Rozdział 10.

235 32 7
                                    

Aiden

Musiałem się trzymać.

To, co powiedziała Julie, zaraz się obudzę z tego beznadziejnego koszmaru i wszystko będzie jak dawniej.

Uszczypnąłem się, lecz niczego to nie wprowadziło. Było jak sekundę temu. Czyli cholernie. Wszystko się sypało.

Kurwa!

"Więc zrób to dla niej i dla siebie. Zakończ to w porę, za was oboje"- przypomniały mi się słowa jej matki.

Pieprzę to!

Musiałem sprawdzić, czy Julie nie żartuje, czy jej już nie zależy. Zaryzykowałem, choć tak naprawdę, nie czułem tego, co zamierzałem powiedzieć. Absolutnie.

- Wiesz, może to i dobrze- spojrzałem na jej reakcję. Nic.- Może to tak naprawdę nie powinno się zdarzyć. Twoi rodzice powinni być dla nas przykładem, przestrogą. Powinni nas uczyć. Miałaś rację, że ci nie zaufałem. Przepraszam, ale nie będę nalegał. Skoro chcesz to- przełknąłem ślinę- zakończyć. Proszę bardzo, ale myślałem, że nie jesteś tchórzem i będziesz chciała walczyć. Myliłem się, co do ciebie. Poza tym twoi rodzice mieli rację, muszę to zakończyć. Wojownicy nie mogą ze sobą być, a my robimy to wbrew woli.

Spojrzała na mnie, spod rzęs. Po chwili spuściła głowę. Nie zaprzeczała, ani nie drążyła głębiej. Po prostu oznajmiła drżącym głosem.

- Tak będzie lepiej. Dla nas obojga. Dla wszystkich.

Zamurowało mnie. Myślałem, że zrozumie, że powie, iż to żart i wcale tak nie myśli.

Cholera!

Jej twarz nic nie wyrażała. Była nijaka. Bez uczuć.

Bolało to jak cholera.

Pokładałem w niej chęć walki.

O nas.

Pomyliłem się.

To naprawdę koniec.

Wszystko runęło jak domek z kart.

Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz