3 Część 8

271 23 6
                                    

Wróciliśmy do domu obładowani torbami. To znaczy każdy prócz mnie, bo byliśmy tylko w męskich sklepach. Nie zapominając oczywiście o tych z zabawkami. Alan był w siódmym niebie, co udzieliło się wkrótce i reszcie. Oni poszli odłożyć torby do swoich pokoi, a ja zaczęłam przygotowywać kolację. W międzyczasie połknęłam jeszcze tabletkę. Zrobiłam cztery talerze kanapek, trzy dzbanki herbaty i nakryłam do stołu. Szczerze, to nawet nie wiem kiedy ktoś wszedł do kuchni. A tym kimś, okazał się Tony.
- Hope... Ja chciałem cię przeprosić... - spojrzałam na niego. Stał dalej przy wejściu do kuchni i patrzył wszędzie, byle nie na mnie. Podeszłam do niego, jednak stanęłam na wyciągnięcie ręki. Czekałam, aż sam podniesie głowę, aż przełamie swój strach i spojrzy mi w oczy by wiedzieć, że nie jestem na niego zła. Stałam tak może parę albo paręnaście minut. W końcu się przełamał i ze strachem na twarzy podniósł głowę. Uśmiechnęłam się łagodnie, by pokazać, że nie musi się bać. Po chwili chyba to do niego dotarło, ponieważ odwzajemnił uśmiech. Dopiero teraz dokładnie mu się przyjrzałam. Wory pod oczami, włosy w nieładzie i ogólnie zaniedbany wygląd - Na prawdę nie chciałem tego pow... - nie dałam mu dokończyć, bo nie chciałam go widzieć w takim stanie.
- Nie masz za co mnie przepraszać - momentalnie się ruszył z miejsca i zanim się zorientowałam byłam już w jego uścisku. Miałam wrażenie, jakbym dopiero teraz wróciła z sześciomiesięcznego wyjazdu. Nieudolnie odwzajemniłam uścisk, bo przecież takie rzeczy nie spotykają mnie codziennie... Nagle poczułam na policzku coś mokrego. Ostrożnie odsunęłam od siebie Toniego i spojrzałam na jego twarz. Łzy spływały mu po całych policzkach, a następnie lądowały na mnie. Nie ma to jak wysoki wzrost... Starłam mu łzy i pociągnęłam do stołu. Usiadł tam, gdzie go zaprowadziłam i po chwili przyszła reszta zajmując miejsca wokoło. Chodziłam dookoła i nalewałam wszystkim herbatę lub podawałam to czego potrzebowali. Gdy zaczęli jeść, ja starałam się w miarę możliwości ogarnąć kuchnię, salon i przedpokój. Jakiś czas mnie nie było i od razu to miejsce wygląda jak po pobojowisku...Zaczęłam od zebrania śmieci. Wszędzie walały się jakieś opakowania po chipsach, jakiś chrupkach, żelkach, napojach i wielu innych rzeczach. Już nawet nie patrzyłam na ich zawartość, tylko wszystko wrzucałam do worka. Potem zbierałam ubrania. Już chyba wszystko widziałam u nas w salonie. Nie chciałam tak późno robić większych porządków, więc ogarnęłam wszystko tylko z wyglądu.
- Mamo! - usłyszałam krzyk Alana, jednak zanim zdążyłam się ruszyć, sześciolatek już przytulał się do moich nóg. Złapałam go pod pachami i usadziłam na swoim biodrze.
- Co jest maluchu? - pokazał palcem w stronę kuchni, więc od razu tam poszłam. Zobaczyłam wszystkich zebranych przy jednej osobie, jednak przez to wszystko nie wiedziałam kto jest tą osobą. Postawiłam Alana na ziemi i podeszłam bliżej. Zauważyłam Nialla, który ciężko oddycha - Odsuńcie się - na szczęście się posłuchali. Złapałam najmłodszego z braci za rękę i wyprowadziłam z kuchni. Słyszałam jeszcze jakieś krzyki za nami, ale nie zwracałam na nie uwagi.
- Hope... Gdzie idziemy...? - wydyszał między próbami złapania oddechu. Zamiast mu odpowiedzieć, przyspieszyłam tylko kroku. Otworzyłam drzwi tak mocno, że aż uderzyły o ścianę, ale teraz to był mój  najmniejszy problem. Posadziłam Nialla na fotelu w moim biurze, a sama pochyliłam się nad nim.
- Chcesz to zrobić, prawda? - patrzyłam mu w oczy, co w sumie było ciężkie bo robił wszystko, byle nie patrzeć w moje.

Jak myślicie, co chce zrobić Niall?
:**

Potrzeba Ochrony BliskichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz