2 Część 18

555 31 8
                                    

Słysząc co powiedział, szybko się w nich wtuliłam i po chwili stałam w wielkim uścisku. Nawet jego siła napierania na mnie mi nie przeszkadzała. W końcu to uczucia skierowane do mnie przez ważne dla mnie osoby.
- Za was oddam życie i wszystko co mam, ale wy też musicie mi coś dać. Moje jedyne wymaganie jest takie, byście żyli własnym życiem. Nie zważając na problemy zawsze dążyli do celu i byli sobą. Nie bójcie się porażek, bo one kształtują wasz charakter i zapał do życia. Ja zawsze was chroniłam, chronię i będę chronić. Nie ważne czy z nieba czy z ziemi - powiedziałam, gdy się już od nich odsunęłam - Znajdę sposób by się z wami skontaktować. Obiecuje - szybko odeszłam w stronę mojego motoru. Teraz jeszcze pożegnać się z Dominickiem, Arthurem, Jonem i Martinem. Akurat do mnie podeszli. Zanim cokolwiek powiedziałam zaczął Arthur.
- Nawet nie myśl, żeby się z nami żegnać, rozumiesz? Niedługo cie odwiedzimy, więc to nie pożegnanie.
- Oczywiście w kłopotach też możesz się do nas zwrócić o pomoc - Joe
- Pamiętaj, że mamy wobec ciebie dług, którego nigdy nie spłacimy - Dominic
- Dość! - musiałam, bo już się rozkręcali - Już wystarczająco dla mnie zrobiliście, ale jeśli pozwolicie wciąż będę na was polegać - uśmiechnęłam się co również oni zrobili - Ale jest jeden wyjątek - tu spojrzałam się na dyrektora mojej już byłej szkoły - Wybacz Dominick, ale nie mogę ci tego zrobić. Wiem, że chcesz zacząć nowe życie, więc nasz kontakt musi się urwać. Tak będzie dla ciebie i twoich bliskich bezpieczniej - spojrzał na mnie ze łzami w czach, ale nie sprzeciwiał się. Wiedział, że tak będzie lepiej - podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Bardzo mocno.
- Serce mnie boli, gdy pomyślę, że muszę cie zostawić po tym wszystkim co dla mnie zrobiłaś. Jednak wiem, iż sobie poradzisz. To prawda. Wiele osób na ciebie liczy, ale nie jesteś sama. Zawsze możesz się zwrócić do mnie o pomoc. W każdej sytuacji ci pomogę. Tak jak ty to zrobiłaś dla mnie - dziwne jest to, że mężczyźni, którzy uchodzą w gangu za niebezpiecznych i łatwo denerwujących się, dla mnie są zadziwiająco mili. A raczej wątpię, że to tylko iż jestem ich przełożoną. Mogliby przecież po prostu mi nie podpadać, ale to już ich sprawa dlaczego tak się zachowują.
- Wybacz Dominick, ale muszę jeszcze gdzieś zadzwonić - powiedziałam smutno i wyzwoliłam się z jego uścisku - Żegnajcie - powiedziałam, gdy przechodziłam obok nich. Będąc przy motorze wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam.
- Halo? - usłyszałam roześmiany głos i jakieś krzyki
- To ja - moja mimika twarzy stała się poważna. Ludzie którzy przechodzili obok bali się spojrzeć w moją stronę, ale tego wymaga sytuacja
- Słucham cię - on także już się uspokoił i uciszył swoich przyjaciół
- Mam do ciebie sprawę. Jeśli odmówisz, to zrozumiem. Chciałabym, abyś przejął papierkową robotę gangu. Zgadzasz się?
- Jak zawsze, nie owijasz w bawełnę ... Niech będzie. Zgadzam się
- Dzięki. Bardzo mi tym pomagasz. Jeśli mógłbyś, to zachowaj to dla siebie. Mam wobec ciebie dług.
- Jaki dług? Proszę cie... Zawsze nam pomagasz, więc teraz pora na nas. Oczywiście spełnię twoją prośbę. Do zobaczenia.
- Na razie - rozłączyłam się. Dzięki temu jeden problem z głowy, ale zbliża się kolejny. Podszedł do mnie Aaron, ze znajomymi.
- Cześć Hope. Chciałbym przedstawić ci moich przyjaciół. Oto Alex i Gabriel. Bardzo chcieli cię poznać, bo truli mi dupę od wczoraj - powiedział, a oni popatrzyli się na niego złowrogo. Okej...
- Cześć. Wybaczcie, ale ja zaraz wyjeżdżam, więc... - już chciałam odchodzić, ale za rękę złapał mnie Gabriel. Spojrzałam na niego pytająco.
- Wybacz, ale... my chcielibyśmy pojechać z tobą... - odpowiedź Alexa dokończył Aaron.
- Słucham? Czy wy sobie żartujecie? - spojrzałam na nich jak na debili
- Nie! - Alex szybko zaprzeczył - My tylko... poza tym Aaron - nie dokończył, bo chłopak rzucił się w jego kierunku i zakrył usta.
- Aaron co? - byłam ciekawa
- Ja nic - nie chciał powiedzieć
- W takim razie ja nigdzie nie muszę was zabierać - chciałam się odwrócić przodem do motoru, ale nie mogłam. Za lewą rękę złapał mnie Alex, a za prawą zaś Gabriel.
- Czekaj! Aaron! Powiedz jej, bo jak nie to my to ogłosimy całemu światu! Jak nie pojedziemy, to cie zabijemy! Wraz z Gabrielem! Obiecuje ci to! - Alex się chyba zdenerwował, ale Gabriel nie był lepszy...
- Ugh... Chciałbym z tobą jechać, bo myślę, że byłabyś świetną... przyjaciółką... - powiedział zażenowany, ale byłam mu wdzięczna. Powiedział mi prawdę, a nie szukał wymówek. Widzę to w jego oczach. Choć muszę przyznać, że teraz nie wiem co robić.
- Jeśli się zgodzę... - na ich twarzach pojawiła się nadzieja - mielibyście gdzie spać? - trochę przygaśli - Za co żyć? - ta... nadzieja matką głupich... Czyli ich.
- Nie do końca, ale moglibyśmy spać w samochodzie! - krzyknął entuzjastycznie Alex - A jeśli chodzi o środki na życie, to coś się wymyśli - ostatnie zdanie powiedział ciszej, ale i tak to słyszałam. Spuścił wzrok smutny. W sumie, to nie mogę im niczego kazać. Ale tylko na drodze prawnej... A mogą się do czegoś przydać. Co mi szkodzi? Najwyżej się z nimi policzę. Niech im będzie, ale podroczę się jeszcze z nimi trochę.
- A któryś gotować umie? Już nie wspomnę o strzelaniu i biciu się - rozchmurzyli się
- Jasne! - Alex. Chyba jest nadpobudliwy... - Żebyś tylko spróbowała kuchni Gabriela! Po prostu niebo w gębie! A jeśli chodzi o strzelanie i bicie, to w tym pierwszym jesteśmy nieźli, a w drugim dobrze sobie radzimy. Dodatkowo Aaron jest hakerem! - to chyba nie on powinien się chwalić, ale niech będzie.
- Zgoda
- Co?! Ale dlaczego?! My możemy... Czekaj... Co?! - znowu Alex
-Więcej razy ci nie powtórzę - uśmiechnęłam się słodko i niewinnie. Nagle cała trójka rzuciła się na mnie przytulając - Jeśli zaraz nie przestaniecie, to nie skończy się to dla was dobrze - i automatycznie mnie puścili. Chcieli coś powiedzieć, ale ich wyprzedziłam - Cicho, bo się rozmyślę - podziałało - Pewnie jesteście już spakowani, więc możemy jechać. Mam nadzieję, że wiecie na co się piszecie? - pokiwali głowami i weszli uradowani do swojego samochodu. Ja w tym czasie wsiadłam na motor. Kasku nigdy nie noszę, bo go nie lubię, więc kolejny problem z głowy. Gotowa do podróży słyszę jak wszyscy wołają moje imię. Odwracam się do nich i widzę zebranych uczniów z wielkim napisem ,,DZIĘKUJEMY ŻE MOGLIŚMY CIĘ POZNAĆ!!! ZAWSZE BĘDZIESZ W NASZYCH SERCACH!!! NIE ZAPOMNIMY O TOBIE!!! NIGDY!!!,,. A przed nimi moich bliskich. Każdy z nich płacze i macha mi. Pojedyncza łza spływa mi po policzku, więc aby jeszcze bardziej się nie rozkleić odwracam głowę i odpalam motor. Minęłam parę metrów i podnoszę rękę zwiniętą w pięść. Zanim wszystko cichnie słyszę wiwaty na moją cześć i płacz. Colchester nadchodzę!

Jakieś długie te rozdziały... :p
Piszcie jak się podoba!!!
<3

Potrzeba Ochrony BliskichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz