Rozdział 23. Sprytny plan

177 11 4
                                    

SYRIUSZ

Mężczyzna od kilku dni głowił się nad odpowiednim ustawieniem wojsk w obronie, aby pokonać wężowych ludzi. Nieustannie męczyli wschodnie granice i mordowali zabłąkanych cywilów. Syriusz doskonale wiedział, że problem jest poważny, ale nie sądził, że aż tak bardzo, aby musiał być tutaj wysłany osobiście. Jednak nie mógł jawnie sprzeciwić się Sykstusowi, więc pozwalał sobie na przemycanie drobnych propagandowych informacji granicznemu wojsku. Po spędzonych wspólnie tygodniach, nabrali do siebie szacunku i zaufania. Syriusz miał teraz potężną opokę w postaci tysiąca żołnierzy, którzy bez wahania byli gotów za nim pójść w ogień. Dowódcy tutejszych oddziałów, niewiele interesowali się polityką w Pałacu i wykonywali polecenia, dopóki nie zagrażały one dobrobytowi ich kraju. Niechętnie zareagowali na wieść o nadchodzącej wojnie, za to bardzo chętnie rozgromili kilka dni temu małą armię wężowych ludzi. Stało się to swego rodzaju rozrywką dla obydwóch stron i sprawdzaniem sił. Syriusz raz na jakiś czas, mógł oderwać się od myślenia o córce i niepokojących wieściach, które przychodziły ze stolicy. Szczególnie martwił się ostatnim listem od Larysy, w którym wspominała o kulcie Apate. Po rozlewie krwi, który spowodowany był przebudzeniem się tej bogini, czterdzieści lat temu, miał nadzieję, że już więcej nie usłyszy tego imienia. Jednak nadal kultywowano jej zwyczaje w podziemiach. Miał niejasne podejrzenia, które zaczęły się dwa lata temu, gdy Sykstus na czele Głównej Armii Hoplitów rozgromił potężny oddział cyklopów. Żołnierze szeptali potem między sobą o płonącej zbroi i runach na twarzy Archonty. Nie do końca zdziwiło go więc to, że rzeczywiście ma coś wspólnego z Apate. Po za tym, Larysa opisała również nastroje ludu, który wzburzył się, gdy jawnie wprowadzono jej kult do Partenonu, który od zawsze był świątynią Ateny. Syriusz westchnął ciężko. Prawdziwi bogowie już dawno ich opuścili, chociaż zatwardziali Ateńczycy nie chcieli tego zrozumieć.

Zainteresował go też ten młody chłopak - Percy Jackson, który podobno był kapłanem Morosa. O tym bogu też dawno nie słyszał. Z różnych podań, przeczytał, że to on miedzy innymi był odpowiedzialny za wielki pożar w Londynie, ale nie był pewien czy w to wierzyć. Jego córka opisała Jacksona jako "przystojnego, tajemniczego, a czasami ponurego, młodego mężczyznę". Uśmiechnął się pod nosem. Wywnioskował, że musiał wywrzeć na niej spore wrażenie, co nie było prostą rzeczą. Zastanawiał się również nad propozycją małżeństwa, którą złożył jej Christian. Póki był na wschodzie, nie miał zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Jednocześnie, gdyby chciał zaingerować, tutaj mógłby zrobić to bez obaw, że ktoś wbije mu nóż w piersi. Nie był zachwycony alternatywą tego, że jego zięciem mógłby zostać morderca i zdrajca. Obawiał się jednak, że dla dobra córki, musiał na to pozwolić.

Nieustannie próbował też ściągać wojska ze stolicy, aby uszczuplić armię, która mogłaby ruszyć na Grecki i Rzymski obóz półbogów. Tak jak Amon, gdy jeszcze żył, tak i on był przeciwny tej wojnie. W większości to były jeszcze dzieciaki, które nie ukończyły nawet dwudziestu jeden lat. Niestety, cały czas otrzymywał listy odmowne od Sykstusa, który twierdził, że wężowi ludzie nie stanowią większego zagrożenia i cały wschodni garnizon powinien wystarczyć. Powoli kończyły mu się możliwości i chwyty, które mógłby wykorzystać. Ubolewał nad tym, ale nie mógł nic innego zrobić.

Z zamyśleń wyrwało go chrząknięcie. Poniósł głowę znad biurka i dostrzegł jednego z dowódców lekkozbrojnej piechoty. Młody, rezolutny chłopak był odzwierciedleniem wszystkich cech Syriusza, kiedy był młodszy. Przestępował niepewnie z nogi na nogę i czekał na pozwolenie.

- Wejdź, Artusie. Nie niszcz tych wspaniałych butów - machnął na niego ręką.

Artus, lekko zakłopotany wstąpił do środka i skinął lekko głową.

- Przynoszę wieści, dowódco. Dostrzegliśmy nagłe poruszenie w armii wężowych ludzi. Robią reorganizację szeregów i zamierzają ponownie przystąpić do ataku.

Syriusz zmarszczył brwi.

- Niedobrze. Ilu ich jest?

- Liczymy, że około dwóch tysięcy.

Mężczyzna odchylił lekko głowę do tyłu, wbijając wzrok w sufit. Poważna sprawa. Taka bitwa na pewno nie objedzie się bez echa. Nagle coś wpadło mu do głowy. Uśmiechnął się szeroko. Artus drgnął, zaskoczony nagłą zmianą nastroju.

- Wszystko w porządku, dowódco?

- Jak najbardziej - odparł, nadal się uśmiechając. - Czy nasi ludzie są gotowi?

- Zbierają się, ale czekają na twoje rozkazy.

- Doskonale - wstał. - Nie muszą się zbroić. Niech podejmą marsz na północny-zachód.

Młodzieniec wytrzeszczył oczy.

- Dowódco - wykrztusił. - Jesteś pewien?

- Ależ jak najbardziej - stwierdził. - Już, ruchy. Nie ma na co czekać. Czas ucieka.

Artus zasalutował i szybko opuścił namiot. Błyskotliwy plan powoli zarysowywał się w głowie Syriusza. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. To powinno lekko zmobilizować Sykstusa do podjęcia działań.


SYKSTUS

- Słucham?! - ryknął na cały głos, przewracając kielich z winem.

Wysoki goniec, zbladł gwałtownie i cofnął się.

- Ppanie... przy...przynoszę tylko wieści ze wschodu.

Sykstus w paru krokach znalazł się tuż przy młodzieńcu i chwycił go za kołnierz, wstrząsając nim. Ten krzyknął przerażony.

- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać!!! - furia prawie wypalała jego żyły. - Jak śmiałeś tu w ogóle wejść z takimi informacjami?!

Reszta służby i najbliżsi doradcy, siedzieli w milczeniu nie chcąc narażać się na gniew króla. Nikostrat z trudem najwyraźniej powstrzymywał uśmiech, podobnie jak kilku innych Archontów z Młodszej Izby. Pokaże im co to znaczy szacunek dla władcy. Puścił gońca i kopnął go z całej siły. Młody chłopak zakrztusił się i zgiął w pół, jęcząc.

- Niech go ktoś zabierze! - warknął. - I przyprowadzić mi do licha Sileasa!

Wszyscy zaczęli się uwijać, by spełnić życzenie króla. Sykstus panował nad sobą resztkami sił. Jakim cudem na Ateny zmierzała niecała dwutysięczna armia wężowych ludzi? Gdzie ten cholerny Syriusz, który miał chronić granice? Jeszcze raz spojrzał na kartkę, którą dostarczył goniec. "Przybyli, zobaczyli, zwyciężyli" - tylko tyle napisał mu jeden z Archontów Głównej Rady. Zacisnął dłonie w pięści, mając ochotę komuś pokazać, co to znaczy zdenerwować króla. "Wyborny żart, Syriuszu, za który słono zapłacisz" - pomyślał. Wrócił na swoje miejsce i nalał nowy kielich wina. Wszyscy pozostali, przyglądali mu się w milczeniu.

W końcu głównymi drzwiami wszedł tęgi mężczyzna, koło czterdziestki, w lśniącej, metalowej zbroi. Skłonił się głęboko i stanął na baczność.

- Panie.

- Zbieraj armię - rzucił sucho Sykstus. - Dwa tysiące wężowych ludzi za niedługo znajdzie się w odległości czterdziestu kilometrów od Pałacu. Masz ich powstrzymać zanim wkroczą na teren stolicy.

Zamrugał, zaskoczony.

- Oczywiście, panie.

- Więc ruszaj to dupsko i do roboty! - ryknął. - Armia sama się nie zbierze!

Strateg podskoczył i wycofał się tyłem. Po jego odejściu, rozmowa jakoś nie chciała się kleić. Po jakimś czasie, Nikostrat wstał, ocierając usta serwetą i skinął głową królowi.

- Dziękuję panie za wyborną kolację. Będę się już zbierał, za pozwoleniem.

Machnął ręką lekceważąco.

- Idźcie. Zostawcie mnie samego.

Wszyscy, najwyraźniej z ulgą, powstali od stołu i ruszyli ku wyjściu. Nie powiedzieli nic, dopóki nie znaleźli się za drzwiami. Wtedy dopiero usłyszał ciche szepty i śmiechy. Przymknął oczy. Jeszcze się okaże, kto będzie się śmiał ostatni.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz