Czuję się jak w takiej klatce zamknięta przez własną matkę. Zaraz kończę osiemnaście lat a w domu musze być najpóźniej 21:30 jak nie wcześniej, bo zaraz dostaje tysiące sms'ów gdzie jestem, bo powinnam być w domu. Nie mogę jechać do przyjaciół pociągiem godzinę stąd. A ona mnie nie zawiezie. Nie mogę iść nawet do głupiego pubu dziesięć minut od mojego domu.
Nie wiem co ja takiego robię.
Siedzę non stop w domu, chodzę do szkoły i na praktyki. Raz na tydzień/półtora tygodnia spotkam się ze swoim chłopakiem i tyle.
Nie piję, nie palę, nie otaczam się podejrzanymi ludźmi by miała powody by się martwić.
Wszystkie moje prośby czy mogę to nie. A jedyny argument jaki zawsze słyszę to bo nie. I tylko tyle. Nawet nie mogę poznać konkretnego powodu. Nie i tyle. Nie i koniec. Nie i skończ już.
Może wyolbrzymiam, nie wiem. Ale jak patrzę na moich rówieśników, którzy co weekend piją i nie ma ich całe noce to uważam, że zasługuje by chociaż jednego wieczoru wrócić później.
Nie mogę nawet zrobić łyka piwa od brata, bo przecież zaraz się uchleję albo popadnę w nałóg.Czy ja wyolbrzymiam? Czy może ona ma rację?
Nie wiem, ale czuje się przez nią źle. I to ona jest najczęstszym powodem moich smutków.