Rozdział 2. Twarz winowajcy

338 15 3
                                    

PERCY

Zapukał do Fryderyka Chase, który najwyraźniej musiał coś robić, bo długo drzwi się nie otwierały. Dopiero po drugim przyciśnięciu dzwonka, otworzyły się i pojawił się w nich, jak zwykle rozkojarzony ojciec Annabeth. Percy poczuł, jak jego wnętrzności zawiązują się w supeł. Napadły go potężne wyrzuty sumienia. Z trudem spojrzał w oczy Fryderyka. Wyraz twarzy mężczyzny z nieobecnego, zmienił się na uważny. Długo na siebie patrzyli, aż w końcu niedoszły dziadek odsunął się, robiąc przejście.

- Wejdź, Percy - westchnął cicho.

- Dziękuję - wymamrotał.

Gospodarz poprowadził go do salonu i usadził na sofie.

- Napijesz się czegoś? - zapytał, jakby zupełnie z obowiązku. Percy nie miał siły prosić go o cokolwiek.

- Nie, dziękuję - odparł. - Przyszedłem z panem... porozmawiać.

Fryderyk Chase usiadł ciężko naprzeciwko niego i na moment schował twarz w dłoniach.

- Przepraszam ja...

- Percy...

Zaczęli równocześnie i umilkli. Fryderyk Chase podniósł wzrok na młodego mężczyznę i zacisnął usta.

- Percy - powtórzył. - Nie musisz mnie przepraszać. Za nic cię nie obwiniam, rozumiesz mnie?

Jackson pokręcił głową.

- Mogłem wtedy zrobić więcej - wychrypiał. - To ja mogłem tam zostać, nie ona.

- Nie - zaprzeczył słabo ojciec Annabeth. - Poinformowano mnie o przebiegu wydarzeń i o wszystkich okolicznościach. Tak miało być, drogi Percy. Została bohaterką, zasłużyła  na to. Zmarłych pozostawmy zmarłym.

Chłopak wbił spojrzenie w twarz swojego rozmówcy. Czuł potężną gulę w gardle, która blokowała jego słowa.

- Panie Chase - wykrztusił - Na bogów... kocham ją. Co ja teraz zrobię?

Po jego policzkach spłynęły łzy. Zatrząsł się i spuścił głowę, zaciskając dłonie na kolanach. Fryderyk wstał i podszedł do chłopca, kładąc rękę na jego ramieniu.

- Też straciłem córkę. Wiem co czujesz i nie odmawiam ci prawa do żałoby, ale świat idzie naprzód. Być może stracimy więcej, gdy zatrzymamy się w miejscu, rozumiesz? - potrząsnął nim, a głos mu się załamał. - Nie możemy ryzykować. Po prostu nie możemy...

Długo potem rozmawiali o Annabeth i o wszystkich rzeczach z nią związanych. Nie mogli przestać rozmawiać i gadali tak długo, dopóki głosy nie odmówiły im posłuszeństwa. Wtedy dopiero poczuli się wolni od dręczących ich koszmarów i wiedzieli, że wszystko co zalegało od miesięcy, zostało powiedziane.


Zamknął oczy, delektując się ciszą zalegającą dookoła. Jedynie szum fal, rozbijających się o piasek, mącił tę ciszę, ale był to przyjemny odgłos. Wreszcie mógł odpocząć od wszystkiego i od wszystkich w swoim własnym domku. Dostał pracę w pobliskim kurorcie rybackim, więc nie przejmował się już niczym. Mógł spokojnie pogrążyć się w rozmyślaniach i zwykłym życiu.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz