Rozdział 2.

264 30 3
                                    

Aiden

Trzymałem ją w ramionach. Kruchą i bladą.

- Julie...

- Aiden, zostaw ją już- chlipnęła Kate- ona...odeszła.

- Nie!- krzyknąłem- Nie pieprz bzdur!

- Den- zaczął Will- już nic nie zrobisz. Julie umarła- powiedział załamanym głosem.

- Nie...nie..NIE! Wynoście się stąd! I zabierzcie stąd tego oblecha- warknąłem i kopnąłem butem Gerana.

- Aiden, nie...

- Co nie?! Co kurwa, znowu nie?!

- Musisz się ogarnąć chłopie- powiedziała Ally.

- A ty?!- syknąłem- jak ty się czułaś, kiedy dowiedziałaś się, że Lucas, został zabity w szpitalnej łazience? Bo z tego co wiem, chodziłaś i zachowywałaś się jak po prochach. Więc, do cholery, nie pieprz mi tu o ogarnięciu się!

- Aiden..- Kate próbowała mnie uspokoić, żebym nie powiedział za dużo.

Allyson stała tylko i patrzyła się na mnie ze łzami w oczach i nienawiścią. Zraniłem ją, zdawałem sobie z tego sprawę, ale ja sam czułem się jak gówno w tym momencie.

Nic już nie miało dla mnie znaczenia.

Nic.

- Co znowu?- krzyknąłem- Zostawcie nas samych i zajmijcie się nim! No już!

Widząc złość w moich oczach, zabrali się i wyszli. Brat Gerana, Gareth ledwo trzymał się na nogach, ale z pomocą Kate i Allyson, wyszedł równo, za Williamem ciągnącym Liama.

Rodzice Julie, jak mi się zdawało, nie mieli zamiaru wyjść, lecz widząc moją zbolałą minę, kiwnęli mi zrozumiale głową i wyszli.

Do cholery oni żyją?! Podobno Egida ukrywali się tyle lat, a później ślad o nich zaginął. Bezapelacyjnie stwierdzono, że zginęli, ale....przecież nie mieli dowodów na to, nawet nie znaleźli ich ciał. Teraz to wydaje się bardziej autentyczne.

Zostaliśmy sami.

Obiecałem sobie, że się nie popłaczę. Bylem tego pewny, choć to żaden wstyd. Jednak nigdy tego nie robiłem i nie miałem zamiaru. To, że nigdy nie ryczałem jak baba, nie świadczy o moich uczuciach.

A one odeszły, wraz ze śmiercią mojej blondynki.

-----------------------------------------------------

Kate

Zostawiliśmy go sami.

Nie wierzę...Nie wierzę, że ona...odeszła. W dalszym ciągu nie mogę sobie z tym poradzić, jednak...Julie nie chciałaby żebyśmy się załamywali. A ja tak jak bardzo ją kocham, tak uszanuję to, co zawsze mi powtarzała.

Chciałaby, żebyśmy byli silni i patrzyli na przód.

Moja przyjaciółka, moja Julie, chciałaby dla nas jak najlepiej.

- A więc...- zaczęła kobieta- jesteście przyjaciółmi naszej córki?

Pokiwałam głową w imieniu wszystkich.

- Przepraszam nie przedstawiłam się. Nazywam się Cambrille Egida, a to mój mąż Sorens Egida. Jesteśmy rodzicami Althei, znanej wam jako Julie.

- Przepraszam, że o to zapytam- zaczęła Allyson- ale nie przejmujecie się, że wasza córka...nie żyje? Obeszło was to, jakby ona...żyła.

- Bo tak jest- powiedział mężczyzna.

- Co?

- Nasza mała Althea nie umarła. Ona po prostu przeżywa podróż astralną. Szuka właściwej drogi, ale żyje, choć może to wyglądać inaczej.

- Nie rozumiem..- zaczęłam.

- Althea jak pewnie wiecie jest wyjątkową wojowniczką. Jest rzadką dziedziczką Ateny. A jej wyjątkowość, daje jej dar, dzięki któremu nie może umrzeć.

- Ale jak to? Nigdy o tym nie słyszałam...

- Bo tak naprawdę nikt o tym nie ma pojęcia. Nie byliśmy z nią, kiedy dorastała- matka Julii spuściła wzrok- ale wiemy o każdym jej kroku. Mamy swoje źródła. Ukrywaliśmy się dla dobra wszystkich, a przede wszystkim dobra naszego dziecka. Wiemy też, że zdarzały jej się "małe" niekontrolowanie mocy. Kilka razy użyła jej, choć tak naprawdę nie mogła się przyznać, że pochodzi od niej. I właśnie ten jej dar, zabezpiecza ją przed śmiercią. Tworzy swego rodzaju tarczę. Ona sama jest tarczą, dlatego Atena tak bardzo starała się, żeby to nasza mała dziewczynka, została jej następczynią.

Patrzyliśmy w osłupieniu, to na nią to, na jej męża.

- Jednak jest jedna rzecz, na którą nikt nie ma wpływu, tylko ona sama. Przemiana. Tylko ona może zakończyć jej żywot- spojrzeli po sobie ze zbolałymi minami.

Chciałam jeszcze zadać kilka pytań, kiedy zjawił się Will i nam przerwał.

- Już. Załatwione z Geranem. A ty, jak się czujesz?- zapytał Garetha, który opierał się o auto ze skrzywioną miną.

- Tak jakby mnie przejechał walec. Okropnie...- jęknął i złapał się za pierś.

- Wracasz z nami. Camille się nim zajmie- spojrzał na nas.

Potaknął na znak zgody, krzywiąc się z bólu.

- A więc, Julie...przykro mi, że....

- ... żyje, Will - zakończyła za niego Allyson.

- Co?! Nie wiem czy znasz powagę sytuacji, ale to nie czas na...

- Durniu, nie wygłupiam się z takich rzeczy!- warknęła- ona żyje!

Spojrzał po każdym z nas, aż zatrzymał się na jej rodzicach. Pokiwali głowami.

Will westchnął z ulgą. I przetarł czoło.

- Ale jak to możliwe...sam widziałem jak...

- To już nie istotne. Idź po Dena. Musi wiedzieć zanim całkowicie straci nad sobą kontrolę i zamknie się w sobie. Wiesz przecież jaki on jest.

Will pobiegł w stronę domu, a my analizowaliśmy wszystko dokładniej.


Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz