Znowu strach, stres. Czuję się, jakby moja każda komórka ciała została rozerwana na strzępy przez strach.
To „tylko" jakieś dwa/trzy dni w szpitalu i to tylko na badania ucha, bo słyszę w nim szumy, ale i tak się boję i tak się denerwuję.
Co, jeśli zrobię coś źle, zrobię z siebie idiotkę. Co jeśli coś oczywistego, co robi się w szpitalu/zachowuje się w szpitalu, dla mnie nie będzie tak oczywiste i znowu zrobię coś głupiego? Nigdy nie byłam w szpitalu, oprócz jednego razu, tylko na szycie i tak dość małej rany i to tyle. To było chyba jakieś pół godziny.
A tam mam siedzieć cały dzień, mieć badania, a do tego jeść ich jedzenie, myć się pod ich prysznicem, spać w ich łóżkach, obleczonych obcą pościelą. Mam tam siedzieć, wdychać ten ochydny, charakterystyczny zapach szpitala, być tam całkiem sama. Będę musiała rozmawiać z obcymi ludźmi, odpowiadać na ich pytania, być przez nich obserwowana, oceniana.
Muszę to jakoś przeżyć.
Jakoś przeżyję.
Tak jak... zawsze.
Potem będę się dziwić, że jakoś dałam radę.
Nie chodzi o to czy poszło dobrze czy źle, chodzi mi o samo przeżycie, o to, że czas przemknął, coś co było złe/niekomfortowe przeminęło i udało mi się wytrzymać. To jedyna pociecha.
CZYTASZ
I'm nothing
SpiritualNie jest tu kolorowo. Najczęściej panuje tu obezwładniająca ciemność, wypływająca z mojego zakażonego, zepsutego umysłu. Bo tak właśnie się czuję. Zepsuta. | Zakończone | | Druga część „Struggling" na moim profilu |