić od czerwieni, przez jej głowę przeszły sprośne myśli.
Rumieńce nie umknęły jego uwadze. Gryfon nachylił się nad dziewczyną, kładąc dłonie po oby jej stronach. Ich twarze dzieliły teraz milimetry. George musnął ustami jej policzek, a następnie przeniósł je na ucho.
- Tak, że nie będziesz mogła wstać - wyszeptał, a dziewczynę przeszedł przyjemny dreszcz na dźwięk wypowiedziach słów. Nie miała nic przeciwko, aby słyszeć takie słowa częściej z ust ukochanego.
***Szczęście Esterii nie trwało długo, gdy na lunchu zauważyła nagłówek Proroka Codziennego, a wraz z nim dużą fotografię Dolores Umbridge, uśmiechającej się szeroko i mrugającej powoli.
- Mam ochotę skoczyć z wieży - odezwała się poirytowana, nie myśląc już o posiłku przed nią.
- Avadą będzie szybciej - odpowiedziała Ingrid nalewając sobie herbaty.
- To jest jakiś absurd, Knot specjalnie ją umieścił tu, aby kontrolowała cały Hogwart włącznie z nauczycielami - westchnęła ciężko.
Nagle na swoim ramieniu poczuła dłoń i odwróciła się. Nad nią stał uśmiechnięty George Weasley we własnej osobie. Dziewczyna od razu poczuła się lepiej, nadal jednak będąc zdenerwowana faktem, który dopiero co przeczytała w gazecie.
- George - wstała, witając Gryfona krótkim pocałunkiem w usta. - Czegoś potrzebujesz?
- Potrzebuje towarzystwa mojej dziewczyny - odpowiedział radośnie i usadowił się obok przy stole, z czego kilku ślizgonów nie było zadowolonych. - Była już u was landryna?
- Niedługo mamy pierwszą lekcję w tym dniu, z McGonagall. U was już była? - zapytała, unosząc brwi.
- Dopiero co, przed lunchem - powiedział George. - Zaklęcia.
- I jak było?
George wzruszył ramionami.
- Nie było tak źle. Umbridge czaiła się w kącie robiąc jakieś notatki. Wiesz, jaki jest Flitwick, potraktował ją jak gościa, nie przejmował się chyba wcale. Nie powiedziała wiele. Zadała Alicji kilka pytań na temat tego, jak zazwyczaj wyglądają lekcje, Alicja powiedziała jej, że są naprawdę świetne, i tyle.
Na dźwięk imienia Gryfonki dziewczyna zacisnęła zęby.
- Dobrze, że nie przyczepiła się do Flitwick'a, zazdroszczę mu czasem tej cierpliwości.
- A na mnie gadasz, że to ja jestem narwany - powiedział George, szturchając Esterie w żebra łokciem, na co zasyczała z bólu. - Przepraszam! Zapomniałem, że teraz jesteś kaleką.
- Znowu chcesz pachnieć dynią? - zapytała, łapiąc za pucharek i zbliżając go do chłopaka.
- Ani mi się waż, bo dam ci Gigantojęzyczne Toffi - zagroził, łapiąc dziewczynę w pasie i przybliżając delikatnie do siebie.
Oboje jeszcze chwile droczyli się na lunch'u orientując się po czasie, że zostali zupełnie sami przy stole Slytherinu. Prędko pobiegli do swoich sal na zajęcia.
Profesor McGonagall wmaszerowała do sali, nie pokazując najmniejszych oznak tego, że wie o profesor Umbridge. W klasie panował gwar, tym razem zajęcia odbywały się z krukonami.
- Wystarczy - powiedziała i natychmiast zapadła cisza. - Panie Pucey, uprzejmie proszę przyjść tutaj i rozdać prace domowe. Panno Roresk, proszę wziąć kilka lusterek i rozdać je każdemu.
- Khem, khem - odezwała się profesor Umbridge, stosując ten sam głupi cichy kaszel, którego użyła, aby przeszkodzić Dumbledore'owi pierwszego wieczora tego semestru.
Profesor McGonagall zignorowała ją. Pucey rzucił na ławkę przed Esterią jej wypracowanie i posyłając zawistne spojrzenie. Wzięła w rękę wypracowanie i z dumą obserwowała duże "P" w prawnym górnym rogu.
- Dobrze zatem, wszyscy słuchajcie uważnie... Większości z was w zeszłym roku udało się sprawić, że wasze myszy zniknęły. Nadszedł czas, aby zając się o wiele trudniejszym tematem. Dzisiaj będziemy...
- Khem, khem - powtórzyła profesor Umbridge.
- Tak? - spytała profesor McGonagall, obracając się. Jej brwi zbliżyły się do siebie tak, że zdawały się formować w jedną, długą, groźną linię.
- Zastanawiałam się właśnie, pani profesor, czy otrzymała pani moją notkę, mówiącą o dacie i godzinie inspe...
- Tak słyszałam o pani inspekcjach od innych nauczycieli, w przeciwnym razie spytałabym, co pani robi w mojej klasie - przerwała jej profesor McGonagall stanowczo, odwracając się plecami do profesor Umbridge. Wielu uczniów wymieniło radosne spojrzenia. - Tak jak mówiłam, dzisiaj będziemy ćwiczyć o wiele rzeczy, a dokładnie transmutacje ludzką. Jak wiecie, ludzka transmutacja...
- Khem, khem.
- Zastanawiam się - powiedziała profesor McGonagall, z zimną furią odwracając się do profesor Umbridge - jak ma pani zamiar uzyskać obraz moich zwykłych metod nauczania, jeśli dalej będzie mi pani przerywać? Widzi pani, na ogół nie pozwalam mówić ludziom, kiedy ja mówię.
Profesor Umbridge wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Nie odezwała się, ale rozprostowała pergamin w swoim notatniku i z wściekłością zaczęła na nim bazgrać. Zupełnie nie przejmując się tym profesor McGonagall zwróciła się ponownie do klasy.
- Transmutacja ludzka jest niebywale trudną do opanowania sztuką. Waszym zadaniem będzie zmiana koloru własnych włosów na fioletowy, dlatego otrzymaliście lusterka. Zajmiemy się najpierw zaklęciami, pod koniec lekcji zobaczymy, czy uda wam się zmienić kolor włosów.
Pod koniec lekcji tylko trzem osobom udało się w małym stopniu zmienić kolor włosów. Wśród nich byłą oczywiście Esteria. McGonagall poprosiła dziewczynę, aby została po zajęciach.
- Od jak dawna uczy pani w Hogwarcie? - spytała profesor Umbridge, gdy klasa pakowała już swoje rzeczy.
- W grudniu minie trzydzieści dziewięć lat - powiedziała szorstko profesor McGonagall, zatrzaskując torebkę.
- Bardzo dobrze - oznajmiła - otrzyma pani wyniki inspekcji w ciągu dziesięciu dni.
- Już nie mogę się doczekać - odparła profesor McGonagall zimnie obojętnym głosem i ruszyła w kierunku drzwi. - Esterio usiądź, proszę.
Gdy Umbride opuściła salę McGonagall pomasowała się po skroni.
- Chodzi o moje wypracowanie? - zapytała Esteria.
- Absolutnie nie wypracowanie było jednym z najlepszych, chciałam zapytać, czy ktoś w twojej rodzinie był animagiem lub z łatwością przychodziła mu transmutacja ludzka?
- Wiem, że dziadek... - przerwała patrząc na reakcję nauczycielki, jednak ta wydawała się nie wzruszona, co zdziwiło Esterie. - Dziadek potrafił transmutować się w innego czarodzieja.
- Przejawiasz wysokie zdolności - stwierdziła profesor - Mam nadzieje, że utrzymasz, a może nawet i jeszcze bardziej przyłożysz się do przedmiotu uzyskując wybitny. Masz już pomysł na to, co będziesz robić w przyszłości?
- Chce zostać aurorką - odpowiedziała pewnie.
- Ten zawód wymaga uzyskania wyniku wybitnego lub chociaż powyżej oczekiwań z zaklęć, obrony przed czarną magią, transmutacji, zielarstwa i eliksirów. Jak radzisz sobie z tymi przedmiotami? - zapytała, patrząc wnikliwie na Esterię.
- Wszystkie mam powyżej oczekiwań, ale w tym momencie martwię się mocno o obronę przed czarną magią. To właśnie ten przedmiot jest najbardziej kluczowy - westchnęła.
- Jesteś sprytna, na pewno coś wymyślisz - odpowiedziała McGonagall i Esteria mogła przysiąc, że widziała na jej twarzy delikatny uśmiech. - To wszystko, możesz iść.
- Dziękuje pani profesor - odpowiedziała, uśmiechając się do nauczycielki i kierując się do wyjścia.
- Panno Grindelwald jeszcze jedno - powiedziała profesor, gdy Esteria już otwierała drzwi od klasy. - Niech uświadomi pani panów Weasley, że profesor Umbrigde przygląda się ich wynalazkom i niedługo może ich zakazać.
Teraz McGonagall wywołała ogromne zdziwienie w Esterii. - Uświadomię, ale wątpię, że to ich powstrzyma.
- A to akurat nic nowego - odpowiedziała z lekkim przekąsem.
Cieszyła się, że kolejny nauczyciel w Hogwarcie docenił ją za umiejętności, jaki posiada. Po raz kolejny tego dnia Esteria miała uśmiech na twarzy.
- Może ten rok wcale nie będzie taki zły - pomyślała, kierując się na kolejną lekcje.
CZYTASZ
W pułapce pochodzenia - Esteria Grindelwald • George Weasley
FanfictionEsteria Grindelwald to potomkini największego czarnoksiężnika w historii całego świata. Przez swoje owiane złą sławą nazwisko dziewczyna nie ma wokół siebie nikogo oprócz rodziców. Wszyscy pałają do niej strachem i nieufnością. Po wywołaniu tragiczn...