Rozdział 6.

238 33 3
                                    

Julie

Odkąd pojawiła się Atena, miałam mętlik w głowie. Jedna część mnie walczyła, zaś druga dzielnie odpierała atak i nie zamierzała wracać. To było cholernie uciążliwe, w dodatku, że towarzyszyła temu nieprzyjemnie bolesna udręka, związana z bólem.

Miałam straszną ochotę znaleźć się wśród moich przyjaciół. Jednak obawiałam się konfrontacji z Aidenem. Może i on zapomniał o wszystkim, lecz ja nie mogłam. Nie mogłam zapomnieć to jak mnie potraktował. Nie dał mi wytłumaczyć i założył, że zdradziłam go, choć do tego nie doszło. I nie dojdzie.

Poza tym, moi rodzice....Bałam się, że to tylko moje pieprzone wyobrażenie, że tak naprawdę ich nie ma. Tak jak dotychczas myślałam. Siedemnaście lat.

Zastanawiałam się, skąd oni w ogóle się tam wzięli? Gdzie przebywali wcześniej? Skąd w ogóle wiedzieli, gdzie nas szukać?

A co najważniejsze....Czy to naprawdę oni? Anie tylko moje marzenia...i nadzieja.

Cholernie się bałam konfrontacji zarówno z nimi jak i z brunetem. Dotychczas "moim", ale jedna mała pomyłka, pozwoliła mi w to zwątpić. Czy aby na pewno, dalej mogę go nazywać swoim chłopakiem? Zdaję sobie sprawę i wiem, że zdrada najbardziej boli, lecz zwątpienie i niewierność, w tym wypadku jest najgorszą zdradą dla drugiej osoby, tym bardziej, że ja tego nie zrobiłam, ale on tak.

Każdy człowiek popełnia błędy, jednak nie każdy potrafi je wybaczać. Ja należę do tych osób, którym ciężko to przychodzi. Zdecydowanie.

Więc, co ja mam teraz zrobić? Myślę o spotkaniu, a ja nawet nie mam pomysłu jak się stąd wydostać. I nie mam pewności, że kiedykolwiek mi się to uda.

A przecież czas się kończy...

Atena wspominała mi coś o walce, którą sama muszę stoczyć i wygrać.

Przecież, ja nawet nie wiem, jak się do tego zabrać- jęknęłam.

Myślałam tylko o tym, jak się zachowam, kiedy ich zobaczę. Co poczuję, kiedy po tylu latach spotkam się z rodzicami. Kiedy znajdę się obok Aidena.

Myślałam o tym intensywnie w szczególnym skupieniu. Tylko to mi zostało. Myśleć.

Nieoczekiwanie stała się rzecz, od której zmroziła mnie krew. W zasięgu mojego wzroku ukazała się śnieżnobiała, rażąca kula światła. Jej blask był, niemalże bolesny. Jednak coś mnie do niej ciągnęło. Stanowczo i z siłą.

Co jest?

Kula zaczęła się powiększać i rosnąć, wraz z moim przybliżaniem się do niej. Nie chciałam tego, ale ta walka była już góry przesądzona. Oczywiście, nie na moją korzyść.

Kula stawała się do tego stopnia wielka, że kiedy byłam niemożliwie blisko niej, prawie się z nią stykając, nagle jakby..pękła i światło oślepiło wszystko dookoła. Pochłonęła mnie i wszystko, co znajdowało się wokół mnie, czyli... nic. Pustkę.

I wtedy...otworzyłam oczy....uchyliłam ciężkie powieki...

...

... i nie byłam już w "pustce". Ja, leżałam na kanapie, a na sobie czułam kilka par oczu. Tak mnie to przytłoczyło, że ponownie odleciałam, jednak tym razem byłam w stanie wziąć głęboki czysty wdech powietrza.

To było błogie uczucie. Po takim czasie, kiedy miałam wrażenie, ze nie żyję, wreszcie poczułam, że jest inaczej.

Wróciłam.

Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz