Rozdział 69. Christian

155 7 0
                                    

LARYSA

Początkowo szło jej dobrze, dopóki z bólem, nie uświadomiła sobie, że nie jest boginią, ale zaledwie półboginią. Więc następny cios magii, zwalił ją z nóg. Przez moment myślała, że bogini ją zabije, ale przed Larysą zmaterializowała się postać, którą zdążyła już poznać.

Moros, dziś, nie przypominał tego samego mężczyzny, co tysiące lat temu, gdy był młodym chłopakiem, gwałcącym dziewczyny. Zdobyta wiedza i przeżycia, dodały mu wszechwiedzącego spojrzenia oraz kilka lat więcej z wyglądu. Przejął na siebie cały gniew bogini, zasłaniając Larysę, która osunęła się na posadzkę, ciesząc się z jej chłodu.

- Wystarczy, Apate - oznajmił ze spokojem. - Ten niepotrzebny rozlew krwi nikomu nic nie da. Ani tobie nie da wygranej, ani mi nie sprawi przykrości, bo w końcu, śmierć to moja domena.

Kobieta zatoczyła się do tyłu, patrząc na niego dziko, a czarne fale zaczęły się cofać z powrotem.

- Co ty możesz wiedzieć! - wyrzuciła z siebie. - Nie masz o niczym pojęcia!

- Być może - przyznał. - Nigdy mi nie powiedziałaś o tym, co w sobie dusiłaś przez te wszystkie tysiąclecia, więc skąd mogłem wiedzieć?

Rzuciła się z furią do przodu, ale napotkała barierę postawioną między nią, a Morosem. Przez moment rzucała się jak dziki kot w klatce, aż w końcu nieco się uspokoiła.

- Obserwowałeś - powiedziała z goryczą. - Doskonale wiedziałeś!

Zawahał się na krótki moment, zanim odpowiedział.

- To prawda - przyznał cicho. - Szybko zacząłem żałować tego, co zrobiłem...

- Kłamco! - wysyczała, a jej oczy rozbłysły blaskiem. - Oboje doskonale wiemy, że niczego nie żałowałeś! Rżnąłeś mnie jak jakąś trzeciorzędną dziewuchę, nie patrząc na nic! Zabiłeś moją siostrę!

Bóg śmierci cofnął się, słysząc te oskarżenia. Skulił się, jakby zapadł w sobie.

- Nie uwierzysz mi, prawda? - skrzywił się. - Niby dlaczego byś miała... Nie musisz zabijać tych półbogów. Dam ci siebie.

Prychnęła, najwyraźniej oburzona tą propozycją.

- Jesteś nic wartym bożkiem. Jednak jeśli chcesz już mi się oddać, to uczynię twoje życie piekłem, którym ty je uczyniłeś w tamtym momencie, na półce skalnej.

Wstęgi zaczęły wić się ponownie, sunąc ku stopom mężczyzny. Bądź gotowa - usłyszała jego głos w głowie. - Na mój znak. Oplotły jego nogi i zaczęły wspinać się wyżej. Bóg zadrżał, najwyraźniej z bólu i wysiłku, który musiał włożyć, aby ustać na nogach. Larysa czuła przerażenie, a jednocześnie fascynację. Nie cieszyła się z tej potyczki, ale pierwszy raz widziała walczących z sobą bogów. Nagle zrozumiała co robi Moros. Przejmował znaczną część uwagi bogini, podczas gdy ona miała znaleźć i odciąć ją od źródeł mocy. Usiadła powoli. Jeszcze nie - mruknął Moros. - Cierpliwości...

Bogini najwyraźniej czerpała radość z bólu swojego ciemiężyciela, bo ogniki w jej oczach wirowały i skakały jak szalone.

- Tyle lat... - szepnęła, zbliżając się. - Tyle lat czekałam na tą chwilę.

- Wiem - odparł z anielskim spokojem bóg śmierci.

To rozjuszyło boginię, która krzyknęła i natarła na niego, całą swoją mocą. Teraz! - zawył Moros.

Zebrała wszystkie siły, które jeszcze miała i wtargnęła ponownie do umysłu bogini, kierując się w samo centrum mrocznego leju. Wyczuła wszystkie źródła i ich właścicieli, od których pobierała energię. "Percy, błagam, teraz" - zawołała do niego w myślach.

PERCY

Syn Posejdona był zbyt zajęty umieraniem, aby dostrzec, że Oblicze Sykstusa słabnie coraz bardziej, w miarę jak tracił moc, którą zyskał od Apate. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, ale nie podniósł już miecza. Zaniepokojony Markus, próbował go chwycić, ale ten, odepchnął go.

- Nie! - warknął. - Zabij chłopaka!

Percy podniósł głowę, spoglądając w twarz syna Apate. Dowiedzieli się tego przypadkiem, rozmawiając z dwójką bogów, która towarzyszyła im przez ostatnie dni. Czy on wiedział?

- Markus... - skrzywił się, próbując wstać, ale zaraz upadł, dociskając dłoń do rany. - Posłuchaj mnie...

- Nie mam już czego słuchać. - wziął miecz i zakręcił nim kilka razy. - Jedyne czego chciałbym posłuchać, to twojego ostatniego, głośnego wdechu, zanim umrzesz. Zrobisz do dla mnie?

Zbliżył się, wnosząc miecz i przygotowując się do ciosu. Percy zamknął oczy, czekając na śmierć. Przegrali. A więc tak wyglądało polegnięcie na polu bitwy. Czy bohatersko? Nie miał pojęcia, ale jedno co wiedział w tym momencie, że jeśli umrze, to na pewno spotka się z bliskimi w Podziemiach. Jednak ten cios, podobnie jak Sykstusa, nie nadszedł. W zamian tego, usłyszał okrzyk bólu i wściekłe sapnięcie, a potem odgłos mokrego mlaśnięcia.

- Nie śpij, Jackson, tylko zbieraj ten tyłek i łap!

Otworzył gwałtownie oczy, słysząc głos Clarisse. Lazuryt już wędrował w powietrzu, prosto w jego kierunku. Przechwycił go i krzykiem ostrzegł ją przed Sykstusem, który właśnie robił wypad na lewy bok córki Aresa. Zapewne to by ją zabiło, ale sytuację zmienił Christian, który rzucił się między nią, a miecz. Na chwilę wszystko zamarło. Król patrzył się w oszołomieniu na swojego syna, który plując krwią, próbował stać prosto.

- Dlaczego... - wyszeptał Sykstus. - Dlaczego?!

- Już w porządku, ojcze - wychrypiał młody mężczyzna. - Już w porządku... musiałeś... uważałeś, że to słuszne...

Ojciec jednym ruchem, wyszarpnął miecz z jego ciała i pochwycił swojego syna, zanim ten upadł na ziemię.

- Nie... nie, nie, nie... - szeptał gorączkowo.

Wielki Dowódca z trudem nabierał hausty powietrza, dusząc się płynem, który zbierał się w jego płucach. Jedną z dłoni zacisnął na ramieniu ojca i uśmiechnął się blado.

- Teraz... teraz już nikogo... nie skrzywdzisz. - odparł. - Byłem... byłem kluczem tego wszystkiego... Potrzebowałeś mnie...

Ostatni, przed śmiertelny spazm wstrząsnął jego ciałem.

- Powiedz jej, że ją kochałem...

Z tymi słowami, znieruchomiał, wbijając pusty wzrok w szare niebo. Sykstus, który stracił już resztki Oblicza i teraz był zwyczajnym człowiekiem o małej sile, zawył z bólu, wnosząc swoje skargi daleko, gdzie tylko się dało. Percy dopiero wtedy ocknął się i próbował wstać. Zwalił się z powrotem na trawę, odkrywając, nie po raz pierwszy, że nie ma sił. Clarisse pomogła mu, wspierając go na swoim ramieniu.

- Zakładaj! - stęknęła, pod wpływem jego ciężaru.

Przerzucił zimny łańcuch klejnotu przez szyję, a ten, gdy tylko dotknął jego skóry, rozbłysł mocnym, niebieskim blaskiem. Czuł przewalającą się przez niego moc wszystkich bogów, z których Apate przedtem czerpała, jednak te więzi znikały, powodując u Percy'ego zawroty głowy. Zrozumiał, że to Larysa musiała za tym stać i uśmiechnął się blado. Czyli tak jak zakładali... Zanim zdążył coś więcej powiedzieć lub zrobić, stracił przytomność, wyślizgując się z rąk córki Aresa.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz