Osiem

19 5 0
                                    

Beatrycze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Beatrycze

Pędziła przed siebie, nie zastanawiając się nad tym, co robi. W tamtej chwili liczył się wyłączne bieg – sposób, w jaki napinały się jej mięśnie, błyskawiczne pokonywanie kolejnych metrów, kolący pęd i...

I coś jeszcze.

Coś, co nade wszystko chciała odstać.

Coś, co tak bardzo ją kusiło...

Wydało jej się, że słyszy, jak ktoś wypowiada jej imię, ale nie zwróciła na to uwagi. Biegła, obojętna na to, że gałęzie raz po raz zahaczały o ubrania albo szarpały ją za włosy. Nigdy wcześniej nie rozwinęła takiej prędkości, poruszając się tak szybko i lekko, że wszystko wokół już dawno powinno stworzyć rozmazaną plamę bliżej nieokreślonych kolorów i kształtów. Tak przynajmniej stałoby się, gdyby wciąż była słabym człowiekiem z ograniczonymi zmysłami.

Miała wrażenie, że nic ani nikt nie byłoby w stanie jej powstrzymać. Gardło paliło żywym ogniem, głód zaś dodatkowo wzmacniała kusząca słodycz, która z każdą kolejną sekundą przybierała na sile. Beatrycze mogła koncentrować się wyłącznie na tej słodyczy i bodźcach, które sprawiały, że z takim uporem parła przed siebie. Nie myślała, świadoma co najwyżej tego, że chciała dotrzeć do źródła kuszącego zapachu – dostać to, co przecież do niej należało.

Świat, który ją otaczał, zmienił się diametralnie, zupełnie jakby przemianie uległa nie tylko ona, ale też wszystko wokół. Kształty wydawały się wręcz zbyt wyraziste, kolory drażniły, a zapachy atakowały ją, potęgując mętlik w głowie. Jeden z nich wydawał wybijać się ponad wszystkie inne, mając dla Beatrycze największe znaczenie. To było coś, czego potrzebowała. Obietnica nader wyjątkowego doświadczenia, które przy odrobinie szczęścia miałoby wystarczyć, by umniejszyć odczuwany przez wampirzycę głód. Tylko to się liczyło, znacząc o wiele więcej niż pocałunki, chwile uniesień czy świadomość dopiero co odzyskanych wspomnień.

Odcięcie się od niechcianych bodźców przyszło jej wręcz zadziwiająco łatwo. Przez krótką chwilę ograniczała się do całkowitego minimum – wyłącznie tego, co pozwalało je przeć przed siebie, bez konieczności zbaczania z kursu czy ryzyka potknięcia albo zderzenia z drzewem. Miała wrażenie, że wszystko wokół przysłoniła dziwna, czerwonawa mgiełka, zniekształcając otaczającą ją rzeczywistość, ale to wydawało się dobre. Dzięki temu trop, którym podążała, wyglądał na wyraźniejszy, będąc niczym lśniąca wstęga, prowadząca ją wprost do miejsca, do którego dążyła.

Nie miała pewności, jak długo biegła. Wszystko działo się bardzo szybko, zresztą kolejne ruchy przychodziły jej w pełni machinalny sposób. To było jak oddychanie – działo się gdzieś poza jej świadomością, stanowiąc coś tak oczywistego, że nie musiała się upominać, by to robić. W tamtej chwili też wiedziała, a przynajmniej sądziła, że dobrze wie czego chce, pozwalając, żeby ciało samo reagowało w sposób, które uznawało za słuszne.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz