Start a war. {47}

3.7K 200 27
                                    

Obudziłem się z błogim przeświadczeniem, że wszystko jest dobrze. Dzisiaj sobota, mam spotkać się z Betty i...

Wtedy przypomniałem sobie wszystkie zajścia z poprzedniej nocy. Musiałem długo uspokajać Betty, która na przemian płakała i się wściekała. Sam ze względu na nią tłumiłem mordercze zapędy względem Hala Coopera. Spojrzałem na swój tors, na którym kuliła się dziewczyna. Czemu to wszystko spotyka właśnie ją? Moją piękną, niewinną, skrzywdzoną przez los Betty? Pewnie teraz czuje się podwójnie źle, bo nie tylko wrócił jej oprawca, ale najbliższa jej osoba z własnej woli naraża się dla niego! Zmarszczyłem brwi. No właśnie. Z własnej woli? Poznałem panią Cooper dość dobrze i nigdy nie mógłbym powiedzieć, że jest głupia. Była kobietą doświadczoną przez los, owszem, ale powinna wyciągać wnioski ze swoich błędów! Może w tym wszystkim jest coś więcej? Może ten potwór ją w jakiś sposób zastraszył? Może... Może, może, może. To wszystko są domysły. Nic nie potwierdzi się na sto procent, dopóki nie porozmawiam z samą zainteresowaną.

Podniosłem się powoli, tak, żeby nie obudzić Betty. Ześlizgnąłem się z łóżka i wyszedłem zadzwonić do kuchni.

-Jug... - Wyjęczała Veronica. - Czemu mnie budzisz o tak nieludzkiej porze? I lepiej, żebyś miał dobry powód.

-Jest ósma, Ronnie. - Odpowiedziałem spokojnie.

-Tak. I jest też sobota, a jak pamiętasz, wczoraj nie graliśmy tylko w klasy do dwudziestej pierwszej, bo mama zaraz będzie krzyczeć. - Przewróciłem oczami i krótko jej zreferowałem wszystko, co miało miejsce wczorajszego dnia. - O kurwa. - Powiedziała po chwili, śmiertelnie poważna. - Co za bagno. Mogę jakoś pomóc? No wiesz... Przyjść i coś zrobić?

-W zasadzie tak, V. Mogłabyś do mnie przyjechać i pobyć z Betty? Nie chciałbym jej teraz zostawiać samą.

-Oczywiście, tak, ale... Gdzie ty się wybierasz?

-Ja muszę odbyć z kimś poważną rozmowę. - Powiedziałem i przymknąłem lekko oczy. - Bardzo niemiłą poważną rozmowę.

•••

Dzwonek do drzwi rozbrzmiał w domu Cooperów już trzeci raz. Miałem rezygnować, kiedy zobaczyłem, jak ktoś mi otwiera. Pani Cooper.

-Jughead... - Wyglądała, jakby płakała całą noc. - Gdzie jest Betty?

-U mnie w domu. - Powiedziałem spokojnie. - Śpi jeszcze. Musi odreagować wszystkie zdarzenia wczorajszego wieczoru. - Zauważyłem w jej oczach olbrzymie poczucie winy.

-Więc... Po co przyszedłeś?

-Porozmawiać z panią i spytać się, czemu pani to zrobiła Betty. - Spojrzałem na nią twardo.

-Ja... Po prostu chcę, żeby rodzina była znów cała. - Uciekła wzrokiem w bok.

-Gówno prawda. - Rzuciłem. - Pani go nie chce i nie potrzebuje. Chodzi o coś innego. Czy on jest w domu? - Pokiwała lekko głową, zmęczona całym zamieszaniem. - To zapraszam panią na śniadanie do Pop's. Chciałbym porozmawiać na neutralnym gruncie, bez dodatkowych uszu i oczu.

-Ale...

-Proszę. Dla Betty. - Wahała się chwilę, ale pokiwała głową.

-Dobrze. Pozwól tylko mi się przebrać.

-Oczywiście. Czekam na panią.

•••

Po chwili szliśmy wolnym krokiem w stronę baru. Mój motocykl jeszcze był w naprawie, a nawet jeśli wszystko byłoby okej, to nie wyobrażałem sobie, jak jadę nim z Alice Cooper. Mimo poważnej sytuacji, prawie parsknąłem śmiechem, myśląc, co by powiedziała na to Betty.

Dark souls // BugheadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz