Rozdział 65. Bitwa

167 6 0
                                    

PERCY

Gdy otworzył oczy, bitewną atmosferę dało się już wyczuć. Totalna cisza, zwiastująca burzę, przykrywała obóz niczym puchowa kołdra. Doskonale znał ten rodzaj napięcia, dlatego był w stanie ją poczuć. Spojrzał na Larysę, spokojnie śpiącą w jego ramionach i ostrożnie wyswobodził się z jej objęć. Usiadł na łóżku, pocierając twarz i spojrzał w kąt pomieszczenia, gdzie stała zbroja, którą wczoraj mierzył.

"Zabawne" - pomyślał - "Jako syn Posejdona idę do bitwy w zbroi syna Zeusa..."

Wstał i ruszył do łazienki. Ogarnął poranną toaletę tak, jakby był to zwyczajny dzień. Nie trudził się zakładaniem czegokolwiek, po wyjściu z prysznica. Od razu ruszył do pokoju, aby otworzyć szafę i włożyć ubrania, z którymi najprawdopodobniej umrze. Przesunął dłonią po koszulach i chinosach. W czym powinien pójść? Zaśmiał się cicho, do swojego własnego pomysłu. Wojownik w koszuli. W końcu założył bluzkę, a na nią od razu zaczął zapinać zbroję, która szczelnie opinała jego pierś. Usiadł na pobliskim krześle, aby móc ubrać nagolenniki, takiej samej barwy co pancerz. Ostrożnie odplątał paski naramienników, które zalśniły w świetle poranka i westchnął. Tyle czasu minęło, odkąd po raz ostatni brał udział w bitwie... Nie był ani u szczytu formy, ani nie miał pojęcia, co może go czekać. Zbroja, nawet wzmocniona magicznie, niewiele da. Zerknął na swoje czarne spodnie, zastanawiając się, czy ma w nich swobodę ruchu. Zrobił kilka przysiadów, aby się tego dowiedzieć, ale problem rozwiązała za niego Larysa.

- Jest świetnie. Nie musisz nic poprawiać - oznajmiła i dopiero wtedy zobaczył, że już nie śpi.

Odrzuciła kołdrę, siadając i pokazując swe piękne ciało w całej okazałości. Włosy miała lekko splątane, w nieładzie, ale nadal wyglądała powalająco. "Naga nimfa, wspierająca swojego rycerza przed bitwą" - pomyślał. I rzeczywiście to czuł. Była powodem, dla którego nabierał zimnej determinacji i miał ochotę odciąć głowę Sykstusowi.

Wstała, nie krępując się nagością i podeszła do niego.

- Wstań - mruknęła cicho.

Liczył na czuły pocałunek, ona jednak tylko ściągnęła z swojej szyi mały medalion i zawiesiła go na jego. Obserwował ją, ze zdumieniem, sunąć dłońmi po jej plecach.

- Larys... - zaczął cicho, ale przerwała mu.

- Nieważne - w jej oczach błysnęła chłodna kalkulacja. - Nieważne co się dziś stanie. I tak to wygramy, nawet jeśli zginiemy, rozumiesz?

Jej wargi na moment musnęły jego usta, ale zaraz znikła, niczym zjawa, w łazience. Westchnął ciężko. Nie mieli czasu na ostatnie pożegnania i pieszczoty. Ta chwila już minęła...

Gdy opuszczali domek Posejdona, do ich uszu dobiegł miarowy odgłos i rozkazy wydawane przez Franka oraz Reynę. Cały XXII Legion, kierował się w stronę wzgórza. Srebrne zbroje legionistów, zdawały się pochłaniać światło, a całe mnóstwo czerwonych kit, powiewało na wietrze. Za nimi szła kolejna, nieco mniejsza armia, złożona z centaurów, prowadzonych przez Chejrona. Cała masa potężnych, śmiercionośnych mięśni, która była w stanie jedną szarżą rozbić oddział przeciwnika w pył, a potężne łuki i celne oko, powodowały jeszcze większe straty w wojsku. Na końcu, znajdowały się z trudem uformowane jednostki Obozu Herosów. Greccy herosi nadal nie znosili organizacji w tym samym stopniu co nękających ich wrogów. Percy uśmiechnął się lekko, wcale nie był zdziwiony. Ruszył w ich kierunku, czyli tam, gdzie zawsze było jego miejsce.

Pierwsze natknął się na Jasona. Syn Jupitera wydawał ostatnie instrukcje i właśnie odwracał się do stojącej koło niego Clarisse, gdy dołączył do nich Percy.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz