Z trudem brnę przez życie. Jeśli można tak to nazwać. Przedzieram się przez tą ciemność, a moje oczy wcale się do niej nie przyzwyczajają. Błądzę, szukam wyjścia, szukam światła, który pomógłby mi przejść przez tą otchłań, ale nie ma tego światła. Nie ma nikogo, kto przytrzymałby dla mnie latarnię na końcu drogi.
Czy jest sens w ogóle czekać na taką osobę? Każda się przecież przerazi, ucieknie, rozbije latarnię, oszuka mnie.
Dlatego przedzieram się sama przez tą ciemność. Sama. Wiecznie sama. Potykam się, przewracam, krztuszę, płaczę, krzyczę i próbuję biec. Ale nie dam rady sama się wydostać. Nie mam siły. Chcę się poddać, ale resztki nadziei mi na to nie pozwalają.
Wiecie, co jest najgorsze? Nadzieja. Nawet jeśli nie istnieje najmniejsza szansa na to, że coś się uda i tak mam tą głupią, obrzydliwą nadzieję, że jednak się uda, że coś się zmieni. Nie chcę jej mieć, ale ona sama się wprasza, nie umiem jej wygonić, trzyma się jak rzep. A rozczarowanie i zawód? Wtedy jest jeszcze większe.
Dlatego idę, mozolnie brnę przez tą mroczną otchłań, nie będąc w stanie do końca się poddać, tylko przez tą okropną nadzieję, że mi się uda.
Kiedy będę mieć odwagę się poddać?
Kiedy się wydostanę?
Wiem jedno: nawet, jeśli się wydostanę, już nigdy nic nie będzie takie same. Ja nie będę taka sama.
CZYTASZ
I'm nothing
SpiritualNie jest tu kolorowo. Najczęściej panuje tu obezwładniająca ciemność, wypływająca z mojego zakażonego, zepsutego umysłu. Bo tak właśnie się czuję. Zepsuta. | Zakończone | | Druga część „Struggling" na moim profilu |