Pięćdziesiąt cztery

18 4 0
                                    

Jocelyne

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jocelyne

Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Bez pośpiechu spacerowała po znajomym domu, gotowa przysiąc, że tak naprawdę minęły całe wieki, odkąd była tu po raz ostatni. Od czasu przeprowadzki do Seattle zmieniło się dość, by z perspektywy Joce miesiące w rzeczywistości wydawały się obejmować całe lata.

Czuła się nieswojo, zwłaszcza że została sama. Nie była zaskoczona, że tata wolał mieć ją przy sobie, w szczególności biorąc pod uwagę stan mamy. Miała wrażenie, że zabranie jej ze sobą było trochę pochopną decyzją, bo w końcu pośród bliskich byłaby bezpieczna również w Seattle, ale w ostatnim czasie Gabriel wydawał się tak przygnębiony i – przede wszystkim przewrażliwiony – że jego zachowanie wydało się dziewczynie w pełni uzasadnione. Przynajmniej nie próbował zachęcać, by mimo wszystko poszła na pogrzeb, co przyjęła z ulgą, bo prędzej w przypływie frustracji zdemolowałaby dom, niż znów pozwoliła zaciągnąć się na cmentarz.

Wolała nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby znalazła się w miejscu przeznaczonym dla umarłych. Wystarczyło, że wciąż gdzieś w jej pamięci majaczyły wspomnienia wyjazdu do Londynu. Lawrence'owi udało się ją przekonać, a przynajmniej tak musiało być, skoro koniec końców znalazła się właśnie tam. Pamiętała tamtą napiętą atmosferę i panikę, która chwyciła ją na gardło w chwili, w której uprzytomniła sobie, dokąd przyjechali. Samo wejście na cmentarz przypominało raczej odległy, niemalże całkowicie zapomniany sen, ale to wciąż było doświadczeniem wystarczająco niepokojącym, by nie chciała go powtarzać. Zresztą po tym, przez co przeszła w siedzibie łowców, zdecydowanie nie zamierzała powtarzać czegoś aż tak traumatycznego. Już z dwojga złego lepszy był szpital, ale tylko dlatego, że i tak okazała się zbyt zmęczona, by zwracać uwagę na to, czy ktoś w tamtym miejscu próbował się z nią skontaktować. Tak naprawdę pamiętała wyłącznie ból głowy – intensywny i wystarczający, by wytrącić ją z równowagi.

W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Nie chciała zastanawiać się, co mogłoby się wydarzyć na samym pogrzebie. Kochała Allegrę, ale była pewna, że również ciotka nie miałaby jej za złe nieobecności. Zresztą chciała wierzyć, że z kobietą mimo wszystko było w porządku; w końcu w innym wypadku mogłaby ją zobaczyć, a jednak...

O tym również nie chciała myśleć. Tak jak i jeszcze jednym, choć niewypowiedzianym na głos powodzie, dla którego wolała trzymać się z daleka od uroczystości.

Niewiele pamiętała z momentu, w którym przywróciła Beatrycze do życia. Wtedy była prawie jak w transie, a jedynym, czego w gruncie rzeczy była pewna, pozostawała Within. Nie widziała demonicy od tamtego czasu, ale była pewna, że nieśmiertelna, która poznała w ośrodku Projektu Beta, pomogła jej również Londynie. To z kolei tym bardziej podsycało odczuwane przez Joce wrażenie, że nigdy nie powinna wykorzystać swoich zdolności, by w ten sposób igrać ze śmiercią.

Nienaturalne... Wszystko, co robisz, jest nienaturalne.

Zadrżała, choć sama nie była pewna dlaczego. Zatrzymała się przed drzwiami dawnego pokoju, przez chwilę zastanawiając nad tym, czy powinna wchodzić do środka. Mogła spróbować przespać koniczność oczekiwania na powrót pozostałych, ale tak naprawdę wcale nie miała na to ochoty. W opustoszałym domu czuła się nieswojo, tym bardziej że nie było elektryczności. Pamiętała, gdzie znajdowała się skrzynka z bezpiecznikami, ale wolała trzymać się z daleka, gotowa przysiąc, że ze swoim talentem do przyciągania kłopotów, jak nic osiągnęłaby co najwyżej tyle, że poraziłby ją prąd.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA VIII: ŁOWCA] (TOM 1/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz