Rozdział 26. W więzieniu

153 10 1
                                    

Młody mężczyzna szarpał się z strażami, które siłą wlokły go do celi.

- Puszczać mnie, wy zausznicy zdrajcy i mordercy! - wrzeszczał.

Dwaj rośli żołnierze, nie zwracali uwagi na jego krzyki. Bardziej skupiali się na tym, aby im nie uciekł. Szli dość wąskim korytarzem, który cały był wykuty w kamieniu. Na okrągło więc panowała w nich wilgoć i chodziły szczury. W celach, po ścianach spływała woda i rosły grzyby. Przejście rozświetlały pochodnie, rozmieszczone w równym odstępie, które dawały wystarczające światło, tak aby trafić w odpowiednie miejsce.

- Krzywoprzysięzcy! - na daremnie walczył z mężczyznami, którzy nie mieli zamiaru go puścić.

Dostali rozkaz aby uwięzić dowódcę ostatniego buntu. Szybko dotarto do informacji, które pozwoliły aresztować odpowiednich ludzi. Ostatnio takich było coraz więcej, a bezwzględny król, nawet po cichu więził Młodszych Archontów, co do których był pewien, że stoją w opozycji do jego polityki. Takich mieli niewiele w celach, ponieważ znaczna większość wolała dostosować się do panujących zasad, niż gnić w lochu.

Dowódca straży, który szedł za pojmanym, przesłuchiwał go przez pół godziny, ale po za wyzwiskami i potężną nienawiścią, nie dowiedział się nic pożytecznego. Minęli celę, w której siedział młody chłopak, schwytany jakieś trzy miesiące temu wraz z swoją dziewczyną. Też na początku zadawał im różne pytania, ale nie doszedł do niczego, oprócz tego, że byli greckimi półbogami. Sykstus kazał ich uwięzić, a wkrótce o nich najwyraźniej zapomniał. Staremu już dowócy, zrobiło się ich trochę żal, bo siedzieli w zasadzie za nic. Trzeba mieć po prostu pecha by natknąć się na oddział hoplitów na obrzeżach Aten, na powierzchni. Czasami zabierał ich i dawał im porządną strawę, którą mogli pojeść. Zatrzymał się w pół kroku. Strażnicy obejrzeli się na niego, ale machnął na nich ręką by szli dalej. On z kolei zawrócił i wygrzebał klucze z kieszeni. Gdy zbliżył się do krat, chudy i wysoki nastolatek, podniósł na niego wzrok. Uśmiechnął się blado.

- Witam pana per Moustache. Czas na obiad?

Mężczyzna pokręcił głową, z rozbawieniem i otworzył drzwi.

- Wyskakuj.

Chłopak wstał i podziękował skinieniem głowy. Nigdy nie mógł się nadziwić jego pokładom dobrego humoru. Wielu innych więźniów po kilku dniach w samotności, dostawało bzika, ale nie on. Poszli w przeciwną stronę, co strażnicy, mijając kilka cel. Prawie na końcu korytarza, zatrzymali się i otworzyli kolejne kraty. Dziewczyna, która również siedziała, wpatrzona w jakiś niewidoczny dla nich punkt, wzdrygnęła się lekko, gdy drzwi uchyliły się.

- Leo! - szepnęła i zerwała się na równe nogi, rzucając się na chłopaka.

- Cześć, przepiękna! - przytulił ją mocno do siebie. - Jak mijają ci te ciemne, więzienne dni?

Zaśmiała się cicho.

- Beznadziejnie Valdez. Bez ciebie to nie to samo.

- Wiem - wyszczerzył zęby i spojrzał na dowódcę. - Możemy iść?

Skinął głową.

- Chodźcie. Chcecie mięso w miodzie, czy zestaw sałatek?

Leon jęknął, najwyraźniej na wieść o mięsie, które mieli praktycznie codziennie, w o wiele mniej atrakcyjnej formie. Mężczyzna wcale im się nie dziwił.

- Sałatki - stwierdziła dziewczyna, marszcząc nos. - Nigdy nie sądziłam, że z czterystu dań będę miała do wyboru tylko dwa.

Rozbawiony dowódca straży, dał znak strażnikom, stojącym przy wyjściu z lochów. Natychmiast otworzyli drzwi. Weszli do niewielkich rozmiarów przedsionka, w którym znajdował się mały stół. Zazwyczaj tutaj zmęczeni żołnierze, grali w kości na nocnej warcie na tym poziomie lochów. Teraz stały tutaj dwa talerze i półmiski z potrawami.

- Jedzcie - mruknął i pokręcił głową. - Gdyby król się dowiedział, to zatknął by moją głowę na włócznię przed wejściem do więzienia.

- Może przynajmniej wsadzali by mniej ludzi - Leon prawie rzucił się na jedzenie.

- Leo! - szepnęła oburzona dziewczyna.

- No co... - wymamrotał z pełnymi już ustami. - Przecież nie skłamałem...

- Nie, nie... - mruknął mężczyzna. - W zasadzie to być może masz rację. Czas na więzienne informacje?

- Mhm...

Pokiwał głową i oparł się o ścianę, naprzeciwko stolika. Przez chwilę zastanowił się, o czym im powiedzieć, aż w końcu zadecydował, że powie o tym nowym kapłanie.

- Do miasta przybył jakiś nowy, młody chłopak. Nie wiem kim tam jest do końca, ani jak się nazywa, ale wzbudził niemałe kontrowersje - podrapał się po głowie. - W sumie, nie dziwię się kobietom. Jest przystojny.

- Jak wygląda? - zapytał Leo, napełniając kolejną łyżkę. - Może mi też się spodoba.

- Może ma niecałe metr dziewięćdziesiąt, czarne włosy i te intensywnie morskie oczy...

Dwójka nastolatków zakrztusiła się w tym samym momencie. Dowódca ciągnął dalej, jakby nigdy nic.

- Wszystkie kobiety na nie lecą. Tylko widzę jak przechadza się po mieście, to robią słodkie oczy...

- Em? - Leo podniósł rękę, jakby chciał się zgłosić do odpowiedzi. - Nie nazywa się może Percy Jackson?

Wzruszył ramionami.

- Być może. Jakoś tak. Podobno jest jakimś tam kapłanem

- Posejdona? - dziewczyna patrzyła na niego uważnie.

- Posejdona? - zdziwił się. - Nie... raczej nie. Znacie go?

- Mógłby mu pan przekazać od nas wiadomość? - zapytał się Leo. - Per Moustache, tak po znajomości.

Zmarszczył brwi. Po co miały przekazywać mu informacje? Był raczej przesądny i nie chciał mieć zbyt dużo do czynienia z jakimikolwiek kapłanami. Dwójka młodych ludzi, najwyraźniej widziała jego wahanie, bo zrobili błagające miny.

- No dobra - uległ wreszcie. - Dam wam potem kartkę i ołówek. Napiszecie co macie do napisania, a ja przekażę to jak będę miał okazję.

- Jest pan wielki - mruknęła dziewczyna.

Pokiwał tylko głową i już więcej się nie odezwał. Jego myśli zaprzątnęła ta kartka, którą miał przekazać... nie za bardzo wiedział kiedy ani jak...

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz