Rozdział 66. Cel, pal!

144 6 0
                                    

PERCY

Wciągnął głęboko powietrze, gdy zobaczył, z jakimi siłami przybył tu Sykstus. Odwrócił się do zjednoczonych armii Obozu Herosów, z trudem kryjąc oszołomienie. Pewny przywódca, to niepokonana armia. Gdzieś w tłumie, mignęła mu Larysa. Ich spojrzenia spotkały się na jeden moment, potwierdzając to, co ustalili wcześniej. Stanął koło Franka, rozwijając Orkana i unosząc go w powietrze.

- Herosi! - krzyknął. - Bogowie są po naszej stronie, nawet jeśli ich nie widzimy! Jest z nami Atena, która dodaje nam sił, za pomocą swego posągu!

Rozłożył ramiona na bok.

- Są również ze mną dwa bóstwa, które dziś pragnę wam przedstawić.

Już? - zainteresował się Moros.

Tak, już, głąbie - burknął Fanes.

Przez jeden moment, nic się nie działo, aż w końcu, Percy poczuł jak jego ciało wygina się bez udziału jego woli. Dwaj bogowie zawiśli nad jego głową, tocząc spojrzeniem po zebranej armii. "Deus otiosus" - pomyślał, gdy dostrzegł zdumienie na twarzach herosów. Nie mieli szans znać tej dwójki bogów, którzy już za czasów pierwszej generacji, wycofali się z jakichkolwiek, ziemskich spraw. Pomimo tego, potężna moc, wibrująca w powietrzu, była aż nadto wyczuwalna. Czuł również, że obrzucają go nieco innymi spojrzeniami, niż dotychczas.

Setki głosów wzniosło pochwalny okrzyk na cześć bogów, gdy wreszcie do nich dotarło przed czym lub przed kim stoją.

Armia Sykstusa, z nim samym na czele oraz Apate u jego boku, zdążyła już dotrzeć do granicy Obozu. Percy modlił się w duchu, aby Leon niczego nie zepsuł. Pomimo całej grozy sytuacji, uśmiechnął się i uniósł Orkana. "Raz się żyje" - przemknęło mu przez głowę. Moros z Fanesem, którzy nie mogli już czytać jego myśli, spojrzeli na niego dziwnie.

- Do ataku! - ryknął.

Tarcze, które zbiły się w jeden, żelazny mur, zaczęły posuwać się na przód. Wystające spomiędzy nich włócznie, lśniły groźnie, zlewając się z szarym niebem. Róg bitewny rozbrzmiał głośno, a Sykstus wydał ten sam rozkaz, który wcześniej padł z ust Percy'ego. Dwie armie runęły na siebie, niczym krążące jastrzębie - nagle i dziko.

Pędził ile sił w nogach, w kierunku Sykstusa, który tkwił nieruchomo, pozwalając się ominąć swoim wojskom. Czerwone Runy lśniły na jego skórze, wytwarzając dziwną tarczę, która sprawiała wrażenie, że mężczyzna jest większy i niepokonany. Na moment przed zderzeniem się obu armii, Apate gdzieś zniknęła, a Percy zorientował się, że pędzi prosto na Christiana.

Zgrzyt metalowych części, przyprawił go o dreszcze, gdy miecze i zbroje spotkały się z sobą. Percy zwinnie uniknął kilka lecących na niego ciosów, często zabijając ich właścicielów i skrzyżował ostrza z Christianem. Syn Sykstusa zadał potężny cios z góry, który Percy odbił bez najmniejszego trudu.

- Nie trudź się! - wydyszał wściekle jego przeciwnik, nie ustając w zadawaniu pchnięć. - Nigdy nie dostaniesz się do mojego ojca!

Percy odskoczył i sparował następny cios.

- To się jeszcze okaże - rzucił i zamarkował wypad w lewo.

Christian z półobrotu, uniknął podstępnego ciosu i zamierzył się na jego prawe ramię, gdy wpadł na niego Lanis, który zwalił go z nóg. Mężczyźni z łoskotem runęli na ziemię. Przyjaciel Larysy, wykorzystał okazję, że Christian jest chwilowo zamroczony.

- Leć do tego sukinsyna! - wrzasnął na Percy'ego, który wpatrywał się w niego zaskoczony. - Na co czekasz!

Nie zwlekał ani chwili dłużej, otrząsając się z zdumienia i puścił się biegiem przez pole bitwy, unikając walczących, pragnąć jak najszybciej dostać się do Sykstusa. Kilku jego ludzi chciało go powstrzymać, ale powaliły ich zręczne strzały Łowczyń, które czuwały nad całą sytuacją z góry. Gdy wydawało mu się już, że to powinien być koniec, kolejna fala wojska oddzieliła go od ich przywódcy. Wpadł w szał i rzucił się z skowytem prosto między ich szeregi.

Percy Jackson - Miecz Damoklesa : Ambasador (Przed korektą)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz