Rozdział 16

729 54 1
                                    

Dziś mały bonusik, dwa publikuje dwa rozdziały.

***

- Genialne! - krzyknął George.

- Myśleliśmy już wcześniej nad tym. - odparł George.

- Georgie, chyba stworzyliśmy diabła.

- Nie pochlebiajcie sobie, od zawsze nim byłam.

Całą trójką siedzieli właśnie w tajnym pomieszczeniu bliźniaków. To jedyne miejsce, gdzie Ester mogła odpocząć od wrzasków podniecenia wszystkich uczniów z okazji nadchodzącego Balu Bożonarodzeniowego.

- Musimy w końcu kogoś zaprosić Georgie.

- Ja się nie martwię, mam taki urok, że żadna mi nie odmówi.

- Jakbym słyszała swojego ojca. Jest takim samym narcyzem.

- Czyli twierdzisz, że jestem jak syn najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie. Ester nie wiedziałem, że potrafisz prawić komplementy. - odpowiedział, a Fred właśnie zawijał się ze śmiechu.

- Jesteś idiotą Weasley.

- Ale za to jakim przystojnym.

- Dobra mam dość. Wychodzę, bo jeszcze twój narcyzm przejdzie na mnie.

- Zaprosiłaś już Pottera? - zapytał Fred, uśmiechając się pod nosem.

- Z tego, co obserwuje, to czai się na Cho Chang. - odpowiedziała.

- Co znaczy, że nie masz nikogo? - zapytał George.

- Mam, siebie. - odpowiedziała.

- Chyba faktycznie się zaraziłaś. - powiedział George, na co dziewczyna po raz kolejny chciała sprzedać mu kuksańca, ale wyprzedził ją i złapał za ręce.

- Puszczaj Wesaley, bo źle skończysz.

- Chciałbym to zobaczyć. - powiedział przybliżając, się do jej twarzy. Znów spojrzała w te intensywnie czekoladowe oczy.

- Ej gołąbki! - odezwał się nagle Fred. - Pamiętajcie, że jutro musimy zacząć warzyć eliksir miłosny. Musi być gotowy jeszcze przed balem, bo wtedy będzie na niego największy szał.

George puścił Esterie, pozostawiając na nich przyjemne ciepło.

- Do jutra! - powiedziała i udała się do wyjścia.

- Cześć! - krzyknęli równocześnie rudzielce.

- Czy mi się wydaje, czy Ester ci się podoba? - zapytał Fred, patrząc wnikliwie na brata.

- Wydaje ci się, bo tak się składa, że między mną a Alicią chyba kwitnie. Ester jest ładna, ale nie myślę o niej w ten sposób.

- Na razie. - mruknął Fred.

***

W tym czasie Ester kierowała się w stronę biblioteki, aby zajrzeć do działu ksiąg zakazanych. Nie mogła powstrzymać się przed zagłębieniem wiedzy na temat czarnej magii. Nie chodziło jej o używanie tych zaklęć przeciwko innym celowo. Wolała profilaktycznie mieć wiedze na ich temat i w tym przypadku zgadzała się z profesorem Moodym. Wroga trzeba znać od podszewki.

Usiadła w kacie biblioteki, aby nikt nie przyglądał się, co dokładnie czyta. Wtedy chyba zaszedłby na zawał, że wnuczka Gerelta Grindelwalda poszerza wiedze na temat czarnej magii. W książce były dokładne opisy zaklęć. Oprócz trzech głównych niewybaczalnych dojrzała jeszcze inne, o których nigdy nie słyszała.

- Levicorpus, Protego Diabolica, Szatańska Pożoga. - czytała w myślach zaklęcia.

Jej spokój przerwał zasiadający obok Diggory. Esteria szybko schowała książkę za swoje ramie i spojrzała na chłopaka.

- Diggory? Co tu robisz?

- To, co się robi w bibliotece.

- Aleś ty błyskotliwy, jakoś nie widzę, żebyś trzymał jakąkolwiek książkę. No i nie przysiadałbyś się do mnie bez powodu. Co cię sprowadza?

- Tak, masz racje nie, dosiadłem się przypadkiem. - zaczął chłopak. - Chciałem zapytać o twoją przyjaciółkę Ophelie.

- A co z nią?

- Ma już może partnera na bal?

- Z tego, co wiem to nie, chcesz ją zaprosić?

- Myślałem nad tym. Nie chce natomiast się narzucać.

- Zapytaj ją, to przecież nie jest narzucanie się. Ophellia wzdycha do ciebie, więc wątpię, że odmówi.

- Naprawdę?

- No już Diggory, idź i ją zaproś, nie będę ci opowiadać ckliwych historii na twój temat z naszego dormitorium, bo już mam i tak serdecznie tego dosyć.

- Dzięki Ester. Faktycznie nie jesteś taka zła, jak mówią.

- Och jak miło. - powiedziała sarkastycznie. - Idź lepiej, bo załatwię jej kogoś, zanim zapytasz.

Po godzinie opuściła bibliotekę, odkładając książkę na miejsce. Udała się na zajęcia z transmutacji, musiała trochę podnieść oceny z tego przedmiotu. Nie żeby szczególnie zależało jej na nauce, ale na zostaniu aurorką już tak. Jej ojciec zrezygnował z tej posady. Wiadomo - nazwisko, nie chcieli mieć potomka Grindelwalda w Ministerstwie Magii, wtedy jeszcze o Grindelwaldzie i jego zbrodniach było głośno. Esteria natomiast była bardziej zawzięta niż jej ojciec. Wiedziała, że będzie musiała sporo zapracować u innych na zaufanie. A do tego jeszcze długa droga.

- Żeś mnie załatwił dziadku. - powiedziała do siebie, idąc przez hol.

- Nie dość, że wariatka, zdrajczyni krwi to jeszcze gada do siebie. - powiedziała z pogardą Marcella, pod salą do transmutacji.

- Nie dość, że fałszywa to jeszcze próbuje uzdrawiać swoje ego, komentując innych. - Esteria nie zamierzała tak łatwo dać się Strisk.

Wszystkie oczy z roku w tym bliźniaków zwróciły się ku kłócącym się dziewczynom.

- Co ty sobie myślisz Grindelwald? Że poskromisz cały Slytherin i zarazisz wszystkim cukierkowym życiem, gdzie każdy czarodziej akceptuje szlamy?

- Widzisz, ja przynajmniej mam jakieś ambicje, z tego, co wiadomo Slytherin, cenił te cechę. Od ciebie najwidoczniej oczekiwał płytkości. Nawet trochę mi cię szkoda.

Uczniowie z holu wydali z siebie głośne przeciągnięte ,U'. Tylko bliźniacy chichotali się pod nosem. Ophelia i Ingrid próbowały pociągnąć Esterie do siebie, znali Marcelle i wiedzieli, że dziewczyna jej nie odpuści.

- Ty przebrzydła gnido! Poczekaj tylko! - krzyknęła Strisk i wyjęła różdżkę.

Esteria nie próżnowała, rzuciła torbę na podłogę i również wyjęła różdżkę. Przesunęła Ingrid i Ophelie zaklęciem, aby nie były w zasięgu Marcelli. Nie skupiała się już na niczym oprócz ruchów przeciwniczki.

- Levicorpus! - krzyknęła Strisk.

- Protego Duo! - odpowiedziała Esteria, skutecznie zatrzymując zaklęcie. Natychmiast po nim rzuciła kolejne — Drętwota!

Marcella odleciała w tył, przewracając się na ziemie.

- Co tu się dzieje?! - w holu stanęła profesor McGonagal. - Grindelwald! Wyjaśni mi to pani łaskawie?

- Ta wariatka chciała mnie zabić. - krzyknęła Marcella, wstając i otrzepując się z kurzu.

- Nieprawda! To Strisk ją zaatakowała! - powiedział jeden ze Ślizgonów. Esteria cieszyła się, że ktoś z jej domu wstawił się za nią.

- Pani Strisk? To prawda?

- Ależ skąd pani profesor!

- W takim razie obie panie nauczą się szanować podczas szlabanu. Dziś o osiemnastej chce panie widzieć w sali od transmutacji. A teraz proszę na lekcję.

- Dobre to było. - powiedział jej do ucha George.

- Świetnie walczysz. - dodał Fred. - Mina Strisk potraktowanej Drętwotą była bezcenna.

- Dzięki. - odpowiedziała zaskoczona, nigdy nikt oprócz Dumbledore'a i Flitwicka'a nie pochwalił jej umiejętności. Było jej miło.

Reszta lekcji przebiegła w spokoju, bliźniacy tylko ciągle zachwycali się nad zdolnościami Esterii. Nadszedł koniec lekcji. Esteria spakowała rzeczy i razem z dziewczynami chciała opuścić salę, lecz zatrzymała ją profesor.

- Grindelwald, zostań na moment.

- Pani profesor, przepraszam za to, co zaszło przed lekcją. Broniłam się, to przecież nie jest zakazane.

- Nie Esterio, nie jest. Dlatego cofam twój szlaban. Nie chce, żeby sala wyglądała gorzej po waszej wizycie tutaj, a widze, że nie pałacie do siebie sympatią z panną Strisk. Powiem jej, że wysłałam cię na szlaban do pana Flich'a. A teraz idź, masz dodatkowe zajęcia z profesorem Flitwick'iem, chyba nie chcesz się spóźnić, bo widze, że zajęcia ci służą.

Esteria była w szoku, nie sądziła, że McGonagal stanie w pewien sposób po jej stornie.

- Pani profesor... dziękuje. To miłe co pani powiedziała. - odpowiedziała z uśmiechem.

- Do zobaczenia na następnych zajęciach. - odpowiedziała profesor, próbująca ukryć uśmiech.

W pułapce pochodzenia - Esteria Grindelwald • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz