Dwa

35 5 0
                                    

Lawrence

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Lawrence

Carlisle potrzebował zaledwie chwili, żeby odebrać. W tamtej chwili L. zaczął się zastanawiać, czy obaj z Sage'em nie mieli nic lepszego do roboty, skoro najwyraźniej siedzieli nad telefonami, czekając na jakiekolwiek informacje.

– Dlaczego ciągle mi to robisz? – usłyszał już na wstępie. I tak, to zdecydowanie były pretensje, na dodatek połączone z pobrzmiewającą w głosie syna frustracją, a to zdecydowanie nie było w jego przypadku czymś naturalnym. Chyba mógł poczuć się wyróżniony, skoro udało mu się aż tak wytrącić go z równowagi. – Zdajesz sobie sprawę, ile razy próbowałem się do ciebie dodzwonić?

– Zauważyłem. – Lawrence westchnął, co najmniej rozdrażniony. Zupełnie jakby to była jego wina, że wszyscy dobijali się nawet mimo wyłączonego telefonu. – I tak, wiem, co się stało – dodał, nie chcąc tracić czasu.

– Wiesz...?

Dlaczego brzmiał tak, jakby powątpiewał? Lawrence miał wrażenie, że mimo wszystko ominęło go coś istotnego, ale przynajmniej tymczasowo postanowił nie wnikać w szczegóły.

– Jeśli chodzi o Beatrycze, to jest ze mną. Po to dzwoniłeś, prawda? – zapytał wprost, a po drugiej strony wyraźnie usłyszał westchnienie ulgi.

– Dzięki Bogu...

No... niekoniecznie. Chyba że o czymś nie wiemy o Amelie, pomyślał, ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Jakoś wątpił, by Carlisle'owi było do śmiechu. Swoją drogą, jemu też niekoniecznie, chociaż złośliwości i sarkazm wydały mu się lepsze od załamywania rąk. Gdyby już dawno nie nauczył się obojętności na niektóre kwestie, najpewniej oszalałby od nadmiaru zmartwień.

Przez krótką chwilę panowała cisza, aż zaczął zastanawiać się nad tym, czy najlepiej nie byłoby, gdyby się rozłączył. Beatrycze była z nim. Najwyraźniej sama ta informacja wystarczyła, żeby Carlisle'a uspokoić, więc być może...

– Gdzie jesteście? – usłyszał i to wystarczyło, żeby uświadomić mu, że to nie będzie takie proste.

– A co, chcesz dołączyć? – rzucił, zakładając ramiona na piersi.

– Przestań – padło w odpowiedzi. Z zaskoczeniem przekonał się, że Carlisle naprawdę brzmiał tak, jakby za moment miał stracić cierpliwość. – Chociaż raz normalnie mi odpowiedz. Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, że się martwimy i...

– Och, tak! Bo ja się nie martwiłem, kiedy nagle okazało się, że nie potraficie dopilnować człowieka! – prychnął, na moment tracąc nad sobą kontrolę. Mocnej zacisnął palce wokół telefonu, chyba jedynie cudem powstrzymując się od połamaniem go na kawałeczki. – Wiesz, gdzie jesteśmy? Gdzie ją znalazłem? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – We Włoszech. Pozdrowienia z pierdolonego Chianni! Zapytaj któregoś z Licavolich, jeśli ta nazwa niewiele ci mówi... Och, no i powiedz Isabeau, że osobiście zagryzę jej syna. I nie, wyjątkowo nie chodzi mi o Aldero.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz