Rozdział 56.

220 27 5
                                    

Aiden

Ona nie oddychała.

Nie...

Nie...

NIE!

Kurwa!

NIE!

Julie, do cholery! Nie rób mi tego, mała...

Poczułem na sobie dłoń.

- Aiden- zaszlochała Kate.

Wyszarpałem się.

- Nie mogła...

- Den- próbował do mnie przemówić William.

- Ona....nie...mogła!- warczałem.

I stało się.

Beznadziejnie samotna łza wyskoczyła z mojego oka niczym Filip z konopi, a następnie poczłapała po szorstkim policzku.

Jak baba, rozkleiłem się jak kobieta.

Moja słona łza skapnęła przypadkowo na malinowe usta. Starłem ciecz z miękkich ust, po czym położyłem głowę przy głowie dziewczyny.

Byłem gotów umrzeć.

Byłem gotów teraz, w obecności przyjaciół i rodziny popełnić zbrodnię i dołączyć do dziewczyny.

Byłem w stanie pójść z nią.

Byłem w stanie oddać życie, byleby żyła....

Byłem w stanie...- tym razem pomyślałem, a raczej byłem w trakcie, gdyż przerwało mi dziwne poruszenie.

Poczułem jakiś ruch, obok.

Ktoś złapał mnie chłodną dłonią, spojrzał fioletowymi oczyma i poruszył niemrawo ustami.

- To takich przystojniaków mają w niebie...

Podniosłem się.

Nic nie byłem w stanie wydusić. To samo przyszło. Przytuliłem ją i przestałem liczyć łzy, przestałem się bronić przed wstydem.  Liczyło się to co jest tu i teraz. Ta chwila. A łzy, które wydobywały się z moich oczu, żyły sobą, własną drogą.

- Julie...

- Aiden...nie mogę uwierzyć, że cię widzę- wyszeptała i uniosła drżącą dłoń do mojego policzka. Wtuliłem się w nią- udowodnij mi to i pocałuj tak, żebym tego nie zapomniała do końca życia. Jakbym miała jednak odlecieć na tamten świat.

- Nie mów tak!- skarciłem ją- Teraz nigdzie nie pozwolę ci odlecieć, mała. Jesteś moja i tylko moja! Na zawsze!

Pocałowałem ją, jak nigdy dotąd. Objęła mnie za kark i wtuliła swoją twarz w moją, odetchnęliśmy przytykając swoje czoła do siebie.

---------------------------------

Karetka jedna za drugą odwoziły członków Rady do szpitala. Byli niemniej wstrząśnięci, co niespokojni siłą, jaką okazała Julie. Nie zmieniło to faktu, że decyzja, która zapadła, nie podlega zmianie.

- Jak możecie być takimi egoistami, żeby karać dzieci na wygnanie. Przecież oni mają rodziny, mają swoje życie....

- Przykro  mi Lucine, znasz zasady. Od nas to nie zależy. To decyzja sprzed 500 lat. Jeśli byłoby coś, co dałoby temu kres, na pewno byśmy zareagowali, ale zasady są nieubłagane. Twoja kara również.

- Przecież to moja wina, ja powinnam ich lepiej upilnować. Mnie ukażcie, nie ich- wskazała na nas.- To przecież dzieci...

- Babciu- szepnęła sennie Julie- Nie rób tego. Tracimy czas, wiesz dobrze, że tutaj nic się nie zmieni. Mamy jeszcze 24h dla siebie. Proszę cię...Za czyny trzeba odpowiadać, a my znaliśmy konsekwencje.

Julie się rozpłakała, jednak nie chcąc, żeby ktokolwiek zauważył, wtuliła się w moją bluzę, więc okryłem ją ramionami i zamknąłem w szczelnym uścisku.

- Ekhm.- chrząknął ktoś. Obok nas, trzymając się za bok, stał Irwin, człowiek, który nas ścigał, a my przechytrzyliśmy go, jak dziecko- U góry macie swój apartament. Zabierzcie tam rodzinę i przyjaciół. Macie jeden dzień, a czas leci. Przykro mi dzieciaki, jeśli byłby sposób na zatrzymanie tego, zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy.

Pokiwałem głową, choć tak naprawdę, byłem wściekły. Na wszystkich i na wszystko.

Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz