Rozdział 5.

254 29 0
                                    

Allyson

Aiden zleciał z góry jak oparzony. "Zleciał" w sensie "zbiegł". Czym prędzej usiadł obok Juls i głaskał ją po dłoni. Zastanawiałam się co takiego mu powiedzieli, że wydaje się, nie to, że zmartwiony, to jednocześnie wkurzony i lekko zdezorientowany.

- Aiden, wszystko gra?- zapytała Kate, uprzedzając mnie.

Spojrzał tylko na nią przelotnie, pokiwał ledwie dostrzegalnie głową i odwrócił się ponownie do blondynki.

Julie wyglądała blado i kruchutko. Leżała na plecach na wznak, jednak nie oddychała. Jej czynności życiowe...wyłączyły się. Włosy, nieco splątane przypominały złocistą koronę. Delikatnie różowawe usta, były lekko rozchylone. I to był jedyny kolor, jaki znajdował się na jej bladziutkiej buzi. Reszta pozostawała bez wyrazu. Aż żal było patrzeć.

- Kiedy ona się wreszcie wybudzi...- mamrotała czarnowłosa.

Po schodach zeszli rodzice nieprzytomnej. Spojrzeli tylko na nas z troską i współczuciem, po czym skierowali się do innego pomieszczenia. Jednak w połowie zatrzymali się na ułamek sekundy i oznajmili:

- Dajcie jej jeszcze czas. Musicie odpocząć. Za chwilę poproszę Carly, żeby przygotowała dla was pokoje. Odpoczniecie, odświeżycie się, zjecie coś i będziecie przy niej, ale wypoczęci.

Nikt nie zaprotestował. Pokiwaliśmy zgodnie głowami. Rano miała się zjawić...

Niespodziewanie drzwi trzasnęły, a w nich stanęła Camille z niewielką torbą na ramieniu.

- Miałaś być rano!- doskoczyła do niej przyjaciółka i ją uściskała.

- Potrzebowaliście mnie i znalazłam najbliższy transport tutaj. Logan pomógł mi odnaleźć to miejsce. Nie wiedziałam kompletnie, gdzie to jest, ale na szczęście udało się- westchnęła.

- Jest z tobą Logan?- zapytał szczerze zdziwiony Den.

- Tak, parkuje auto. Już jest z nim lepiej, więc koniecznie chciał pomóc. Dobra, to gdzie osoba, którą mam się zająć?

Ukazała się sylwetka Cambrille. Camille zgarbiła się nieco, na widok nieznajomej.

- Przepraszam, że się wprosiłam bez zapowiedzi. Nazywam się Camille Sorenso. Jestem przyjaciółką Julie. A pani to...?

- Mama Althei- wskazała na nieprzytomną córkę.

Camille patrzyła z szeroko otwartymi oczyma. To na nas. To na kobietę. To na Julie.

- Prze-przepraszam, ja...

- Nie przejmuj się kochanie. Chodź na górę, Gareth pewnie jeszcze śpi, ale zaprowadzę cię tam.

- Przyjechałam z chłopakiem. Czy nie będzie to....

Przerwała mi i machnęła delikatnie szczupłą dłonią.

- Przyjaciele mojej córki, są zawsze mile widziani w naszym domu. Poza tym znałam waszych rodziców, więc to także jest pretekst, żeby was gościć. Byli cudownymi ludźmi...- zamyśliła się, jednak po chwili oprzytomniała- Na górze...

I zniknęły nam z oczu.

Kobieta wydawała się sympatyczna i opiekuńcza, jak Julie. Poza tym była piękna, jak na swój wiek i mogłaby bez problemu stawać do konkursu piękności ze swoimi kształtami i wzrostem. Była niemożliwe idealna.

Chwilę później przyszła do nas kobieta imieniem Carolyn i zaprowadziła nas do swoich pokoi, podała coś do jedzenia i dała czyste ubrania na zmianę. Postanowiliśmy na chwilkę zniknąć i odpocząć.

Utrapiona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz