Rozdział 26.

228 28 1
                                    

Julie

Ćwiczyłam. Kolejny raz.

- Może trochę odpoczniesz?- zapytał Gary, wchodząc na salę.

- Może zostawisz mnie samą?

- Może dasz sobie pomóc?

- Może zrozumiesz, że sama daje sobie świetnie radę?

- Chyba żartujesz, wykańczasz się, blondyna. Nie jesteś tego świadoma, ale katując się na treningach, doprowadzasz swoje ciało do kresu wytrzymałości. Stonuj trochę, bo marnie cię widzę. Zaufaj mi, wiem co mówię.

- Możesz wyjść i dać mi w spokoju ćwiczyć?

- Czy do twojej tępej głowy dotarło, że powinnaś zrobić sobie przerwę?- wyraźnie się rozjuszył.

- Gareth, proszę cię, wyjdź i daj biednej dziewczynie w spokoju ćwiczyć....- jęknęłam poirytowana.

- Nie, wolę jednak popatrzeć- powiedział z powagą.

- Nie skorzystam, nara!

Obróciłam się do niego tyłem. Miałam zacząć robić, to, co zaczęłam, ale jego słowa mnie obudziły.

- Fajną masz tą przyjaciółkę- powiedział ni stąd ni zowąd.

Raptownie się odwróciłam.

- Słucham?

- Powiedziałem, że...

- Słyszałam, ale...chodzi ci o Kat?

- Oszalałaś? Kate jest spoko, ale ma Willa, tak samo jak Logan i Camille. Chodzi mi o tą rudą.

- Allyson?!- miałam nadzieję, ze jednak nie chodziło o nią. Nadzieja, mija się z pewnością.

- Tak, Allyson. Ładna i pyskata. Fajna dziewczyna w sumie.

- Gareth- powiedziałam błagalnym tonem- nie próbuj do niej świrować. Ona dużo przeszła, proszę. Nie karz jej znów na cierpienie. Ma i tak sporo problemów. Daj spokój...

Gdybym mu powiedziała, gdyby wiedział co ona przeszła....

- Spoko, młoda. Nie zamierzam do niej podbijać. Po prostu wydawała się wygadana i atrakcyjna, nic więcej. Nie mam zamiaru się z nikim wiązać. Poza tym fajnych masz znajomych. No może z Aidenem nie miałem czasu...się poznać osobiście, ale reszta w porządku jak dla mnie.

- Każdy tak mówił. Chodzi mi o Ally, każdy mówił "no co ty, nie zamierzam się z nią związać"- westchnęłam.- A co do czego, później wychodziło szydło z worka.

- Nie jestem "każdy", moja droga. Może jestem atrakcyjny, wysportowany i przystojny, ale mam swój umiar. Bądź spokojna- mrugnął.

- Będę, jeśli w tej chwili weźmiesz swój narcystyczny tyłek i zabierzesz go za drzwi. Ja tymczasem, wrócę do tego, co mi przerwałeś, idioto.

- Kretynko...

Nie mogę z tym chłopakiem! Ile on mnie nerwów zje?! Jest taki irytujący i denerwujący, że szlak mnie trafia!

Czułam przypływ adrenaliny i odwagi.

Czułam przypływ mieszanych uczuć.

Gniew. Złość. Irytacja. Strach. Zdenerwowanie.

Cholera jasna, czy to...

Nie, nie nie teraz!

Mam już dość!

Proszę!

Od dnia "odejścia" moich przyjaciół kilka razy miałam atak, spowodowany przemianą i uwierzcie mi, nie było to ani miłe ani... łagodne. Rodzice uspokajali mnie, że to nic takiego, nawet nauczyli mnie, co w takich momentach robić, jak się zachować. Tym "jak się zachować" było moje antidotum. Tylko one mi pomaga. A przemiana wkracza coraz to na wrażliwszy ton. Coraz łatwiej przychodzi i jest za każdym razem gorsza w skutkach.

Bałam się, cholernie się bałam. Byłam wręcz przerażona.

Nie teraz, kiedy jest ze mną Gareth. Nie mogę stracić kontroli przy nim!

- Gary, wyjdź, proszę- powiedziałam przez zęby.

- Julie, atak?- zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.

- Gareth...przynieś moje...lekarstwo.

Zaczynało się.

Wzięłam pierwszy z brzegu przedmiot i rzuciłam nim o ścianę. Z moich rąk wystrzeliło stado iskierek.

Nie wystarczyło.

Uderzyłam dłonią o podłogę, robiąc całkiem duże wyżłobienie w parkiecie.

To również nie przyniosło końca.

Podbiegłam do okna. Otwarłam je na roścież, z nadzieją, że świeże powietrze pomoże.

Kogo ja chcę oszukać?! Przecież to mi nie pomoże...Nic mi nie pomoże, jak same lekarstwo.

- Mam!- krzyknął Gareth wparowując do pomieszczenia i rzucając mi strzykawkę, którą wcześniej na zapas dostałam w pudełku od rodziców.

Swoją drogą, ten zapas kończył się z każdym dniem. Nikt nie sądził, że nadejdą tak szybko i to w takim tempie. Moje strzykawki są na wykończeniu, a ja tak bardzo ich potrzebuję. Szczególnie, kiedy "objawy" są tak nasilone.

Wbiłam igłę w szyję.

Nareszcie...- westchnęłam z ulgi.

Czułam jak po moim ciele rozchodzi się dobrze mi znane ciepło. Paliło, ale przynosiło ulgę i spokój.

Choć wydawać by się mogło, że moje "ataki" polegają na złości i wyładowaniu negatywnych uczuć, to mam również inne objawy. Nie tylko na zewnątrz pokazuję, co jestem w stanie zrobić, ale w środku, kiedy nadchodzi ten "okres", w ciele czuję ból. Cholernie paraliżujący ból, przez który nie mogę myśleć.

I choć trudno mi o tym mówić, to wykańcza mnie z każdym kolejnym bólem, spowodowanym przez atak.

Pieprzona przemiana mnie wykańcza.

- Dzięki- sapnęłam i opadłam pod ścianę.

- Widzisz? Jednak dobrze, że tu byłem- uśmiechnął się, ale mnie nie oszuka. Zmartwił się, a może nawet przestraszył.

Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz