Rozdział 25

666 45 3
                                    

- Powiesz jej w końcu czy ja mam to zrobić za ciebie? - zapytał Fred, gdy wracali ze skrzydła szpitalnego.

- Fred, daj spokój.

- Naprawdę cię nie rozumiem bracie. - westchnął ciężko.

- Ja siebie tez nie.

- Za tydzień są walentynki, wykorzystaj to, a nie tylko gapisz się na nią jak głupek.

- Ale lubię się na nią gapić. - powiedział z szelmowskim uśmiechem, a potem widział tylko, jak wielka poduszka rzucona przez brata, zmierza prosto w jego twarz.

- Jesteś durny.


***


- Miłości czaaaaas! - śpiewała Ophellia, wirując tanecznie po dormitorium.

- Merlinie zabij mnie, nie mogę już tego słuchać. - powiedziała zrozpaczona Ingrid przysłaniając uszy poduszką.

Nadszedł dzień walentynek. Przed jednych znienawidzony, a drugich uwielbiany. Esteria miała do niego neutralne podejście, chociaż musiała przyznać, ze widywanie za każdym rogiem pary wpychającej sobie języki do gardeł, potrafił być co najmniej odstraszający. Ona nigdy nie świętowała tego dnia, powód był prosty — nie miała z kim. Ophellia zaproponowała, że mogą wybrać się we czwórkę razem z Cedrik'iem do Hogsmade na ciepłą herbatę.

- Zgoda, ale jeżeli będziecie zachowywać się, jak te pary na korytarzach, to zwymiotuje wam do filiżanek. - powiedziała Esteria, na co Ingrid skinęła głową dając do zrozumienia, że zrobi dokładnie to samo.

- Och no dobrze! Spędzimy po prostu pierwszą godzinę razem, a potem każda pójdzie do swojej drugiej połówki.

- Mów za siebie Opi. - odpowiedziała dziewczyna.

- Chcesz powiedzieć, że nadal nie powiedziałaś Weasley'owi o swoich uczuciach?

- Nooo... nie, jeszcze nie.

Przyjaciółki spojrzały na Esterie i w tym samym czasie skrzyżowały ręce na wysokości piersi.

- Ester, im szybciej mu powiesz, tym lepiej.

- Wiem. - westchnęła ciężko. - Wiem.


Szli we czwórkę w stronę Hogsmade. Było już ciemno. Śnieg już powoli topniał, chociaż i tak dość późno zaczął, jak na luty. Dotarli do herbaciarni pani Puddifoot i zajęli jeden ze stolików. Wszystko było tam wypełnione czerwonym i różowym kolorem. W kształcie serca było tam dosłownie wszystko balony, serwetki, filiżanki, a nawet kanapa, na której siedziała z Ingrid. Brakowalo, tylko żeby sama herbaciarnia zmienia się na ten kształt.

Cała czwórka rozmawiała w najlepsze na różne tematy. W pewnym momencie Esteria spojrzała na trzymających się za ręce Ophellie i Cedrika. Ta dwójka bardzo miła się ku sobie. W ich oczach było wiać miłość i wzajemną troskę. Ciągle na siebie spoglądali i posyłali uśmiechy. Cieszyła się, że jej przyjaciółka jest szczęśliwa. W głębi duszy bardzo chciała być na jej miejscu, lecz nie z Cedrikiem a pewnym rudzielcem.

W końcu Ingird i Esteria uznały, że zostawią zakochaną parę samą i pozwolą jej cieszyć się swoją obecnością. Pożegnały się z przyjaciółką i Puchonem.

- To, co robimy? - zapytała Ingird.

- Chyba wracamy. Nic tu po nas, jako singielki, zaraz się porzygam od tego różu i czerwieni. Wystarczy mi tych kolorów na cały rok.

Szły uliczkami Hogsmade, zmierzając w stronę zamku. Nagle Esteria poczuła niesamowitą ochotę na coś słodkiego. Te dni dawały się we znaki. W oddali zobaczyła sklep z szyldem McBloom & McMuck.

- Ingrid idź, dogonię cię. - powiedziała do przyjaciółki, na co ta skinęła głowa i ruszyła dalej.

Esteria weszła do sklepu, rozglądając się po półkach. Nie wiedziała do końca, na co ma ochotę. Zatrzymała się przed półką ze świeżo wyciskanych sokami pomarańczowymi.

- Czy to jest jakiś sygnał, czy o co chodzi? - powiedziała do siebie pod nosem, myśląc, że nikt jej nie słyszy. W końcu wyciągnęła rękę po sok.

- Jaki sygnał? - ktoś powiedział jej do ucha.

- Merlinie! - krzyknęła, kładąc dłoń na wysokości serca. - George trzasnę cię.

- Jestem Fred.

- A ja pani Norris.

- Pewnie masz dużo pcheł.

- Co tu robisz?

- Szukałem ognistej, dzisiaj jakoś szczególnie mam na nią ochotę. Nie chce mi się oglądać wszędzie całujących się par. Nawet Fred się tym zaraził. - zatrzymał wzrok na rękach dziewczyny, które trzymały sok pomarańczowy. - A ty? Bo chyba widzę, że też jesteś spragniona.

- Taaaa, chociaż sądziłam, że bardziej zasłodzić się dzisiaj nie można.

- Mam pomysł. - wypalił nagle George, a jego twarz wyrażała, jakby właśnie wpadł na coś genialnego. - Skoro oboje mamy dosyć każdej przylepy dookoła to schowamy się przed nimi. Poza tym i tak nie wypije tego sam. - powiedział, wskazując butelkę, którą trzymał w ręce.

- Tajne pomieszczenie?

- Lubię twoja błyskotliwość.

Dziewczyna poczuła, że zaczyna się rumienić, więc skierowała się do kasy, aby zapłacić na napój. George zapłacił za jedną butelkę ognistej i razem ruszyli w stronę zamku. Po drodze bliźniak postanowił urządzić sobie bitwę na śnieżki, chociaż jego ulubioną czynnością w tamtym momencie stało się wrzucanie roztapiającego się śniegu za bluzkę Esterii.

- Kiedyś, to bardzo źlee się dla ciebie skończy.

- Nie strasz, nie strasz.

W końcu stanęli przed drzwiami tajemnego pomieszczenia. George wypowiedział zaklęcie i drzwi rozsunęły się tak jak zawsze. Przepuścił Esterię i chwile później ruszył za nią, upewniając się, że nikt nie kręci się właśnie w pobliżu.

- To co? - zaczęła. - Może zrobić nam koktajle z ognistą?

- Takiego wynalazku jeszcze nie piłem.

- Dawaj to Weasley. - powiedziała, biorąc trunek od chłopaka.

Zajęła się przyrządzaniem koktajli, a George porozkładał wszystkie poduszki i koce, jakie były w pomieszczeniu na podłodze obok kanapy, aby siedziało im się wygodniej.

- Macie gdzieś jeszcze zapas eliksirów chłodzących? Nie wzięłam różdżki.

- Powinny być na drugiej półce od dołu, po prawej stronie. - odparł, dalej układając poduszki na ziemi.

Esteria podeszła do półki i wzięła dwie fiolki w dłonie, a następnie wlała je do koktajli. Ruszyła w stronę chłopaka z gotowymi trunkami i razem usiedli na przygotowanym miejscu. Jak zwykle razem bawili się świetnie w swoim towarzystwie, żartów od obu stron nie było końca.

- Wtedy Fred zamienił pluszaka Rona w ogromnego pająka, dlatego dzisiaj sika na ich widok.

- Jesteście okropni! Jak można zrobić co takiego małemu dziecku.

- Ale to Ron.

- Czasem żałuje, że ja nie mam rodzeństwa. Mama późno mnie urodziła, dlatego nie decydowali się na drugie dziecko.

- Już jedną, wyjątkowa osobę sprowadzili na świat.

George stawał się coraz bardziej wylewny w stosunku do Esterii, oczywiście nie przeszkadzało jej to. Zrzuciła to na ognistą, najwidoczniej dodawała mu więcej odwagi. Chłopak szczerzył się do niej jak opętany, a jego oczy wyglądały, jakby pływał w obłokach.

- Jesteś takim białym kwiatkiem.

Esteria zaczynała coraz bardziej dziwić się komentarzom chłopaka, bardzo jej schlebiał, ale nie rozumiała, co nagle w niego wstąpiło.

- I takie cudowne oczy jak piesek. Widziałem kiedyś takiego, w mugolskim świecie to był chyba Husky. Jesteś Husky.

- George chyba się za mocno upiłeś. - odpowiedziała rozbawiona. Bliźniak jednak nie przestawał.

Nagle padł plackiem na twarz obok Esterii i zaczął zaciągać się zapachem koca.

- Tu wszystko jest waniliowe i bzowe. Tak pięknie pachniesz. Jesteś waniliowy piesek.

Esteria podeszła do stolika, na którym przygotowywała koktajle. Wiedziała, że coś jest nie tak. Chwyciła obie otwarte fiolki i powąchała je. Zapach jednej z nich faktycznie aż mroził nozdrza, potem jednak chwyciła drugą i zamarła.

Czekolada z pomarańczą.

Właśnie przez przypadek napoiła George'a amortencją. Zebrała rzeczy, na co chłopak od razu zareagował.

- Nie odchodź mój szczeniaczku. Chce się do ciebie przytulać całą noc. Hau hau. - powiedział, idąc chwiejnym krokiem w stronę dziewczyny.

- George musimy iść do pani Pomfery.

- Ja nie kocham pani Pomfery, ja kocham ciebie. Z tobą chce zostać. Hau hau.

- Dobra faktycznie udał nam się ten eliksir. Musimy znaleźć Freda.

- Nie! On mi ciebie zabierze, ja nie chce. Jestem przystojniejszy. Zobacz, jaki jestem umięśniony.

- George błagam tylko się nie... - nie zdążyła dokończyć, chłopak już stał przed nią bez koszulki. Musiała przyznać, że jego sylwetka prezentowała się bardzo dobrze.

Za dobrze.

Zagryzła wagi. Najchętniej rzuciłaby się teraz na to jego gole ciało. Ognista plątała jej w głowie. Zdążył ją uprzedzić i sam się w nią wtulił. Biło od niego niesamowite ciepło, dziewczyna czuła jak się rozpływa. Najchętniej teraz by go pocałowała, ale nie chciała robić tego, gdy George jest pod wpływem eliksiru miłosnego.

- Idziemy! - rozkazała i wyprowadziła chłopaka za rękę. Kierowali się do wieży Gryfonów. Modliła się, aby Fred tam był. Idąc przez korytarze napotkała mnóstwo twarzy zadziwionych, na widok półgołego Weasley'a i Esterii czerwonej jak burak.

- To moja kochana dziewczyna! Najcudowniejsza, najukochańsza, we wszystkim mi pomaga.

- George, przymknij się błagam, bo wszyscy patrzą.

- Niech wiedza, jaka mam cudowną dziewczynę.

Dotarli pod wieże. Próbowała wyciągnąć od George'a hasło, ale ten uparcie się droczył.

- Hasło brzmi Husky.

- Merlinie ratuj. - westchnęła. Uznała, że musi sięgnąć innych środków. - Jeśli podasz mi hasło, to cię pocałuje.

- Ha! Slytherin ssie. - wręcz wykrzyczał w pośpiechu, a Esteria spojrzała na niego z wyrzutem. Drzwi otworzyły się.

Wślizgnęli się razem do Pokoju Wspólnego. Zobaczyła Freda siedzącego na kanapie.

- Fred! - krzyknęła, a wszyscy obrócili się w ich stronę, otwierając szeroko oczy. Nigdy nie widziała tak wściekłej twarzy Spinnet. - Fred! Mamy problem.

W pułapce pochodzenia - Esteria Grindelwald • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz